Reklama

Odwiedza Płońsk, bo tu jej ojcowizna i groby przodków

18/10/2017 06:58
O Jadwidze, która pasjonistką została…
Urodziła się rok przed wybuchem wojny. Gdy wojna wybuchła, nie wszystko rozumiała… Ale tęskniła za rodzicami, bo zdecydowali wywieźć dzieci z Płońska. A potem została pasjonistką i w ramach swojego powołania była w wielu miejscach i krajach, nie tylko europejskich. Odwiedza Płońsk, bo tu jest jej ojcowizna i przodków groby…

Z Ameryki i do Ameryki…

Jadwiga Kulazińska przyszła na świat pierwszego dnia 1938 roku, w domu przy ulicy Płockiej 63 w Płońsku jako pierwsze dziecko Zofii z Kamińskich i Tadeusza Kulazińskiego (na pierwsze imię miał Bolesław, ale w rodzinie używano drugiego imienia Tadeusz). Potem Kulazińskim urodziło się jeszcze czworo dzieci: syn Benedykt i trzy córki: Maria, Krystyna i Barbara. Mieli jeszcze dwójkę dzieci, która zmarła we wczesnym dzieciństwie. Mama Jadwigi, Zofia z Kamińskich, pochodziła z Korytowa w parafii Skołatowo (gm. Dzierzążnia), jednej z najstarszych na Mazowszu. W domu rodziców Zofii: Marianny i Romana Kamińskich często bywał proboszcz tej parafii, ks. Karol Pniewski. Ojciec Zofii pochodził z pobliskiego Gumina, zanim założył rodzinę, wyjechał do swojego brata do Ameryki i po powrocie kupił spore gospodarstwo w Korytowie, w dobrym, można powiedzieć sąsiedztwie, bo obok mieszkał jego szwagier a także siostra.

W 1912 roku Roman Kamiński ożenił się z pochodzącą z Krościna w gm. Baboszewo Marianną z Gilewskich. Rok później urodziła im się córka Zofia i wówczas Kamińscy zdecydowali się wyjechać do Ameryki, oddali rodzinie gospodarstwo w dzierżawę i z córką ruszyli za ocean. Na obczyźnie spędzili 8 lat, tam przyszła na świat trójka ich dzieci. Wrócili, bo Roman miał problemy ze zdrowiem. Gdy przypłynęli do kraju w 1922 roku, zastali smutny widok - budynki gospodarcze były spalone…

Przy ulicy Płockiej…

Ojciec Jadwigi, Tadeusz Kulaziński urodził się w 1912 roku jako najmłodsze dziecko Wiktorii z Konczewskich i Stanisława Kulazińskiego. Ojciec Tadeusza zmarł w styczniu 1945 roku, niedługo po tym, jak do Płońska weszli Sowieci. Z kolei mama Tadeusza, Wiktoria pochodziła z Kozolina i była młodsza od męża o 21 lat. W latach 30. wyjechała do Warszawy i tam zamieszkała. Jej mąż z najmłodszym z synów, Tadeuszem właśnie, został w Płońsku, prowadząc sadownicze gospodarstwo.

Tadeusz i Zofia z Kamińskich wzięli ślub w kwietniu 1937 roku w kościele w Skołatowie. Młoda para zamieszkała w rodzinnym domu Tadeusza, przy ulicy Płockiej w Płońsku. Dom był drewniany, parterowy, porośnięty dzikim winem i z ogrodem oddzielającym go od ulicy, wówczas brukowanej. Jadwiga mieszkała w nim do 1957 roku, do momentu wstąpienia do zgromadzenia.

(…) „Przy ulicy Płockiej mieli swoje gospodarstwa również inni płońscy rolnicy - państwo Cichoccy, Gortatowie, Mroczkowie, Żochowscy - wspominała Jadwiga. - Mieszkali tam także państwo Dębscy - właściciele niewielkiej fabryczki, państwo Ferscy - właściciele zakładu mechanicznego, państwo Czerniakowscy - właściciele warsztatu stolarskiego… Niedaleko nas mieszkał z rodziną aptekarz pan Gutowski. Byli również sąsiedzi utrzymujący się z innej pracy - państwo Jurkiewiczowie, Cybulscy, Jaroszkowie, Jędrowscy, Dąbrowscy, pani Matuszewska z córką, pani Ufnalewska z córką…(…)”.

