Reklama

Magiczna prowincja  odcinek 27

18/10/2017 06:56
O psychicznych słabościach i niepokojącej przesyłce…
Zazdrość o Adasia opętała mnie doszczętnie. Widocznie jestem słaba psychicznie i zakompleksiona, ale wizja dziennikarki - blondynki do Adasia przyklejonej, opuścić mnie nie chciała, pomimo wielu moich starań. Siedziała mi głęboko w głowie i koniec. I szczerze przyznaję, że nie tylko ta wizja mnie prześladowała, były jeszcze gorsze…

A przecież Adaś nadal był mną zainteresowany, powiedziałabym nawet, że bardzo intensywnie. Przybiegał na śniadanka, spędzał u mnie wieczory, zabierał do kina, na kolację. I kwiatki przynosił... A nawet miał ten błysk w oku, gdy na mnie patrzył. Czemu ja głupia, sama sobie psychikę rujnuję jakąś blond flądrą. Nawet jak się do Adasia klei, to najważniejsze, by on odporny był. No właśnie... A jak odporność straci…?

 

Adaś był właśnie z moim tatą na rybach, choć było zimno i znów padał deszcz. Mama piekła ciasto w kuchni i znów była obrażona, na mnie zresztą. A poszło o Tosię, a właściwie o jej szczenięta, bo mama nie chciała przyjąć do wiadomości, że tosiowa rodzina mieszka w domu.

- To jest wbrew naturze - oznajmiła mi, oczywiście zanim się obraziła. - Nic przeciwko zwierzętom nie mam, ale żeby zaraz w domu mieszkały? I to w dodatku tyle szczeniąt. Brud i smród będzie!

Owszem, może to i nie było dobre rozwiązanie, ale co poradzić. Tosia ze swoim przychówkiem opuścić domu nie chciała, przeciwko przeprowadzce protestowała przeraźliwym skowytem. Poddałam się więc i urządziłam legowisko w domu. Skończyło się na tym, że posprzeczałyśmy się z mamą, nie z Tosią, dość ostro i mama zamilkła na dobre. No, może niepotrzebnie jej powiedziałam, że w moim domu to ja decyduję…

Kontemplowanie rozkosznych szczeniąt przerwał mi dzwonek do drzwi. Wyjrzałam przez okno. Kurier? Nic przecież nie zamawiałam...

Okazało się, że przesyłka jest jednak do mnie. Zapłacona. Może to jakaś niespodzianka? Paczka była nieduża, przyniosłam ją do salonu i rozerwałam karton. W środku był kolejny, mniejszy karton, a potem drugi i trzeci… Co to ma być ?! Taki głupi żart?! W szóstym kartonie, kartoniku bardziej, coś było. Zapakowane w biały papier i przewiązane czerwoną wstążeczką. Serce zabiło mi jak szalone! Pierścionek zaręczynowy od Adasia??? Nieee… Adaś nie jest facetem, który oświadczałby się przez kuriera… Rozerwałam papier. W środku było… pudełko zapałek! I nic więcej! Co to ma być?! Kolejny straszak?! Tylko idiota nie skojarzyłby tych zapałek z wcześniejszym podpaleniem! Jakiś głąb myśli sobie, że będzie ze mną sobie tak pogrywał? Niedoczekanie!

Policja nie była chyba zachwycona moim kolejnym zgłoszeniem, ale obiecali, że zaraz przyjadą. W końcu po tych wszystkich zdarzeniach i zwłokach w lesie przestali mnie podejrzewać o jakieś fobie… Przyjechali równocześnie z Adasiem i moim tatą.

- To są zapałki - oznajmił odkrywczo ojciec patrząc na pudełko leżące wśród szczątków kartonów na stole. - Po co ktoś przysyła ci zapałki? Nie masz własnych?

Wszyscy pominęli to pytanie milczeniem, również matka, nadal zresztą na mnie obrażona. A jak na mnie, to na innych też. Tak już miała.

- Czemu pani to wszystko tak doszczętnie podarła? - zapytał policjant z kryminalnej.

- Chyba to oczywiste… Paczkę dostałam, to rozpakowałam. Dziwne pytanie…

- Otworzyć wystarczyło. Taśmę nożem rozciąć. Chociaż i tak to nie ma wielkiego znaczenia. Nie sądzę, by nadawca zostawił  na tych kartonach odciski palców. Tym bardziej, że niestety, nie wygląda to na jakiś żart. Ktoś pani wyraźnie nie lubi, albo coś od pani chce?

- Czego ktoś od ciebie chce? - wtrącił się ojciec, od dobrej półgodziny ściskając w ręce wiadro z kilkoma płotkami - Coś komuś zrobiłaś?

- Nic nikomu nie zrobiłam. Zanieś wreszcie to wiadro do kuchni! Śmierdzi rybami.

- A czym ma śmierdzieć, skoro to ryby - obruszył się ojciec, ale poszedł do kuchni.

Policjanci skrupulatnie zbierali wszystkie szczątki przesyłki. Patrzyłam, jak sobie te skrawki zbierają i przypomniała mi się niedawna dziwna wizyta…

- Chcieliście niedawno mnie ponownie przesłuchać - powiedziałam. - Był u mnie taki policjant, Jarecki się nazywa i mówił, że przyszedł mnie przesłuchać. Operacyjnie… nie miałam wtedy czasu i powiedziałam, żebyście zadzwonili, to przyjdę na komendę. Ale nikt nie dzwonił…

Policjanci wydali mi się zdziwieni.

- Jarecki? - odparł jeden z nich. - Nic o tym nie wiem. Nie planowaliśmy żadnego przesłuchania. Operacyjne przesłuchanie? Dziwne. On nie zajmuje się tą sprawą, pracuje zresztą w innym wydziale. To jakieś nieporozumienie. Chyba, że o czymś nie wiem… Wyjaśnimy to.

Adaś był wyraźnie zmartwiony i nawet szczenięta Tosi nie rozchmurzyły jego oczu.

- Niepokoję się o ciebie - przyznał, przytulając mnie po wyjściu policjantów. - Albo jakiś wariat uparł się na ciebie, albo ktoś chce cię wystraszyć, co znaczyłoby, że chodzi o ziemię. To znaczy, żebyś ją sprzedała. A jeśli o to temu komuś chodzi, to nie jest to prezydent, bo on myśli, że dostanie ziemię za pracę w ratuszu. Bardziej ten biznesmen, ale on wie, że dostałaś pracę w ratuszu… W każdym razie chyba grozi ci niebezpieczeństwo i boję się o ciebie.

- Kamery założę, alarm, gaz sobie kupię - póki co, niczego w adasiowych ramionach się nie bałam. - Nic mi się nie stanie, obiecuję…

No i masz! Romantyczny nastrój prysł. Z kuchni bowiem wyszła, udając, że jej nie ma, Bronka. Z tłustą płotką wykradzioną z ojcowego połowu w pysku… Co za kot…!

KObieta

rys.: Jacek Łukaszewski
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do