Reklama

Długa i barwna droga ks. Henryka Szwajkowskiego do kapłaństwa

24/05/2017 18:28
Kapitan z Kroczewa
Ponad rok spędził na misji wojskowej, lubi czerwone samochody i często można spotkać go na trybunach stadionu Legii, której kibicuje. Jego droga do kapłaństwa była długa i barwna. Proboszcz parafii Kroczewo, gm. Załuski, ks. Henryk Szwajkowski, zanim został duchownym, próbował swoich sił na studiach, najpierw w budownictwie, a potem melioracji, odbył też służbę wojskową.

Samolotem po relikwie

Proboszczem kroczewskiej parafii ks. Henryk jest od 8 lat. W tym czasie wspólnie z parafianami przeżywał swoje 25-lecie kapłaństwa. Mimo że w Kroczewie jest dość krótko, dał się już poznać jako dobry gospodarz - świątynia zyskała nowe witraże, zrobiono parking, cmentarz doczekał się nowych alejek. Remontu doczekała się również plebania. Proboszcz Szwajkowski zadbał także o warunki mieszkalne wikariusza, który do niedawna dzielił z nim dom. Od trzech lat wikariusz mieszka już w swoim mieszkaniu. Jak zaznacza ksiądz Henryk, zawsze był zwolennikiem poprawienia warunków mieszkalnych wikariuszy, gdyż dorosłemu człowiekowi należy się intymność i swoboda w kontaktach towarzyskich.

Proboszcz cieszy się też ze sprowadzenia relikwii św. Jana Pawła II oraz błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki. Relikwie tego drugiego udało mu się ściągnąć błyskawicznie, bo los tak chciał, że pewna para z warszawskiego Żoliborza miała przyjęcie weselne w jednej z sal znajdujących się na terenie parafii.

- Zadzwonił do mnie proboszcz z żoliborskiej parafii i poprosił o udzielenie dyspensy młodym i gościom weselnym, ponieważ wesele było w piątek. I w trakcie rozmowy wyszło, że w świątyni mamy obraz księdza Popiełuszki, ale jego relikwii już nie. Ksiądz z Warszawy po kilku minutach rozmowy zapewnił, że przekaże nam relikwie błogosławionego - śmieje się ksiądz Henryk.

Jak dodaje – skoro udało się załatwić relikwie błogosławionego, to pasowałoby sprowadzić do kościoła i relikwie świętego. W tamtym czasie zrodził się pomysł, żeby były to relikwie świętego Jana Pawła II. Również w tym przypadku wszystko poszło sprawnie. Proboszcz nawiązał kontakt z księdzem odpowiedzialnym za przydział relikwii i przekonał go o potrzebie sprowadzenia ich do świątyni. Po relikwie do Krakowa poleciał samolotem, co trochę zdziwiło duchownych w Krakowie i kardynała Dziwisza, bo większość duchownych przybywa autokarem wypełnionym wiernymi.

- Ja rano wyleciałem z Warszawy i już w południe byłem z powrotem z relikwiami w Kroczewie - śmieje się ksiądz. - Nie było czasu na organizowanie wyjazdu z wiernymi, bo czas nas gonił z wprowadzeniem relikwii do świątyni.

Z obecną parafią proboszcz jest zżyty i ma nadzieję, że dane mu będzie w niej pozostać do emerytury. Jak sam przyznaje, czuje się tu dobrze i jest zadowolony ze współpracy z wiernymi oraz zaakceptowany przez nich.

- Moim marzeniem jest pozostać do emerytury w Kroczewie. A to zaledwie kilka lat. Postanowiłem, że w wieku 67 lat napiszę do kurii prośbę o przeniesienie mnie w stan spoczynku. Nie wiem, jaka będzie reakcja biskupa, bo przy tak małej liczbie powołań może być różnie - wyjaśnia proboszcz. Dodaje, że nie chciałby po zwolnieniu probostwa mieszkać na terenie parafii.

- Drugą kadencję jestem już w radzie kapłańskiej jako przedstawiciel płońskiego rejonu i ciągle postuluję, że trzeba ustalić prawo dla emerytów, bo będzie taka sytuacja za 10 lat, że taka parafia jak Kroczewo nie będzie miała wikariuszy, będzie problem ze względu na ilość i jedynym wyjściem do istnienia parafii będą księża emeryci - wyjaśnia ksiądz. - Liczba powołań spada i nie mówię, że zabraknie księży już za kilka lat, ale za 10, 15 lat może dojść do takiej sytuacji - dodaje.

