
Zwłoki Teresy K. znaleziono w przydrożnym rowie nieopodal krzyża. Do tragedii doszło zaś w tym domu w Kucicach.
To była głośna sprawa. Mieszkanka Kucic (gm. Dzierzążnia), 51-letnia Teresa K. została zamordowana w nocy z 30 czerwca na 1 lipca 2002 roku. Sprawca brutalnego zabójstwa - Mirosław W. - w przeszłości już za zabójstwo skazany, został uznany za niepoczytalnego i umieszczony w szpitalu psychiatrycznym. Niedawno obrońcy Mirosława W. wnieśli o wypuszczenie go na wolność. Na początku grudnia płocki sąd zdecydował o utrzymaniu w mocy bezterminowej internacji mężczyzny.
Ciało przy drodze…
W niedzielę, 30 czerwca 2002 roku Teresa K. pojechała rowerem do siostry w Guminie. Wyszła od niej około godziny 23, ale do domu już nie wróciła. Gdy 1 lipca mieszkająca obok córka zorientowała się, że Teresy K. w domu nie ma, zaczęła jej szukać wspólnie z krewną z Gumina. Znalazły ciało Teresy K. w rowie przy drodze…
Teresa K. nie żyła. Lekarz stwierdził, że zmarła około godziny 4 nad ranem. Początkowo sądzono, że zginęła wskutek wypadku drogowego, ale szybko okazało się, iż została zamordowana. Ciało było zmasakrowane, krew była widoczna na rowerze, a nawet na liściach pobliskich krzaków.
A potem ślady krwi Teresy K. znaleziono w mieszkaniu Mirosława W.
Zatrzymany morderca…
10 lipca 2002 roku wieczorem zatrzymano podejrzanego o zabójstwo mieszkanki Kucic 50-letniego Mirosława W. Mężczyzna nie przyznawał się do winy, twierdził, że tej nocy w jego domu była libacja, ale nie uczestniczyła w niej Teresa K.
Na podstawie zeznań świadków sąd ustalił, że 51-latka wyjechała od siostry przed godziną 23, nie dotarła jednak do domu, ale do mieszkania Mirosława W. Z ustaleń w sprawie wynikało, że Mirosław W. miał kobietę zacząć bić, gdy odrzuciła jego zaloty. Osoby, które u 50-latka były, miały wówczas opuścić jego dom.
Ciosy, które doprowadziły do śmierci Teresy K. zostały zadane narzędziem tępokrawędzistym, które nie zostało odnalezione. Kobieta doznała rozległych obrażeń tłuczono - szarpanych twarzoczaszki z wielołamowym otwartym złamaniem kości nosa, szczęki, kości oczodołów, żuchwy - połączonym ze zmiażdżeniem tkanek miękkich. Inaczej mówiąc, została bestialsko zamordowana.
Nie wiadomo, kto i w jaki sposób przeniósł ciało wraz z rowerem na drogę.
Niepoczytalny…
Powołani przez prokuraturę biegli psychiatrzy orzekli, że w chwili zdarzenia Mirosław W. był niepoczytalny, rozpoznali u niego przewlekłą chorobę psychiczną.
W styczniu 2003 roku płocki sąd wydał postanowienie o umorzeniu postępowania w sprawie zabójstwa Teresy K. ze względu na niepoczytalność sprawcy i zdecydował o umieszczeniu mordercy w szpitalu psychiatrycznym w Gostyninie. Oznaczało to, iż Mirosław W. zabił, ale z uwagi na chorobę psychiczną nie można uznać go winnym i skazać na karę więzienia, ale leczyć psychiatrycznie.
Rodzina Teresy K. nie wierzyła, że mogła ona sama pójść feralnej nocy do mieszkania zabójcy. Córka Teresy K. była przekonana, iż jej matka została porwana z drogi.
Mieszkańcy wsi relacjonowali, że Mirosław W. miał słabość do alkoholu, po którym bywał agresywny i miał awersję do kobiet.
