O tajemniczym gościu, obłudzie i pewnym powrocie…. - Nie wiem, dlaczego ludzie nie reagują na taką obłudę - dzieliłam się przemyśleniami z Adasiem.
Było środowe popołudnie i spacerowaliśmy sobie po lesie, licząc jeszcze na jakieś grzybki. Choć tegoroczny wrzesień był tak w grzyby obfity, że grzybowego suszu zgromadziłam całą szafkę, właściwie to dzięki Adasiowi, bo znosił tych grzybów całe kosze. Musiałam więc te zbiory jakoś zagospodarować i suszenie, przy moich zdolnościach, wydawało mi się najrozsądniejsze. Dom Zuzanny nadal grzybami pachniał. Beznadziejny dziś miałam dzień, głównie z racji pracy w ratuszu. Tworzyłam tekst do ratuszowej gazety, relację o spotkaniu prezydenta z seniorami. Prezydentowi mój tekst do gustu nie przypadł, bo zbyt mało treści z jego wystąpienia zawierał, był więc zmieniany, w mojej obecności i kilku innych urzędniczek. Prezydent sam go zmieniał, sam siebie cytując, głównie o tym, że wszystkich należy traktować z szacunkiem itd. Rozpromienione urzędniczki przyklaskiwały prezydentowi, euforycznie wręcz. Smutno mi się jakoś w tym gabinecie zrobiło, bo tym samym urzędniczkom prezydent często gęsto dzień dobry nie raczył powiedzieć i pokrzykiwał, jak na średniowieczne wyrobnice. Więc jak to jest? Z jednej strony można mądrzyć się o szacunku, a z drugiej strony być absolutnym chamem? Przecież one doskonale wiedzą, że to właśnie taki cham, któremu się wydaje, że wszyscy ludzie i miasto to jego prywatny folwark. Więc dlaczego mu przyklaskują? Tylko dlatego, że boją się o robotę?....
- Takie miasto - westchnął Adam, obejmując mnie ramieniem. - Wszyscy doskonale wiedzą, jak jest, wolą udawać i siedzieć cicho. Niektórym się nawet nie dziwię. Powie jakiś urzędnik co myśli i już po nim. Albo wyleci, albo zdegradowany zostanie. To nieduże miasto, powiązania są różne i wilczy bilet może człowieka załatwić na amen. Ale pomyśl sobie, co się będzie działo, jak już będę mógł puścić materiały na podstawie twoich nagrań. Zrobi się szum…
- Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam jako agent w ratuszu. Prezydent już białej gorączki dostaje. Powiedział wczoraj, że notariusza na początek października ustawił i że to już ostateczny termin i jak mu ziemi Zuzanny nie sprzedam, to on mi pokaże. Szczegółów nie podał, co zrobi, ale nie wiem, czy długo da się to przeciągać.
- Co będzie, to będzie - odparł Adaś. – I tak materiałów zebraliśmy, a jeszcze są nagrania Zuzanny, to też jest dobry materiał.
- I wydawca mnie ciśnie - temat powstającej politycznej lokalnie powieści był dla mnie dość drażliwy, bo zdawałam sobie sprawę, że do marca nie zdążę jej skończyć, a tego oczekiwał wydawca. A jak się wydawca wkurzy i z powieści zrezygnuje? Póki co, żyję za pensję w ratuszu, mam jeszcze trochę kasy z poprzednich książek. Ale jak prezydent zorientuje się, że ziemi mu nie sprzedam, to wywali mnie na zbity pysk.
W domu było cicho i spokojnie. Pan Zdziś i jego ekipa remont zakończyli, drewniane, odnowione podłogi wyszły cudnie. Na ganku siedziała Gabrysia.
- Czekam i czekam, już mi tyłek przyrósł do tych schodów - nie kryła zniecierpliwienia. - Gdzieś łazicie, a ja nie mam czasu. Sklep zamknęłam.
- A skąd miałam wiedzieć, że czekasz. Mogłaś zadzwonić - trochę mnie poirytowała, bo przecież nie muszę siedzieć w domu oczekując, że może ktoś akurat znienacka przyjdzie.
- Dzwoniłam sto razy. Tylko, że nie odbierasz telefonu, Adam też. Wiem, bo do niego też dzwoniłam. Po prostu miłością otumanieni. A sprawa pilna…
Chyba trochę się zarumieniłam przez tę uwagę o miłości. No tak, rzeczywiście, telefony zostały w domu. Gabrysia była zaaferowana, do sklepu przyjechał bowiem jakiś dziwny gość, to znaczy generalnie wyglądał normalnie, ani wysoki ani niski, średnio młody, brunet, szczupły. Przyjechał czarnym samochodem, na markę nie zwróciła uwagi, jakiś taki przeciętny. Tylko, że jak do sklepu wszedł, to czekał, aż klientów nie będzie, gatunki czekolady kontemplując, a jak Gabrysia została sama, to zaczął wypytywać. O mnie…!!!
- Zapytał najpierw, gdzie mieszkasz - opowiadała Gabrysia. - Bo jest twoim kuzynem, dawno się nie widzieliście, bo był za granicą, przyjechał na miesiąc i chce wszystkich odwiedzić. Rodzina mu adres podała, więc przyjechał, ale wsi nie zna, to chciał się zapytać. No to mu mówię, że za laskiem, nad rzeczką i tak dalej, bo przecież to żadna tajemnica i jeszcze żadnych podejrzeń nie nabrałam, ale on nie wychodzi tylko pyta dalej. Pyta, czy cię znam, więc mówię, że tak, nawet się zaprzyjaźniłyśmy. No to on pyta, czy zamierzasz tu już zostać, czy gospodarstwo sprzedajesz, czy masz kogoś, czy wszystko u ciebie w porządku. Trochę mnie to zdziwiło, bo skoro to rodzina, to czemu tak obcą osobę wypytuje i mówię, że skoro przyjechał, to sam może ciebie zapytać, a ja nie czuję się upoważniona do takich rozmów. A potem to już się zdenerwowałam, bo on coś tam pod nosem zamruczał i wyszedł.
Najbardziej niepokojące było zakończenie tej historii, bo tajemniczy gość odjechał w przeciwną do domu Zuzanny stronę, co raczej oznacza, że nie był to wcale żaden mój kuzyn, który zamierzał mnie odwiedzić. Zresztą nie mam żadnego kuzyna, który był za granicą i chciałby mnie odwiedzać. Więc kto to był?! Nie dość już mam wrażeń i dziwnych osobników?! Szczególnie po tym, jak ktoś podpala mi drewutnię, dzwoni do mnie charcząc, śledzi mnie z krzaków, o zwłokach w lesie najpewniej należących do tegoż śledzącego nie wspomnę.
Adaś też się zaniepokoił i wysnuł wniosek, że nie powinnam zostawać na noc sama, co Gabrysia skwitowała znaczącym spojrzeniem.
- Skoro jesteście parą, to chyba nie ma problemu, żebyś musiała spać sama - puściła do mnie oko. - Będą dwie pieczenie na jednym ognisku. Adam dopilnuje, żebyś była bezpieczna i po drugie… sama wiesz… Ale jak widzę, problem sam się rozwiązał, bo masz gości.
Rzeczywiście, przed bramą zatrzymało się auto rodziców. Ojciec wyjął z bagażnika walizki.
- Tak sobie pomyśleliśmy, że co jakiś czas tu pobędziemy - oznajmiła mama. - Okolica piękna, powietrze czyste, miejsca w domu dużo. Co będziemy się kisić w mieście...
Komentarze opinie