Droga kapłańska

Zanim ksiądz Szwajkowski trafił do Kroczewa, pracował przez 5 lat w dwóch parafiach diecezji płockiej jako wikariusz. Jak sam podkreśla, dzisiaj, żeby zostać proboszczem, młodzi księża czekają po 15 -18 lat.

Pierwszą parafią była Winnica, gdzie spędził 3 lata. Potem przeniesiono go do Pułtuska, gdzie spędził tylko 2 lata.

Jako katecheta i opiekun grup parafialnych młody wikariusz ciągle myślał o pracy w wojsku. Postanowił zgłosić się do biskupa polowego Sławoja Leszka Głódzia z prośbą o przyjęcie do ordynariatu polowego. Biskup przyjął prośbę, ale nie przystał na nią ówczesny biskup płocki. Ksiądz Szwajkowski nie poddawał się i postanowił kolejny raz wystąpić do biskupa płockiego o pozwolenie na pracę w wojsku jako kapelan. Tym razem się udało.

- Gdy tylko dostałem zgodę, od razu zgłosiłem się do biskupa polowego, który skierował mnie na kapelana i proboszcza do placówki w garnizonie Piła - wspomina proboszcz. W Pile jako kapelan ksiądz Henryk musiał utworzyć parafię garnizonową i odbudować życie religijne żołnierzy.

Zapytany, czy po przejściu do ordynariatu polowego przestał być księdzem diecezji płockiej proboszcz wyjaśnił, że ciągle był księdzem diecezji płockiej, tylko oddelegowanym do pracy w wojsku.

- Nigdy nie zrezygnowałem z bycia księdzem w mojej diecezji. Przez okres pracy w wojsku nie podlegałem pod biskupa płockiego tylko pod biskupa polowego. Nie byłem inkardynowany do diecezji polowej, a byłem cały czas inkardynowany w diecezji płockiej - wyjaśnia.

W pilskiej parafii ksiądz Henryk Szwajkowski spędził rok jako kapelan w stopniu kapitanu. Oprócz sprawowania nabożeństw dla żołnierzy, miał do obsługi bardzo duże jednostki, bo etat miał w dywizji lotniczej, która w tamtym czasie liczyła dwa pułki, z czego jeden znajdował się w Pile, a drugi w Powidzu koło Gniezna, gdzie dzisiaj powstaje największa baza lotnicza NATO.

Dzień rozpoczynał od zgłoszenia się do jednostki a popołudniami pracował z żołnierzami. - Jak już mieli wolne i czas dla siebie, to wtedy mogli ze mną się spotykać i porozmawiać na różne tematy - wyjaśnia. - Pamiętam, że wtedy hitem był film o fali w wojsku, która była w środowisku znanym zjawiskiem. Po tym filmie żołnierze przełamali barierę wstydu i przychodzili do mnie najczęściej porozmawiać o traktowaniu przez przełożonych lub starszych stopniem – wspomina.

- Obok izby modlitwy miałem swoją kancelarię, która w razie potrzeby zawsze była otwarta dla młodych ludzi służących w jednostce. Każdy mógł wstąpić do mnie na rozmowę przy herbacie - opowiada.

Po roku służby, w 1993 r. został skierowany na misję ONZ na Wzgórzach Golan, gdzie spędził ponad rok.

- To było to, co najbardziej mi się podobało w wojsku, bo zawsze uważałem, że kapelan powinien być z żołnierzami, a tam byłem normalnym żołnierzem i byłem z nimi 24 godziny na dobę - mówi proboszcz.

Na Wzgórzach Golan ksiądz Szwajkowski był blisko swoich kolegów z wojska, wspólnie z nimi mieszkał na prowizorycznym osiedlu oraz przebywał na posterunkach. Uczestniczył też, chociaż nie musiał, w patrolach, żeby być bliżej żołnierzy. Towarzyszył chłopakom, jak to mówił, w transportach wody  oraz organizował im różne atrakcje, najczęściej wycieczki do Ziemi Świętej.

- Każdy żołnierz w czasie swojego półrocznego czy rocznego pobytu, jeśli tylko chciał, zwiedził Ziemię Świętą - mówi duchowny. - Wymyśliliśmy wspólnie z dowódcą Włodkiem Protasińskim (generał, zginął w katastrofie smoleńskiej razem z prezydentem Kaczyńskim) też coś takiego, że żołnierze na posterunkach, których było 8–12 plus dowódca, nie mogli nigdzie wychodzić, nie używali alkoholu i żyli na polach minowych, to wielki stres był. Z dala od rodziny i trzeba było chodzić tylko po twardym, bo miękki był zaminowany. Z dowódcą wynajęliśmy dla nich nad jeziorem Galilejskim duży dom od Izraelity, w którym mogło nocować 30 żołnierzy i postanowiliśmy, że po trzech tygodniach pobytu na posterunku żołnierze spędzają tydzień w tym domu. Wtedy jechali do Tyberiasu, gdzie chłopcy mogli sobie chodzić na dyskoteki, życie prowadzić i odwiedzać puby, a ja w międzyczasie organizowałem im wycieczki po Ziemi Świętej, miejscach związanych z Biblią i życiem Chrystusa. Pieniądze na utrzymanie tego domu pochodziły z zysku ze sklepu, który znajdował się na terenie bazy, a była to strefa bezcłowa.