Szpital w gimnazjum…

Zofia Kulazińska urodziła drugie dziecko - syna Benedykta, gdy wybuchła wojna, a jej męża powołano do wojskowej służby. Jadwigę zawieziono do dziadków w Korytowie.

Ojciec Jadwigi został przydzielony do brygady kawalerii w Wołkowysku, gdy polskie oddziały zostały rozproszone, trafił do niewoli, ale udało mu się uciec i wrócić do Płońska. W kiepskim był stanie, bo gdy wrócił, żona go nie poznała… Tadeusz musiał się ukrywać, bo Niemcy, którzy już w Płońsku byli, szukali go. Potem dali spokój, pracował więc na gospodarstwie. Niemcy wzywali go, gdy potrzebowali podwody, w tym do obsługi polowego szpitala, zorganizowanego po wybuchu wojny w budynku płońskiego gimnazjum przy ul. Płockiej, gdzie przywożono z frontu żołnierzy niemieckich i polskich. Szpital ten zorganizowały przy pomocy płońszczan siostry zakonne pasjonistki.

(…) Warunki były tam wojenne - opowiadała Jadwiga. - Chorymi i rannymi opiekowali się lekarze, pielęgniarki zakonne i świeckie oraz ochotnicy. Zmarłych odwoziły podwody. Dostarczanie ich zlecano często mojemu ojcu, który mieszkał tuż obok gimnazjum, a w pracach tych pomagał mu woźny z płońskiego gimnazjum, pan Władysław Cybulski. Wynosząc ze szpitala zmarłych nie wiedzieli, czy wynoszą Polaków czy Niemców, a już na pewno nie wiedzieli, że zdarza im się wywozić puste trumny, obciążone dla niepoznaki kamieniami. Takie fałszywe wywózki rzekomych zmarłych były zasługą jednej z naszych sióstr, s. Zenony Polakówny, która ratowała w ten sposób rannych polskich żołnierzy przed Niemcami.(…)”

U dziadków w Korytowie…

Jadwiga była niespełna dwuletnim brzdącem, gdy rodzice po raz pierwszy zawieźli ją do dziadków w Korytowie, potem przywożono tu kolejno jej młodsze rodzeństwo.

(…) „- Wioska, w której mieszkali dziadkowie, była cicha, zamieszkiwana głównie przez właścicieli dużych gospodarstw - wspominała Jadwiga. - Mieszkający tam ludzie bardzo się szanowali. W latach okupacji dom dziadków w Korytowie był domem rodziny czteropokoleniowej, bo mieszkali w nim także rodzice babci, czyli moi pradziadkowie, Balbina i Tomasz Gilewscy. Prababcia zmarła w 1942 roku w wieku 82 lat, gdy ja miałam zaledwie cztery lata. Dziś, po wielu latach, wciąż żywa jest we mnie wdzięczna pamięć tego domu zapewniającego nam bezpieczeństwo i szczęśliwe dzieciństwo nawet w tak trudnym dla Polski czasie, jakim była niemiecka okupacja. Ten dom był dla nas oparciem długo, bo aż do śmierci babci Marianny Kamińskiej w 1987 roku. W sposób szczególny jednak był dla nas oparciem w 1952 roku, gdy straciliśmy Mamę. Po wojnie, spędzałam w Korytowie wszystkie moje wakacje, także w latach sześćdziesiątych, już jako zakonnica. Do Korytowa przyjeżdżały w niedziele moje siostry z rodzinami i wspólnie spędzaliśmy czas w prawdziwie rodzinnej atmosferze, co uszczęśliwiało babcię, która lubiła mieć gości w swoim domu. Dom dziadków był obszerny, z łatwością mógł wszystkich pomieścić. Zbudowany z drewnianych bali, pokryty strzechą, położony był nad stawem, za którym rozciągał się piękny zagajnik brzozowy, przez który widać było przejeżdżające drogą pojazdy. (…)”

W gospodarstwie dziadków było wiele zwierząt i budynków o różnym przeznaczeniu, i kuźnia, i spichlerz, dom gospodarczy z piecem chlebowym, piwnice do przechowywania warzyw. Niedzielne popołudnia w Korytowie były szczególne, bo dzieci dziadków Jadwigi były uzdolnione muzycznie, więc muzykowano…

W dziecięcych wspomnieniach nie brakuje jednak wojny, bo jeden pokój w domu dziadków zajmowało niemieckie wojsko, żołnierze obsługiwali tu stację nadawczo - odbiorczą. Nie interesowali się życiem rodziny, a dzięki temu, mieszkająca w tym samym domu nauczycielka, pani Hanzlikowa uczyła polskiego Jadwigę i jej kuzyna, Grzesia Dobaczewskiego.

