Reklama

Haliny Gniewkowskiej wspomnienia nie tylko o strasznej wojnie

12/10/2017 06:01
Był blisko domu…
W chwili, gdy wojna wreszcie zmierzała do końca, straciła brata, a jej rodzice syna. Będzie to opowieść o Halinie Gniewkowskiej - w jej wspomnieniach jednym z głównych wątków jest brat - Leon Żebrowski, zamordowany przez Niemców na płońskich Piaskach…

Rodzinnego domu obraz...

Halina Gniewkowska urodziła się bardzo blisko Płońska, bo w pobliskich Cieciórkach.  Rodzice: Jan i Pelagia Żebrowscy mieli gospodarstwo. Halina wspomina, że ojciec był bardzo dobrym gospodarzem, prawdziwie przywiązanym do ziemi i cieszył się szacunkiem wśród ludzi. Przed wojną do gospodarstwa Żebrowskich przyjeżdżali studenci z warszawskiej SGGW, a Jan był zaprzyjaźniony z ówczesnym kierownikiem doświadczalnego zakładu w Poświętnem. Żona Jana, Pelagia, pochodziła z Nowego Miasta z rodziny Ujazdowskich, w której tradycyjnie wszyscy kończyli nauczycielskie szkoły - brat Pelagii Józef był dyrektorem szkoły w Warszawie, siostra Helena nauczycielką. Pelagia chciała, by jej dzieci również się kształciły, co przed wojną nie było proste.

Żebrowscy mieli sześcioro  dzieci: córki - Marię, Teresę, Barbarę i Halinę - autorkę tychże wspomnień, oraz dwóch synów: Jerzego i Leona. Leon był najstarszy z rodzeństwa, od Haliny dzieliło go 6 lat, został zamordowany w 1945 roku na płońskich Piaskach, o czym dalej będzie mowa.Obraz rodzinnego domu, mimo upływu wielu lat, nie wyblakł.

(…) „- Sam dom był parterowy, gliniany, kryty słomą - wspominała swój dom pani Halina w 2002 roku. - Dziś takich domów już nie ma. Podobnie jak nie ma już cembrowanych studni z żurawiem, podobnych do tej, jaka była przed naszym domem. Z tamtych czasów pozostała właściwie już tylko kapliczka z żelaznym krzyżem, postawiona przed laty w narożniku naszego ogrodu, tuż przy drodze prowadzącej do domu. Trwa tam - niezmieniona - jak wtedy. Z dzieciństwa zapamiętałam też otoczenie domu - drzewa i kwiaty - potężne świerki i wiśnie wokół ogrodu rodziców, sad owocowy za domem, stary i rozłożysty kasztan rosnący przy naszej „granicy” z szosą warszawską, krzewy czerwonych i bladoróżowych róż przed domem, których sadzonki przywiózł kiedyś mój tata z wystawy rolniczej w Poznaniu… Te róże tak się potem rozrosły, że niemal oplotły dom od frontu.(…)”

Chciała do miasta…

Halina wspomina, że rodzeństwo kontynuowało rodzinne tradycje, siostra Teresa skończyła SGGW i została dyrektorem instytutu PAN, pozostałe dwie siostry poświęciły się pracy w gospodarstwie, a na ojcowiźnie został brat Jerzy, przekazując potem gospodarstwo swoim dzieciom.

(…) „- Mnie gospodarowanie na ziemi nie interesowało, ja zawsze chciałam mieszkać i pracować w mieście - wspominała Halina. - Chciałam też dalej się uczyć. Tylko, że wtedy były inne czasy, nauka była poważną inwestycją. Samo czesne wynosiło czterdzieści złotych, a gdy dodać do tego ceny podręczników i przyborów szkolnych, to koszt edukacji jednego dziecka sięgał pięćdziesięciu złotych. Była to znacząca suma w domowym budżecie, nic więc dziwnego, że nie mogliśmy się uczyć jednocześnie. Leon, jako najstarszy z nas, pierwszy rozpoczął naukę. Skończył szkołę podstawową i gimnazjum, potem jeszcze uczył się przez dwa lata w liceum… Maturę zdał w 1937 roku. I dopiero wtedy ja mogłam pójść do gimnazjum. Zdążyłam jednak tylko skończyć jedną klasę, i wybuchła wojna. (…)”

Pomogli dobrzy ludzie

Wojna to był ciężki czas dla rodziny Żebrowskich, tak jak dla wielu wówczas rodzin. Zimą 1941 roku Niemcy wypędzili ich z domu. Przyjechali nad ranem i kazali domownikom wyjść. Wyszli tak, jak stali. Wszystko musieli zostawić. A zima tamtego roku była mroźna…