Pobyt księdza Henryka na Wzgórzach Golan przypadł na okres, kiedy nie toczyły się tam walki. Nikt nie zginął walcząc ale jednego z żołnierzy ksiądz Henryk przywiózł w trumnie do Polski... Był to wypadek - jeden z kampów, w których spali żołnierze, spłonął w nocy, a żołnierz w nim przebywający poniósł śmierć.

W czasie pobytu na misji, ks. Henryk jako jedyny wśród żołnierzy nie miał broni, bo zabraniały tego przepisy międzynarodowe, które mówią, że kapelan na misji nie może jej mieć, a na polu walki jego życie chroni przydzielony żołnierz.

Po powrocie z misji ksiądz Szwajkowski dalej był kapelanem Wojska Polskiego i został skierowany do dziewiczego garnizonu w Skwarzynie, gdzie podobnie jak na poprzednich parafiach garnizonowych musiał budować życie religijne od podstaw. Jako kapelan wojskowy w sutannie chodził rzadko, zamienił ją na mundur i koloratkę. Obowiązywały go zasady żołnierskie, musiał brać udział w zajęciach, dwa razy w tygodniu rozciągał się na lekcjach sportowych dla kadry, często grał w siatkówkę oraz tenisa ziemnego - gdzie w mistrzostwach brygady zajął trzecie miejsce. Podczas tych zajęć doznał kontuzji i stwierdził, że musi zrezygnować z wojska. Napisał pismo do biskupa polowego z prośbą o zwolnienie ze służby, bo - jak uzasadniał - kapelan musi być sprawny, a on już taki nie był po urazie.

- Złożyłem wymówienie przy aprobacie biskupa płockiego i po 4 latach w wojsku wróciłem do diecezji - opowiada.

Powrót do diecezji

Biskup płocki skierował byłego kapelana do pracy w parafii Skępe, gdzie pełnił funkcję proboszcza, parafia ta została podzielona na dwie części i nowy proboszcz musiał tworzyć ją od podstaw. Tworzenie nie było łatwe, bo parafia została wydzielona z parafii zakonnej, do której wierni byli przywiązani.

W czasie probostwa w Skępem ksiądz Henryk pobudował kaplicę i przygotował projekt nowej świątyni, która dzisiaj służy już wiernym.

- Najtrudniejszym chyba zadaniem było zjednoczenie wiernych wokół idei budowy nowego kościoła, ale jakoś to się udało. Gorzej wyglądała współpraca z zakonnikami, którym ubyło wiernych, ale dzisiaj już jest dobrze - opowiada.

Kolejną nominacją było skierowanie do zarządzania parafią w Szczawinie Kościelnym. Tam jako proboszcz spędził 9 lat, oprócz typowej pracy duszpasterskiej zajmował się wychowaniem dwóch kleryków - diakonów, którzy mieli problemy w seminarium. Koledzy z roku proboszcza śmiali się, że sam był trudnym klerykiem, a teraz zajmuje się formacją kleryków. Dzisiaj obaj ci klerycy zostali wyświęceni i są bardzo dobrymi kapłanami.

W szczawińskiej parafii organizowane były parafiady sportowe dla dzieci i młodzieży z parafii i nie tylko. Czasami uczestniczyli w nich młodzi z innej diecezji. Na zakończenie wydarzeń przeważnie przyjeżdżali sportowcy z płockiej Wisły lub wioślarze z płockiego towarzystwa wioślarskiego i to oni wręczali nagrody.

- Miałem też scholę na bardzo wysokim poziomie, w której śpiewało około 50 dzieci, a założył ją jeden z diakonów, którego miałem na wychowaniu.