Zabił już wcześniej…
To nie było pierwsze zabójstwo, które popełnił Mirosław W. Jesienią 1995 roku Sąd Wojewódzki w Warszawie skazał go na 12 lat pozbawienia wolności za zabójstwo konkubiny, ale w 1996 roku Sąd Apelacyjny zmienił wyrok na 6 lat z uwagi na stwierdzenie częściowej niepoczytalności oskarżonego. Mirosław W. wyszedł na wolność w 1998 roku.
Rodzina chciała więzienia…
Rodzina zamordowanej Teresy K. domagała się, by sprawca odpowiedział za swój czyn w więzieniu bez możliwości wyjścia. Obawiali się, że Mirosław W. może w końcu opuścić szpital i wrócić do Kucic, a to mogłoby oznaczać kolejną tragedię. Bali się po prostu, że wróci i znów kogoś zabije.
Taka możliwość istniała, bo gdyby lekarze i biegli orzekli, że Mirosław W. został wyleczony i nie stanowi zagrożenia dla społeczeństwo, sąd mógłby go wypuścić na wolność.
Sąd nie przychylił się do wniosku obrońców…
Sprawa obecnie 68-letniego Mirosława W. wróciła niedawno na sądową wokandę, a to za sprawą wniosku jego obrońców o uchylenie internacji w szpitalu psychiatrycznym.
Jak informuje szefowa płońskiej prokuratury, Ewa Ambroziak lekarze i biegli byli przeciwni, by wypuścić Mirosława W. na wolność. Sprzeciwiała się temu również płońska prokuratura. Z uwagi na zaskarżanie decyzji o utrzymaniu w mocy postanowienia o internacji sąd powołał kolejny zespół biegłych, którzy również takie stanowisko zajęli. Na początku grudnia płocki sąd utrzymał bezterminową internację i leczenie w szpitalu psychiatrycznym. (r)
foto: archiwum
Wspomnienie wizyty u mordercy
Mirosław W. - morderca z Kucic został osadzony w szpitalu psychiatrycznym. Stamtąd przysłał list do redakcji, prosząc nas o wizytę. Odwiedziliśmy go wówczas (w 2003 roku) w szpitalu w Gostyninie.
Wbrew niezbitym dowodom Mirosław W. usiłował nas przekonać, że nie zabił żadnej z kobiet i nie jest chory psychicznie. Przypominamy opublikowany 17 lat temu wywiad z dwukrotnym zabójcą, zaznaczając, że w obydwu przypadkach sąd uznał, że Mirosław W. czyny te popełnił.
List był wysłany z Regionalnego Ośrodka Psychiatrii Sądowej w Gostyninie. Myli się ten, kto myśli, że trudno jest zorganizować rozmowę z pacjentem takiego ośrodka. Rozmowę może odbyć każdy, jeśli tylko pacjent się zgodzi. Naszej przysłuchiwał się strażnik, nie ingerując jednak w to, o co pytamy, ani też w to, co mówi Mirosław W.
- Nie przyznaje się pan do tego, że zamordował Teresę K.?
- Nie, ja jej nie zabiłem. Ja jej w ogóle nie znałem.
- Co się na terenie pana posesji działo tamtego wieczoru - z 30 czerwca na 1 lipca?
- Przyjechali do mnie goście z Płońska, Skarżyna i Kucic. Sześć może osiem osób. Piliśmy koktajle. Nic się nie działo, robiliśmy sobie zdjęcia. Mam te zdjęcia z tego dnia, widać co robiliśmy. Był u mnie też Ukrainiec, w porządku człowiek. Tej kobiety z nami nie było, ja jej nie znałem. Widziałem ją na zdjęciu z gazety. Chciałbym, aby sprawę wyjaśniono. W Kucicach różne rzeczy się działy, nie związane z moim gospodarstwem. Gdyby coś u mnie się działo, to zawiadomiłbym policję.
- Dwóch świadków - dziewczyna i chłopak - zeznało jednak, że Teresa K. u pana była.
