Reklama

Magiczna prowincja  odcinek 30

15/11/2017 05:51
O rekinach, planach weekendowych i wyborczych przewidywaniach
Środowy ranek zapowiadał raczej ponury, listopadowy dzień. Jak ja nie znoszę listopada! Całe szczęście, że w połowie już sobie przeleciał. I dobrze! Taki grudzień, to i owszem, może być. Nic do grudnia nie mam, bo grudzień to święta, a to mój ulubiony w roku moment. A tegoroczny to będzie moment wyjątkowy, bo w Wigilię razem z Adasiem będziemy mieli święto. Imieniny tego samego dnia. Adama i Ewy…

Chociaż w supermarketach już Boże Narodzenie zarządzili. Ledwie minie Wszystkich Świętych, w sklepach pojawiają się bożonarodzeniowe akcenty. Irytujące…

Adaś nie przyszedł dziś na wspólne śniadanko, wypadło mu jakieś ważne spotkanie w redakcji. Jeszcze nie wiedział, że na najbliższy weekend zaplanowałam meganiespodziankę - dwa dni nad morzem, tylko ja i on w domku z widokiem na Bałtyk. Hmm… Cóż to będzie za weekend! Już się piątku doczekać nie mogę! Adasia zaskoczę, podjadę pod jego dom i powiem: pakuj się, wsiadaj, jedziemy!

Tak więc biorąc pod uwagę perspektywę tegoż wyjazdu, listopadowa rzeczywistość nie mogła mi zepsuć nastroju. Tak jak również fakt sprzed tygodnia, gdy ktoś na parkingu przed ratuszem pociął mi koła w moim autku. Wszystkie cztery! Gwoli wyjaśnienia, miałam wtedy rozładowaną komórkę, poszłam więc na komendę policji. Stwierdzili, że koła czymś specjalnie podziubane i odwieźli mnie nawet do domu.

Adaś tymi podziubanymi kołami strasznie się zdenerwował, bo to jego zdaniem kolejny dowód, że ktoś na mnie czyha. I że muszę być naprawdę ostrożna, bo nie ten rekin straszny, którego widać, ale ten, którego nie widać. Miał na myśli to, że zbytnio skoncentrowaliśmy się na prezydencie i innych rekinów nie widzimy. Rodziców w pocięte koła nie wtajemniczaliśmy, mama zbytnio jest nerwowa…

Prezydent zresztą już mi się takim strasznym rekinem nie wydawał. Od momentu ostatniej rozmowy przestał na mnie pohukiwać. Po prostu się nie odzywał, rzucając mi spojrzenia iście mordercze.

Tośka też rzucała mi mordercze spojrzenia, widocznie wyczerpana przez piątkę niesfornych szczeniąt. Jakbym to ja była winna!

- Trzeba było pozostać dziewicą - powiedziałam jej, zbierając się do wyjścia do pracy. Całe szczęście, że udało nam się z Adasiem znaleźć domy dla czwórki tosiowych dzieci. Piąte, płci żeńskiej zostaje u mnie. Myślimy jeszcze nad imieniem.

W ratuszu było dość pustawo. Prezydent wyjechał do jakiegoś ciepłego kraju na konferencję, gdzie razem z innymi prezydentami mieli rozmawiać o pokoju na świecie. Szczytne bardzo!

- Gdybyż on jeszcze zadbał o pokój w tym mieście - powiedziała pani Bożenka z podatków, paląc w ratuszowej toalecie kolejnego papierosa. - A on tylko intryguje i skłóca wszystkich, jednych na drugich podjudza. Tak łatwiej rządzić. Gdy ludzie są skłóceni.

Siedziałyśmy w łazience już dłuższy czas, tym razem we trzy, bo oprócz pani Bożenki siedziała z nami pani Jola z ewidencji.

- Cwany z niego lis - pokręciła głową z wyraźnym podziwem. - Imperium sobie zbudował. Sprawdzałam kiedyś, tak z ciekawości, bo to wszystko w internecie jest, ile dopłat z unii na ziemię swoją dostaje. Majątek dostaje, ćwierć miliona w jednym roku! A jak ziemię kupuje, to z rządową dopłatą. I moim zdaniem znów wygra wybory. Bo kto, jak nie on?

- Poprzednie mógł przegrać - pani Bożenka wyrzuciła niedopałek do sedesu. - Brakowało niewiele, ale w porę się zorientował. Teraz też może przegrać, jeśli byłby jakiś dobry kandydat. A dobry to taki zupełnie spoza koalicji i opozycji, bo i jednych i drugich ludzie mają dosyć. Słyszałam, że taki kandydat może się pojawić… I że akurat tej osoby to prezydent w życiu by się nie spodziewał…

- A kto…? - pani Jola wyglądała na bardziej niż ciekawą.

- Nie będę plotek rozsiewać - ucięła pani Bożenka. - Trzeba wracać do roboty, bo jeszcze się prawa ręka prezydenta zorientuje, że tu siedzę.

Pani Bożenka miała na myśli zastępcę prezydenta. Dość specyficzny gość, pozornie w typie ”Bóg, Honor, Ojczyzna” a więc w kościele rozmodlony, między ludźmi empatię swoją podkreślający, a w rzeczywistości całkowicie pozbawiony wrażliwości osobnik. Sama na własne uszy słyszałam, jak wypowiadał się pogardliwie o rodzinie, która czekała na miejskie mieszkanie… Mówili na niego: prawa ręka, bo prawą ręką prezydenta był. Pilnował ratusza, jak prezydenta nie było i czujnie podpatrywał, kto z kim rozmawiał, kto do kogo przychodził. A potem podpytywał sprytnie, mnie kiedyś też dopadł. Chciał wiedzieć, czy i skąd znam tę i tamtą urzędniczkę, a nawet o czym rozmawiałyśmy tak długo w toalecie. Bo długo stamtąd nie wychodziłyśmy. Powiedziałam mu wtedy, że podczas czynności fizjologicznych raczej konwersacji nie prowadzę. I przesłuchania zaprzestał…

Zastępcy na korytarzu, na szczęście nie spotkałam, ale przed moim pokojem stała … moja matka?! Coś się stało?!

- Nic się nie stało - powiedziała, czytając widać w moich myślach. - Chciałam zobaczyć, gdzie pracujesz i co cię tak trzyma w tym ratuszu. Przyjechaliśmy z ojcem na zakupy, to pomyślałam, że ci zrobię niespodziankę. Pani z sekretariatu mnie tu pokierowała. To twój gabinet? Pokażesz mi?

- To tylko pokój, żaden gabinet - otworzyłam przed nią drzwi. - Ale możesz sobie obejrzeć… bardzo proszę.

- Zapomniałabym - mama uważnie lustrowała skromnie wyposażone wnętrze. - Był u nas dziś jakiś facet. Powiedział, że w sprawie ogłoszenia i że umówiony był na oglądanie domu. Dlaczego nic nie mówiłaś, że chcesz sprzedać dom Zuzanny?! I nie uprzedziłaś, że ktoś przyjdzie go oglądać?!

Jak to z ogłoszenia? Jak to dom oglądać?! Jakie sprzedać?! Ja nic nie sprzedaję!!!

KObieta

rys.: Jacek Łukaszewski
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do