(…) „Pomogli nam dobrzy ludzie - relacjonowała Halina. - Moich rodziców wraz z młodszymi dziećmi przyjęli do siebie państwo Kucharzakowie ze Słoszewa - dali im pokoik i schronienie. Ojciec zatrudnił się jako robotnik w mleczarni, Leon znalazł sobie pracę w niemieckim zakładzie w Szpondowie, a ja i moja starsza siostra uciekłyśmy daleko od domu, żeby nas nie zabrano do Prus… Siostra zatrzymała się w Czarnotach za Nowym Miastem, u siostry naszego ojca, a ja - w samym Nowym Mieście, u siostry mamy. (…) Takie nagłe wyrwanie z domu, to było bardzo ciężkie doświadczenie dla dziewczyny w moim wieku. Przecież wszyscy najbliżsi, którzy dotąd zawsze byli obok, nagle znaleźli się daleko. Ciężko to było znieść, zwłaszcza, że była wojna, i do bólu spowodowanego rozłąką z rodziną, dochodził lęk o nią. Wiedziałam jednak, że nie mogę siedzieć bezczynnie, że muszę jakoś żyć dalej. Pomógł mi Leon. Dzięki protekcji jednego z Niemców, u których pracował, załatwił mi pracę w niemieckim sklepie w Nowym Mieście. Pracowałam tam aż do końca okupacji. Poza mną pracowało tam jeszcze kilka innych dziewcząt (...)”.

Halina wspomina, że pozostały z tego okresu przykre wspomnienia, warunki były trudne, pracownice kiepsko karmiono, nie wolno było wychodzić do miasta, a jedynie poruszać się po sklepie. Dziewczęta jednak potajemnie się ze sklepu wykradały, również Halina - głównie po to, by pójść do rodziców, do Słoszewa.

Mój brat Leon

Brat Haliny, Leon Żebrowski działał podczas wojny w konspiracji, należał do Armii Krajowej. U Żebrowskich, jeszcze przed ich wysiedleniem ukrywał się zresztą Janusz Wojciechowski, kolega Leona, również należący do AK.

Pewnej nocy Niemcy aresztowali zarówno Leona, jak i jego kolegów. Halina relacjonowała, że ktoś ich Niemcom wydał, mówiło się, że ten, co to zrobił, wyjechał do Stanów Zjednoczonych.

(…) „- Nie wiem nawet, skąd zabrali mojego brata - może ze Szpondowa, gdzie pracował, a może ze Strachowa, gdzie mieszkała jego dziewczyna, Filomena Stawska, której brat też był w organizacji. Wiem tylko, że zanim to się stało, mój brat szykował się do Powstania. Pamiętam, że kiedy w 1944 roku przedostałam się do rodziców, moja mama powiedziała, że szykuje chlebak i furażerkę dla Leona, ponieważ on idzie do Powstania. Nie poszedł jednak, bo ich akcja została odwołana. Dlaczego, tego nie wiem. Nieraz potem myślałam z żalem - a może, gdyby tej akcji nie odwołano, może wówczas by przeżył?...

Żebrowscy usiłowali wydostać syna z więzienia, niestety, bezskutecznie. Trudno było zdobyć jakieś informacje.

(…) „- Dopiero po wyzwoleniu Ala Laskowska, która była w tym czasie w płońskim więzieniu, opowiadała mi, że Niemcy bardzo męczyli mojego brata, że go wieszali za ręce na ścianie… - wspominała Halina. - Powiedziała też, że chciał odebrać sobie życie, że miał przy sobie cyjanek i chciał go połknąć, ale fiolka z trucizną wypadła mu z rąk i stłukła się … Jeśli mój brat zamierzał zrobić coś takiego, to znaczy, że był strasznie katowany i bał się, że więcej tortur nie wytrzyma. Myślę czasami, proszę pani, jak my niewiele rozumiemy z tego, co przeżywają nasi bliscy w chwilach próby!... Zupełnie, jakby lęk o nich blokował w nas przeczucie prawdy. Bo czy uwierzy pani, że ja mu robiłam na drutach szal i rękawiczki, żeby mu tam było cieplej?! Szal i rękawiczki! Podczas gdy jego tam katowali tak, że chciał ze sobą skończyć!... Potem, kiedy już nie żył, znaleźliśmy przy nim ten szal i rękawiczki. Nie ruszone, nie używane. Widocznie włożył je do kieszeni, gdy ich wywozili na śmierć (…)” .