- Ten, co mnie pomówił, to albo jakiś narkoman, albo dostał duże pieniądze. Może ukrywać kogoś. On zresztą wychodził i opuszczał dom, dwa domy dalej miał ciotkę. Ja go nie wypędzałem, ale go nawet nie znałem. Może sam brał w tym udział. Świadkowie na sprawie mówili, że Teresy K. u mnie nie widzieli. Ja jestem chory, ale nie psychicznie. Bolała mnie głowa, miałem duszności, dlatego sprzedałem dom w Płońsku i przeprowadziłem się do Kucic, by odpocząć. Zaprzyjaźniłem się z jednym kolegą, któremu odpisałem to gospodarstwo w zamian za dożywotnią opiekę.
- Te osoby, co do pana przyjechały, nocowały?
- Tak się drzemało, jak to na wsi. Aby się przespać do rana, wypiliśmy. To nie był alkohol, tylko koktajle.
- Co to jest?
- Takie wino niskoprocentowe. Nikt nie był pijany, tylko z niewyspania mógł źle wyglądać i nie kontaktować.
- Skąd pan te osoby znał? Ludzie na wsi mówili, że odwiedzały pana same młode osoby.
- Z Płońska. Ja stamtąd jestem. Sam nie wiem, dlaczego przyjeżdżali tu młodzi.
- Ma pan rodzinę?
- Mam.
- I nie pomagają panu w obecnej sytuacji?
- Mają swoje kłopoty i nie chcieli mi pomagać w gospodarstwie. Nie ma więc po co utrzymywać kontaktów z taką rodziną.
- Skoro pan nie zabił, to dlaczego pan tu jest?
- Kiedyś mnie już w coś takiego wrobili i tak to idzie za mną.
- Więc do pierwszego morderstwa też się pan nie przyznaje?
- Do żadnego się nie przyznaję. I do tego, że jestem chory psychicznie. Ból głowy każdy ma, sam się zgłosiłem z tym do lekarza. Nic więcej. W pierwszym przypadku, gdy zamordowano moją znajomą, to wcale nie było mnie w domu. Artykuł był w gazecie, że tajemnicze morderstwo podczas nieobecności właściciela. Ja byłem u kolegi za torami w Płońsku, popiliśmy i straciłem przytomność. Dowiedziałem się o tym później, po kilku dniach.
- To dlaczego oskarżono właśnie pana?
- Bo to było u mnie w domu i nie oskarżono mnie o morderstwo, tylko o to, że byłem pijany i nie mogłem zapobiec przestępstwu. To była moja koleżanka, prowadziła różne sprawy, ja nie jestem w stanie teraz tym się zajmować.
- Ale dostał pan 12 lat?
- Ten kolega, u którego byłem, zabił się później samochodem, a on mógł najwięcej powiedzieć.
- A jak zginęła tamta kobieta?
- Nie wiem. Została zabita. Nie będę mówił jak, nie wiem.
- Została zabita w domu, który pan sprzedał?
- Tak. Nie chcę o tym mówić, nie musiałem odbyć kary, a odbyłem. Trzeba najpierw zająć się tą sprawą. Wzięli moje spodnie do badania i nie było żadnych śladów. Powinny być konfrontacje, wizje, śledztwo.
- A jak pan trafił do Kucic?
- Ogłoszenie było w gazecie. Chciałem zresztą odpocząć na wsi. Słaby byłem.
- Mówi pan, że nie znał Teresy K. z Kucic. Jak pan dowiedział się o tym, że została zamordowana?
- Po kilku dniach mówili o tym na przystanku. Policja zatrzymała mnie w Płońsku, jak byłem u lekarza.
- Jakie panu przedstawiono dowody?
- Chcieli mieć szybko zakończone śledztwo. Może wiedzieli, że leczyłem się u psychiatry i mnie pomówili.
- Kto więc zamordował tę kobietę?