Schola „Pawełki” w czasach probostwa księdza Szwajkowskiego nie tylko przygotowywała oprawę muzyczną mszy z udziałem najmłodszych parafian, ale także wyjeżdżała i odnosiła sukcesy. Największym jej osiągnięciem było zajęcie pierwszego miejsca na Jubileuszowym XX Ogólnopolskim, a XII Międzynarodowym Dziecięcym Festiwalu Piosenki i Pieśni Religijnej w Łodzi. Młodzież też każdego roku przedstawiała jasełka, z którymi jeździła też do zakładu dla dzieci niepełnosprawnych w Mocarzewie - wspomina ksiądz.

W czasie pobytu w tej miejscowości ksiądz Henryk otrzymał telefon od biskupa. Pamięta, że jechał wtedy samochodem i biskup płocki słysząc, że kieruje, kazał mu zjechać na pobocze.

- Ksiądz biskup w czasie w tej rozmowy zaproponował mi objęcie parafii w Kroczewie - opowiada. Dodaje, że biskup powiedział, że nie żąda od niego natychmiastowej odpowiedzi i skontaktuje się za jakiś czas.

- Po dwóch godzinach znowu zadzwonił ten numer i wiedziałem, że dzwoni ksiądz biskup. Odebrałem i powiedziałem, że zgadzam się na objęcie kroczewskiej parafii - dodaje.

Od chwili odebrania telefonu z propozycją objęcia parafii w Kroczewie upłynęło 8 lat a ksiądz Szwajkowski mówi, że nie zamieni tej parafii na inną.

Zanim został księdzem...

... też miał ciekawe życie.

Na świat przyszedł w niedzielę, 13 maja 1956 r. w niewielkiej miejscowości w powiecie sierpeckim Babcu Piasecznym. Był najmłodszym z pięciorga dzieci Czesławy i Henryka Szwajkowskich. Poza Heniem mieli jeszcze dwóch synów i dwie córki. Rodzeństwo było sporo starsze od Henryka, bo - jak żartuje dzisiaj ksiądz - on był chyba z przypadku, bo jego rodzice poczęli go, kiedy tata był po czterdziestce, a mama tuż przed nią.

- Mama wyszła za wdowca i najstarsza siostra, która ze mną mieszkała i prowadziła mi kuchnię, była z pierwszego małżeństwa ojca. Ona była 20 lat ode mnie starsza. Rodzice mieli jeszcze po ślubie czwórkę dzieci, a co ciekawe, to ja zawsze śmiałem się z ojca, że nie chciał się pomylić i drugą żonę wziął o takim samym imieniu. Po śmierci pierwszej żony ojciec dość szybko się ożenił i całe szczęście, bo ojca szybko wywieźli na roboty do Królewca. Dzięki temu była opieka nad rodziną - wspomina.

Imię ksiądz Henryk odziedziczył po ojcu, przy chrzcie dano mu też drugie - Wojciech.

Zrozumieć, żeby pokochać

Szkołę podstawową Henio skończył w rodzinnej miejscowości, był dość dobrym uczniem. Najbardziej lubił matematykę i fizykę. Przez to, że rodzeństwo młodego Henia było dużo starsze, to jako dziecko umiał już czytać, a niektóre książki zapamiętywał na pamięć. Pamięta, że jak bracia przyjeżdżali ze swoimi znajomymi, chwalili się wiedzą braciszka i prosili, żeby czytał przy nich książki, co wzbudzało zachwyt. Jako młody chłopak bardzo często grał w piłkę nożną. Jak opowiada, jako młodzi ludzie byli wręcz fanatykami piłki i dzielili się na szlachtę i włościan. Co niedziela szlachta i włościanie organizowali mecze piłki nożnej między sobą, które zazwyczaj kończyły się bójką.

Po szkole średniej poszedł do sierpeckiego liceum i zamieszkał w internacie. Egzamin maturalny nie sprawił mu problemu, ale zanim przystąpili do matury bawili się na studniówce.

- Nie byliśmy z osobami towarzyszącymi na balu, bo w naszej klasie było tyle samo chłopaków co dziewczyn i postanowiliśmy, że będziemy bawić się we własnym gronie - opowiada.

W szkole średniej trafiały się miłości, ale młody Henryk nigdy nie „kręcił” z kimś z klasy tylko zawsze z koleżankami z młodszych klas.

Po maturze Henryk Szwajkowski dostał się na politechnikę, gdzie przez rok studiował budownictwo. Podobała mu się matematyka, ale jak przyszło do wyliczeń sił i obciążeń stropów czy ilości drutu, to uświadomił sobie, że to nie dla niego i zrezygnował z nauki. Gdy tylko to zrobił, upomniało się o niego wojsko i dostał wezwanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej.