(…) „- W czasie okupacji siostrę babci Wiktorię Dobaczewską wraz z całą jej rodziną Niemcy wysiedlili z ich gospodarstwa w Krościnie - relacjonowała Jadwiga. - Zamieszkali wówczas w Korytowie, po sąsiedzku z babcią, u jej drugiej siostry Zofii i jej męża Teofila Kroczewskich. Któregoś dnia przyjechało tam bryczką gestapo i zabrali męża cioci Wiktorii, Romana Dobaczewskiego. Aresztowano go i osadzono w płońskim więzieniu wraz z dziewiętnastoma innymi zakładnikami w odwecie za wyrok wykonany przez polskie podziemie na niemieckim agencie(…)”.

Dobaczewski wyszedł na wolność zimą 1944 roku.

Odwiedziny w domu

Co jakiś czas Kulazińscy zabierali dzieci do domu. Niemcy nie wysiedlili ich z domu, który być może nie spełniał ich oczekiwań, ale przy ulicy Płockiej wysiedlili niemal wszystkich Polaków. Niemcy budzili postrach.

(…) - W domu państwa Gutowskich przy ulicy Płockiej zamieszkał Niemiec Schnaze, w domu państwa Dębskich naprzeciwko gimnazjum - Niemiec August - wspominała Jadwiga. - Obaj pełnili jakieś znaczące funkcje i budzili strach w okolicznych mieszkańcach. Także w domu państwa Ferskich stacjonował Niemiec, który całymi dniami strzelał do wróbli. Miał długą broń. Widziałam, jak celuje do siadających na gałęziach drzew ptaków, a potem je zabija. Jak grad padały na naszą posesję. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to robi, więc choć Niemiec ten nie był chyba taki zły, jak ci, których wymieniłam wcześniej, nie lubiłam go solidaryzując się z zabijanymi ptakami. W Płońsku mama nie pozwalała nam wychodzić na ulicę, ani chodzić do innych domów. Wolno nam było tylko przebywać w naszym domu i ogrodzie (…)”.

Wojenna zawierucha dotknęła również rodzinę Kulazińskich. Zaginął brat ojca Jadwigi, Kazimierz Kulaziński. Szukano go przez Czerwony Krzyż, ale bezskutecznie. Długo po wojnie Jadwiga odnalazła jego grób na warszawskich Powązkach. Zginął mając 33 lata.

(…) „- Nie mogło być wątpliwości, że to on - opowiadała Jadwiga. - Pomyślałam - nic z tego życia nie miał, zupełnie nic - nie jeździł, nie podróżował, cały czas mieszkał z matką, jako młody człowiek został wcielony do wojska… Czego pragnął?... Chyba chciał mieć samochód, bo kupił go zaraz po tym, jak dostał pieniądze. I co?... Nawet się tym samochodem nie zdążył nacieszyć, bo od razu mu został zabrany. (…)

Na samym początku Powstania Warszawskiego zginął w wieku 33 lat Lucjan Dobaczewski - kapitan AK, ps. Korwin, brat wujka Jadwigi. Jego grób Jadwiga – wówczas już siostra Beniamina, odnalazła na cmentarzu czerniakowskim.

W czasie Powstania zbombardowano dom babci Wiktorii Kulazińskiej, która przed wojną przeniosła się z dziećmi do Warszawy. Wiktoria, która doznała paraliżu, w 1944 roku została przywieziona do rodzinnego domu w Płońsku. Opiekowała się nią synowa, czyli mama Jadwigi.

Zmiana okupanta…

Gdy w 1945 roku zbliżał się do Płońska front, Kulazińscy znów przewieźli dzieci do Korytowa, sami dołączyli później do dzieci. Tadeusz miał zabrać innych ludzi, ale Niemcy zabrali mu wóz i konie.