Leon był blisko…

W styczniu 1945 roku, gdy weszli Rosjanie, Jan szukał syna, mówiono bowiem, że Niemcy zdążyli wywieźć gdzieś więźniów z płońskiego aresztu. Jeździł wszędzie gdzie były więzienia, szukał….

(…) „- Pamiętam, jak zdruzgotany wrócił z jednej z takich wypraw do więzienia toruńskiego - relacjonowała Halina. - Kiedy powiedział, że szuka syna, pokazano mu plac więzienny, gdzie leżały stosy spalonych ciał. Chodził pomiędzy nimi i szukał Leona. I wydawało mu się, że go rozpoznał, bo tam był ktoś podobnego wzrostu… Wrócił do domu w strasznym stanie. (…)”

Szukał syna w różnych miejscach. Nie wiedział, że Leon jest tak bardzo blisko… Zamordowany strzałem w tył głowy, pogrzebany pod ziemniaczaną nacią i śniegiem na płońskich Piaskach, razem z wieloma innymi osobami, które przed wejściem Rosjan były uwięzione w płońskim areszcie…

Choć niepewność była straszna Żebrowscy mieli nadzieję, że Leon żyje. Ale potem odnaleziono pomordowanych.

(…) „- Gdy ich odnaleziono, leżeli powiązani drutem kolczastym po dwóch - wspomniała siostra Leona. - Musieli być straszliwie maltretowani, bo mój brat miał pierś przebitą bagnetem, szczękę zupełnie wybitą, jak od uderzenia karabinem, i ranę postrzałową w tyle głowy. Kiedy ta zbrodnia wyszła na jaw, rodzice zupełnie się załamali… Przedtem ciągle Leona szukali, łudzili się, że odnajdą go gdzieś żywego… Potem było im bardzo trudno pogodzić się z myślą, że już do nich nie wróci, że już go nie ma… Pamiętam, że sami zbili mu trumienkę z drewna… W tym dole na Piaskach było aż siedemdziesięciu kilku pomordowanych, więc wtedy kto mógł, robił trumnę, ale i tak nie dla wszystkich starczyło, i wielu chowano bez trumien. Postanowiono, że ponieważ razem zginęli, razem też zostaną pochowani. Zwożono ich ciała na cmentarz, układano rzędami w grobie i przykrywano gałęziami sosny. Pamiętam, jak przywożono te gałęzie, jak okładano nimi ciała… I do dziś pamiętam, w którym miejscu leży mój brat (…)”.

Zdążyła na pogrzeb…

Halina była jeszcze w Nowym Mieście, gdy dotarła wiadomość o śmierci Leona, tuż po wejściu Sowietów w styczniu 1945 roku. Musiała przejść pieszo kilkanaście kilometrów, gdy dotarła do Płońska, poszła prosto na cmentarz. Zdążyła na pogrzeb…

(…) „- Trudno opisać, w jakim stanie szłam… - wspominała. - Ciągle myślałam o moim bracie. To był, proszę pani, bardzo dobrze ułożony młody chłopak - grzeczny, zdolny, zawsze bardzo chciał się uczyć. Od dzieciństwa miał jakieś wyjątkowe zamiłowanie do wojska. (…)”

Halina widziała swojego brata ostatni raz przed wyjazdem do Nowego Miasta.

Wrócili do domu…

Żebrowscy wrócili do swojego domu w Cieciórkach i zastali doszczętnie ogołocone gospodarstwo i dom. Nie było nic, tylko gołe ściany.

Halina, choć chciała się uczyć, musiała pójść do pracy - pracowała w płońskim starostwie, a wieczorami chodziła do szkoły. Wkrótce poznała przyszłego męża, Ryszarda Gniewkowskiego. Pochodził z Lipna, skąd jego rodzice przeprowadzili się do Siedlina. W 1948 roku Halina i Ryszard wzięli ślub i zamieszkali w Płońsku. Ryszard był dyrektorem Banku Rolnego, zmarł na serce w 1977 roku. Halina została sama z dwójką dzieci: Anną i Januszem.

(…) „Ale bez tej wiary, którą przekazali mi rodzice, co mogłabym zostawić moim dzieciom?... - zastanawiała się Halina. - Zawsze powtarzam, że Pan Bóg pomagał mi we wszystkim.”

Katarzyna Olszewska

PS. Całość wywiadu z Haliną Gniewkowską można przeczytać w zeszycie „Budowane na wierze”, wydanym przez Pracownię Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska (Seria: Wywiady Pracowni. Zeszyt XI. Płońsk.2003). Nasz artykuł powstał na podstawie tej publikacji.

foto: zbiory Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do