- Najpierw byłem w szkole podoficerskiej i zostałem kapralem, a potem szkoliłem żołnierzy Wojska Ochrony Pogranicza w Białymstoku. Przez to, że nie poddawałem się indoktrynacji politycznej, doszło do tego, że na szkoleniu politycznym miałem zakaz zadawania pytań, ale go ominąłem, bo pisałem pytania kolegom i oni je zadawali - wspomina duchowny.

Odbywając służbę wojskową chciał wrócić na studia, ale wojsko utrudniało mu to. Wystąpił do dowództwa o zgodę na podjęcie studiów na warszawskiej SGGW na kierunku melioracja, ale usłyszał odpowiedź, że w ludowej ojczyźnie studiowanie przysługuje tylko zdyscyplinowanym żołnierzom. Henryk Szwajkowski jednak nie ustąpił i w czasie urlopu pojechał do stolicy i zdał egzaminy na uczelnię.

Jedna prymicja, czterech księży

Henryk rozpoczął studia, ale opuścił je po roku i postanowił wstąpić do płockiego seminarium. O swojej decyzji nie powiedział rodzinie. Jedyną osobą, której zdradził sekret, był zaprzyjaźniony z nim wikariusz ks. Saturnin Wierzbicki.

W płockim seminarium szybko się zaaklimatyzował, a sama nauka dawała mu wiele radości.

Po obłóczynach i święceniach diakonatu kleryk Szwajkowski sprawował już niektóre sakramenty oraz głosił kazania w płockim kościele. Święcenia kapłańskie przyjął w roku 1987 z rąk biskupa płockiego Zygmunta Kamińskiego i udziale biskupów Romana Marcinkowskiego i Andrzeja Suskiego. Niestety święceń nie doczekał tata, który zmarł po obłóczynach syna.

Msza prymicyjna księdza Szwajkowskiego też była inna, bo z jednej parafii zostało ich wyświęconych czterech i postanowili, że połączą prymicję i odprawią jedną mszę. Razem więc stanęli przy ołtarzu w rodzinnej parafii.

Drogi z kolegami ze szkoły średniej nie rozeszły się, podobnie jak ze znajomymi z seminarium. Spotykają się systematycznie i w tym roku za zorganizowanie spotkania klasowego odpowiedzialny jest ks. Henryk Szwajkowski i biskup Piotr Jarecki, kolega klasowy księdza proboszcza.

Łukasz Wielechowski

foto: zbiory prywatne
Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Majka - niezalogowany 2020-01-11 01:32:23

    Jestem dumna czytając taki artykuł! Księdza Henryka znam osobiście, wiele dobrego wniósł w moje życie. Udzielał ślubu mnie i mojej siostrze mimo, że pożegnaliśmy się wiele, wiele lat temu w Szczawinie :) Wspaniały, wartościowy człowiek. To zaszczyt znać kogoś takiego, jak ksiądz Henryk. Zazdroszczę Parafianom takiego Proboszcza, bo to naprawdę Wielki Człowiek. Pozdrawiamy z Gostynina! Scholanka :)

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    ppłk. w st. spocz. A. Krupa - niezalogowany 2022-06-23 16:46:15

    Tak to nietuzinkowa postać. Służyłem razem z księdzem Szwajkowskim ( Heniem) na wzgórzach Golan. Miałem też przyjemność uczestniczyć w wyprawach do Ziemi Świętej. Niezapomniane wspomnienia. Ksiądz, kapelan to ,,normalny człowiek", organizował wycieczki, grał z żołnierzami w piłkę, spotykał się z oficerami, zawsze był mile widziany. Był budowniczym Kościółka po stronie Izraelskiej. Potrafił nawiązać kontakt bez względu na stopień czy stanowisko. Heniu serdecznie pozdrawiam ówczesny kpt. z Labu Andrzej Krupa

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Dariusz - niezalogowany 2024-06-14 10:23:44

    A ja spotkałem Ks. Henia we Wronie, gdy był na praktyce jako diakon. Graliśmy razem w pilkę nozną, a nawet budowaliśmy z księdzem wspólnie boisko. Wspaniały Ksiądz.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Tomasz Górnicki - niezalogowany 2024-08-23 00:53:22

    Witam. Ja byłem żołnierzem służby zasadniczej w Skwierzynie i miałem przyjemność służyć księdzu Henrykowi jako adiutant Ks. Kapelana. Tacy księża to to Skarb.Przebywałem z tym Księdzem większość czasu w wojsku i nigdy nie pozostawił żołnierza w chwili załamania i zwątpienia a było tych przypadków....choćby pogrzeb w rodzinie młodego żołnierza przed przysiegą,młody był na pogrzebie dzięki Ks. Henrykowi.Dobry człowiek,Wielki Ksiądz przez wielkie K.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do