(…) „Sytuację uratował brat mamusi, wujek Stanisław Kamiński, który przyjechał bryczką zaprzęgniętą w dwa konie, żeby zabrać uciekinierów do Korytowa (…) - wspominała Jadwiga - Wyjechali w stronę trasy płockiej. Samoloty sowieckie schodziły nisko nad ziemię i siekły ludzi uciekających z miasta. Bombardowanie było straszne. Rosjanie bombardowali, a ludzie i konie padały… Jechać szybciej nie było można, bo tłok na szosie płockiej był tak ogromny, że koń jechał przy koniu, furmanka przy furmance (…)”

Niemcy odeszli, ale przyszli Rosjanie i jak wspomina Jadwiga, rosyjskie wojsko jak szarańcza rozbiegło się po obejściu w Korytowie: zajęli pokój po Niemcach, wygarnęli na śnieg pszczoły z uli, rabowali co się dało. Zabierali konie, co rodzina wykupiła jedne konie, to już inny Rosjanin wyprowadzał następne…

Gdy Kulazińscy wrócili do Płońska, zastali doszczętnie ograbione gospodarstwo i nie dość tego, bo sowieckie wojsko ciągle ich dom nawiedzało, głównie na noclegi. Po jednej z takich wizyt mama Jadwigi znalazła pod szafą trzy, ogromne jak maczety, noże.

(…) „Któregoś dnia, gdy wróciłam ze szkoły, nie mogłam wejść do domu z racji natłoku wojskowych sowietów - urzędowali we wszystkich pomieszczeniach, najbardziej w kuchni - opowiadała Jadwiga. - Okazało się, że zabili owcę, którą mama hodowała dla wełny, by potem wyrabiać z niej dla nas, dzieci, ubrania. Bez pytania zarżnęli tę owcę, pokroili na kawałki i smażyli na kuchni w garnkach, a potem wyrzucili to wszystko na stół w pokoju i stojąc jeden przez drugiego sięgali po nie rękami i jedli (…)”.

Jadwiga miała siedem lat i we wrześniu 1945 roku poszła do pierwszej klasy szkoły podstawowej, a w Płońsku dało się odczuć skutki komunistycznego ustroju, w szkole nie było religii.

(…) „- W domu na co dzień byliśmy świadkami zmagań naszych rodziców z ówczesną władzą - relacjonowała Jadwiga. - Zamiast spokoju, jaki powinien nastąpić po wyjściu Niemców, zaczął panować zamęt. Pamiętam, jak ojciec mówił rozmawiając z mamą: „- Nie wiadomo, który okupant był lepszy, bo Niemcy po pięciu latach odeszli, a okupacji sowieckiej nie widać końca (…)”

Obowiązkowe dostawy żywca i zboża były ciężarem ponad siły, trzeba było oddawać wszystko, co dało się zebrać z gospodarstwa, a nawet i dokupić. Nie było żadnego tłumaczenia, za niewykonanie nakazu dostawy groziło więzienie - za „podatki”. Tadeusza Kulazińskiego nowa władza miała za obszarnika, kułaka - miał w Płońsku 11 hektarów. Mimo wszystko prowadzili gospodarstwo, ale gdy w 1952 roku zmarła Zofia, Tadeusza zabrano do więzienia właśnie „za podatki”. Nie tylko zresztą jego, za niewykonanie dostaw siedzieli również w więzieniu wujkowie Jadwigi - jeden z nich Wiktor Skwarski wyszedł z więzienia schorowany, niezdolny do dalszej pracy.

Kilka lat po śmierci mamy, Jadwiga Kulazińska wstąpiła do zakonu, została pasjonistką, siostrą Beniaminą. Płońsk pozostał jej bliski, chętnie tu wraca „bo tu jest ojcowizna, groby przodków, osób bliskich i znajomych”.

Katarzyna Olszewska

PS. Całość wspomnień siostry Beniaminy Jadwigi Kulazińskiej jest dostępna w zeszycie „Bo tu jest ojcowizna, groby przodków…”, wydanym przez Pracownię Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska (Seria: Wspomnienia. Zeszyt XXV. Płońsk 2015). Nasz artykuł powstał na podstawie tej publikacji.

foto: zbiory Pracownę Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do