- Nie wiem. Gdybym tam teraz był, to bym się popytał. Ten świadek, co zeznawał, że ona u mnie była, sam wychodził. Ja nie mogę nikogo pomawiać, ja w policji nie pracuję. Śladów powinno się szukać w Guminie. Może to był jakiś wypadek. Zresztą zamordowała ją jakaś silna osoba, ja wtedy chodzić nie mogłem. Z moim zdrowiem, bólem kręgosłupa i nerkami to nie byłbym zdolny jej uderzyć, ona z powodzeniem dałaby mi radę. Ja bym nie miał siły przenieść ciała, nawet pięć metrów. To musiało być kilka osób. Może ktoś miał z nią zatargi i chciał ją tylko pobić. Ta pani nie przefrunęła z mojego domu na drogę. To jest 2,5 km. Ktoś by ją musiał przenieść, przewieźć, jakieś ślady by zostały. A moje mieszkanie było niesprzątane, bo był akurat remont.
- Znaleziono przecież ślady krwi tej kobiety w pana domu.
- To była moja krew, nie jej. Skaleczyłem się wtedy o szkło. Jej tu nie było.
- Znał pan Celinę P.? (kobieta, która spadła ze schodów w domu Mirosława W. - istniało domniemanie, że ktoś jej w tym pomógł - red.).
- Znałem, bardzo się przyjaźniliśmy.
- Zna pan okoliczności jej śmierci?
- Tak, spadła ze schodów. Ona lubiła wypić, przyszła do mnie i spadła ze schodów. Takie przeznaczenie. Ja też spadłem dwa razy.
- Ma pan dzieci?
- Tak. Córkę i syna. Nie utrzymują ze mną kontaktów.
- Nie próbował pan nawiązać kontaktów z dziećmi?
- Nie. Chciałem się jakoś urządzić. One mnie nie odwiedzają. Z żoną rozeszliśmy się zaraz po ślubie. Zresztą to nieistotne.
- Twierdzi pan, że nie ma kłopotów ze zdrowiem psychicznym. Biegli sądowi orzekli inaczej. Też pana wrobili?
- Nie podzielam tego zdania. Wszystko pamiętam, co się tamtej nocy zdarzyło.
- Miał pan dobre kontakty z sąsiadami?
- Z nikim się nie kłóciłem.
- Znał pan rodzinę Teresy K.?
- Był tu taki jeden. Ale nawet nie wiedziałem, że to rodzina. Tej kobiety nie znałem. Nawet nie wiem, gdzie mieszkała. Chciałbym, aby wznowiono śledztwo. Napisałem list do rzecznika praw obywatelskich w tej sprawie.
- Kim pan jest z wykształcenia?
- Stolarz bednarz. Ale pracowałem jako kierowca. Autobusem jeździłem i było dobrze. Nigdy na nikogo nie napadałem, nie rabowałem.
- Jak się tu żyje?
- Nie mogę powiedzieć, że o mnie nie dbają. Dla mnie lepiej jest przespać się w chlewku, niż siedzieć tu w dobrobycie. Nie mogę tu przebywać. Krat nie ma, ale spacer jak w areszcie. Chciałbym odpowiadać świadomie za to posądzenie. W tym ośrodku jestem od trzech miesięcy, wcześniej byłem w areszcie.
- Ten lekarz psychiatra, u którego pan się leczył na wolności, mówił na co pan jest chory?
- Nie. Ja twierdziłem, że mam duszności, ona myślała co innego. Chciałbym wrócić do gospodarstwa i zasadzić drzewka. Nie jestem głupi.
- Z czego pan się utrzymywał?
- Z renty.
- Dlaczego pan nas zaprosił? Czego pan od nas oczekuje?
- Wyciągnijcie z sądu moje zeznania i wypowiedzi, a wtedy szybko dojdziemy do prawdziwych sprawców czy sprawczyń. Nikt nie mógł tu widzieć tej kobiety. Zrobili mnie niepoczytalnym i ukrywają sprawcę.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie