Reklama

Opowieść o rodzinie Duszczyków

24/10/2017 12:59
Ojciec nie wrócił…
Marcin miał siedem lat, gdy wybuchła wojna. I trzynaście, gdy Niemcy zamordowali jego ojca. Odnalazł celę, w której więziono jego ojca i wyryte na ścianie jego nazwisko… Dziś kolej na opowieść o rodzinie Duszczyków.

Poślubił Władysławę

Aleksander Duszczyk urodził się w 1909 roku w Zglechowie, powiat Mińsk Mazowiecki, w licznej, rolniczej rodzinie. Dzięki jednemu ze swoich braci - Władysławowi, trafił do pracy w gminie Dzierzążnia. I właśnie tu w pierwszej połowie lat 30. poznał Władysławę Kruszewską, mieszkankę Wierzbicy Pańskiej, którą w 1932 roku poślubił w kościele w Skołatowie. Potem urodziło się ich pierwsze i jedyne dziecko, syn Marcin - autor tych wspomnień.

Rodzina Duszczyków przeprowadziła się do Płońska, bowiem Aleksander otrzymał propozycję pracy na stanowisku kasjera w starostwie. Propozycję przyjął, pracując dodatkowo w płońskim szpitalu jako księgowy. Duszczykowie zamieszkali przy ulicy Wolności, w oficynie domu państwa Palanowskich. Tuż obok była piekarnia państwa Elsnerów.

Uciekali, ale razem…

We wrześniu 1939 roku Aleksander, podobnie jak inni urzędnicy, otrzymał polecenie ewakuacji. Rodzina otrzymała podwodę i towarzyszył im policjant, który miał dopilnować, by nie skradziono pieniędzy na wypłaty dla pracowników starostwa, które wiózł w teczce Aleksander. Wszyscy mieli się ewakuować w kierunku Lubartowa, ale już od Żyrardowa zaczęły się problemy. Trudno było utrzymać kierunek z uwagi na naloty i bombardowania.

Aleksander z żoną i synem dotarli do Kozienic. Tam trafili na bombardowanie.

(…) „Tak straszne, że jako siedmioletni dzieciak ze strachu schowałem się pod ojca, który nakrył mnie własnym ciałem, żeby nic mi się nie stało - wspominał Marcin Duszczyk. - Tam też, w lesie pod Kozienicami, gospodarzowi, który nas wiózł, padł ze zmęczenia koń. Była wtedy susza a wody nie było, więc nie wytrzymał. Dalej ruszyliśmy więc pieszo zostawiając po drodze część dobytku, bo nie sposób było go nieść. Czasami zabierali nas polscy żołnierze, bo tamtędy przesuwały się wtedy nasze wojska. Byłem dzieckiem, więc najczęściej to ja jechałem na jakimś wozie. Pamiętam też, że po drodze mijaliśmy bardzo dużo grup uciekinierów. (…) Szliśmy tylko we troje, bo inne podwody się porozjeżdżały, a policjanta też już z nami nie było (…) Pomagał nieść ojcu walizeczkę z pieniędzmi, a potem zniknął razem z nimi. Jeszcze w czasie okupacji tata starał się go odnaleźć, ale nie natrafił na żaden ślad. Wiedzieliśmy o nim tylko tyle, że nie był z Płońska, ale że przydzielono go gdzieś z terenu (…)”.

Być może policjant po prostu oddaliwszy się od rodziny, zginął od odłamka bomby. Pieniądze w walizce i tak zresztą nie przedstawiały już większej wartości.

Z powrotem do Płońska…

Niemców rodzina Duszczyków spotkała dopiero w Lubartowie i postanowiła wówczas pojechać do Zglechowa, w rodzinne strony Aleksandra. Jednakże długo tam nie byli, postanowili bowiem wrócić. Do domu, do Płońska…

W drogę powrotną zabrała ich rodzina Głuszczyków z Arcelina. Do Płońska dotarli pod koniec października 1939 roku i zastali ograbione mieszkanie…

Aleksander znalazł pracę w gminie Wójty - Zamoście jako księgowy, pracowali z nim: Janusz Śmietański i Jan Świderski, obaj zamordowani - tak jak Aleksander, na Piaskach w styczniu 1945 roku.

Niemcy aresztowali po raz pierwszy Aleksandra Duszczyka na początku 1940 roku - miały wtedy miejsce pierwsze masowe aresztowania - zatrzymano całą płońską inteligencję, znanych ludzi. Wówczas - tak jak wielu innych - został wywieziony do obozu kierownik szkoły, Franciszek Kruszewski.

Wyrzuceni z domu…

Aleksandra wypuszczono, ale niedługo potem rodzina Duszczyków została wyrzucona przez Niemców z mieszkania. Zamieszkali u państwa Jabłońskich w Siedlinie.

(…) „Tam właśnie zetknąłem się z panem Janem Świderskim, który sąsiadował z nami przez ścianę, a że był z zawodu nauczycielem, zaczął mnie uczyć - relacjonował Marcin Duszczyk. - Nie tylko mnie zresztą, wiem, że przychodziły do niego także dzieci sąsiadów (…)”

Rodzina Duszczyków mieszkała u Jabłońskich tylko kilka miesięcy, bo w 1941 roku znów została wyrzucona, Niemiec, który Jabłońskim gospodarstwo zabrał, Duszczyków przeniósł do Pilitowa.

Aleksander dojeżdżał do pracy w Płońsku - na ulicę Warszawską, gdzie mieściła się siedziba gminy Wójty - Zamoście, na rowerze. Marcin nie mógł się uczyć u Świderskiego, który też opuścił Siedlin, ale chodził do Raźniewa, uczyła go pani Charzewska, do momentu, gdy aresztowano ją za prowadzenie tajnego nauczania. A potem chodził na komplety do Płońska, do Marty Kruszewskiej, też wyrzuconej przez Niemców z domu.

(…) „- Chodziłem tam przez jakiś czas, aż któregoś dnia pani Kruszewska powiedziała: „Nie będziecie już przychodzić do mnie, bo jestem obserwowana. Teraz będziecie przychodzić do państwa Poborskich - wspominał Marcin. - I odtąd zacząłem chodzić na lekcje do domu państwa Poborskich przy ul. Wolności. (…)”

Trzeba było zachowywać ostrożność, by nie wzbudzić podejrzeń, a samo dotarcie na miejsce było niebezpieczne. Niemcy zajęli bowiem fabryczkę rodziny Poborskich a wejście od strony ulicy prowadziło przez fabrykę. Dlatego uczniowie wchodzili do domu od strony ogrodu przez okno.

Nie chciał uciekać…

W listopadzie 1944 roku znów doszło do masowych aresztowań ludzi związanych z AK.

(…) „- Pamiętam, że po tych pierwszych aresztowaniach do taty przyjechał jeden z moich wujków i przekonywał go: „Uciekaj!... Mamy taką kryjówkę, że do wyzwolenia cię nie znajdą!...” - wspominał Marcin. - Ale ojciec mu wtedy odpowiedział: „Nie mogę. Nie mogę, bo będą męczyć żonę, może nawet dziecko szarpać, nie wiadomo, co się z nimi stanie”. Nie chciał uciekać. Pomimo namawiania przez rodzinę, nie zrobił tego, nie ukrył się. Został. Liczył też pewnie na to, że front już się zbliża. I stało się tak, jak się stało. (…)”.

Marcin Duszczyk wspomina, że choć ojciec nigdy nie rozmawiał z nim o niebezpieczeństwach, jakie niesie wojna, to bardzo się o niego bał. Kiedyś, podczas okupacji, bawiąc się z kolegami niedaleko domu na polanie w olszynce zobaczył kilku mężczyzn, najprawdopodobniej była to zbiórka żołnierzy AK. Ojcu nic nie powiedział, że go widział, ale jeszcze bardziej się o niego bał. Wśród mężczyzn na polanie, był właściciel olszyny, pan Wronka, należał do AK i był sołtysem Pilitowa, Wosiński z Bród.

Wiadomo, że na płońskich Piaskach zginęli bracia Wosińscy: Leon i Stefan.

(…) „- W tamtych okolicach, w Poczerninie, Cempkowie, Pilitowie i Młyńsku mieszkało sporo AK-owców - relacjonował Marcin Duszczyk. - Znam nazwiska niektórych z nich - rodzina Jóźwiaków z Młyńska, rodziny Czaplickich, Czarneckich, Góreckich z Poczernina… Było dwóch braci Góreckich, obaj zginęli. Wiem, że mój tata miał z nimi styczność i jeździł do nich, bo z Płońska do Poczernina było wprawdzie siedem kilometrów, ale z Pilitowa, bocznymi drogami - tylko trzy. Pamiętam też, że był ktoś o nazwisku Kozłowski, a w Strachówku - Wacław Prządak, dobry znajomy rodziców. Mój ojciec spotykał się z nimi wszystkimi, jeździł do nich często wieczorami, często też spotykał się z nimi wszystkimi, jeździł do nich często wieczorami, często też spotykał się z panem Wronką z sąsiedniego gospodarstwa (…)”.

Przyszli rano…

Niemcy przyszli listopadowego dnia rano, zanim Aleksander wyszedł do pracy. Pytali, gdzie mieszka sołtys, kazali Aleksandrowi, by się ubrał i poszedł z nimi. Nie chodziło im jednak o sołtysa, poszli w inną stronę. Zaprowadzili Aleksandra do szosy, gdzie miał przyjechać samochód, zbierający aresztowanych z okolicznych wsi.

Niemcy poszli również po sołtysa. Ten zdążył uciec. Mieszkał z niepełnosprawną siostrą i choć Niemcy się nad nią pastwili, nie powiedziała, gdzie jest brat.

Mówiono, że z aresztowaniami mógł mieć związek człowiek, który pochodził z Pomorza i pracował w gminie, podejrzewano, że mógł być wtyczką Niemców, bo tuż po aresztowaniach zniknął..

(…) „Gdy dowiedzieliśmy się, że ojca wywieziono, oboje z mamą prawie natychmiast wyruszyliśmy do Płońska dowiedzieć się, co się z nim stało - wspominał syn Aleksandra. - Szliśmy pieszo, wzdłuż rowu graniczącego z szosą, bo pieszym a zwłaszcza Polakom, nie wolno było poruszać się szosą, szosa była tylko dla Niemców. Kiedy już dochodziliśmy do Płońska, mniej więcej w pobliżu mostu przed kirkutem, usłyszeliśmy za sobą warkot samochodów. Jeden z nich minął nas i wtedy zobaczyliśmy na nim grupę stojących mężczyzn. Wszyscy byli skuci. Był wśród nich mój ojciec. Drugi z mijających nas samochodów pełen był żandarmów (…).

Więźniów dowieziono do niemieckiej żandarmerii przy ulicy Płockiej - przy torach, zwozili tam wszystkich a potem prowadzili pod eskortą na ulicę Warszawską.

Ich katowali…

(…) „Przez całe miasto szła kawalkada więźniów, długa kolumna ludzi aresztowanych z różnych stron całego powiatu płońskiego, a obok nich - żandarmi z psami - relacjonował Marcin Duszczyk. - Wokół pełno było ludzi, rodzin… Ja jednak nie widziałem nikogo. Widziałem tylko ojca. Moja mama chyba też niewiele więcej widziała. Szliśmy za tą kolumną. Nie można było się do niej zbliżyć, więc szliśmy w pewnej odległości. Aż na Warszawską. Przez całe miasto. Pamiętam tę drogę. Do Pilitowa wróciliśmy dopiero, kiedy ich wprowadzono do więzienia (…) Wciąż tam chodziliśmy. My, proszę pani, czasami po kilka godzin wystawaliśmy pod tym więzieniem!... Stawaliśmy zawsze tylko w takim miejscu, gdzie tata mógł nas zobaczyć z okna na piętrze!... Były przecież takie dni, w których mógł być pewien, że tam jesteśmy, np. dni przekazywania paczek więźniom. Wtedy wiedział, że jesteśmy. Ale tylko jeden jedyny raz widzieliśmy z mamą, jak ojciec machał nam ręką z celi na górnym piętrze. Widzieliśmy jego rękę wysuniętą spomiędzy krat, którą dawał nam znać, że wie, że tam jesteśmy, że nas widzi (…) Co jakiś czas - nie pamiętam, jak często - można było podać zmianę bielizny. Dostawaliśmy zniszczoną bieliznę w paczce, a mama od razu podawała świeżą. Tę bieliznę sam na własne oczy widziałem… I proszę mi wierzyć, lepiej byłoby tego nie oglądać… Ona nie nadawała się nawet do tego, by ją uprać. To były… (długo milczy). Ich proszę pani katowali!... Ślady były namacalne i widoczne!... To była straszna rzecz (…)”.

Miał trafić do obozu…

Marcin wspomina, że dwa czy trzy razy dostali od Aleksandra gryps, pomógł w tym polski pracownik więzienia Mikoś, pomagali również ludzie mieszkający w pobliżu więzienia. W ostatnim grypsie z aresztu Aleksander informował rodzinę, że ma być wywieziony do obozu w Mauthausen, Niemcy nie zdążyli jednak tego planu zrealizować, bo Sowieci zbliżali się do Płońska. Niemcy zamordowali więźniów z aresztu na Piaskach.

(…) „Z pogłosek, jakie pojawiły się później, a które dotarły do nas od krewnych mamy z okolic Dzierzążni, Wierzbicy Pańskiej i Pomianowa, dowiedzieliśmy się, jakoby jeden z niemieckich kolonistów opowiadał, że został do Płońska ściągnięty w ostatniej chwili, gdy miał już z rodziną wyjeżdżać - wspominał Marcin Duszczyk. - Ściągnięto go, żeby wykończyć tych, którzy byli w więzieniu. Bo wtedy podobno już nikogo nie było, odjechała już cała administracja więzienna, zostało tylko dwóch dozorców, kluczników, którzy nic już nie robili, nawet nie karmili więźniów, tylko trzymali ich zamkniętych w celach. Słyszałem nawet - zastrzegam, że nie wiem, czy to prawdziwa informacja – że więźniowie myśleli już nawet, by rzucić się na kluczników i wydostać stamtąd! Przyjechało jednak skądś gestapo, może z Nowego Dworu, i zarządziło zlot kolonistów, z którymi Niemcy mieli jeszcze kontakt. I to oni prawdopodobnie ich zabili. Wiem o tym tylko z opowieści, więc nie twierdzę, że to prawda (…)”.

Jeszcze na dwa dni przed zamordowaniem więźniów, żona zaniosła Aleksandrowi świeżą bieliznę i jedzenie.

Niemcy opuścili Płońsk, weszli Sowieci. Marcin nie zobaczył już swojego ojca. Aleksander Duszczyk, tak jak inni więźniowie płońskiego aresztu, został zamordowany na płońskich Piaskach.

Odnalazł celę…

(…) „Nas wiadomość o odkryciu miejsca zbrodni na Piaskach zastała u rodziców mojej mamy w Wierzbicy, dokąd udaliśmy się, gdy po wejściu Rosjan zostaliśmy bez żadnych środków do życia - relacjonował Marcin Duszczyk. - Poszliśmy do dziadków, bo oni mieli gospodarstwo, a to dawało jakąś szansę przeżycia. Szliśmy do nich pieszo… Do dziś pamiętam tę drogę… Była zima, mróz… W Ilinku most był zerwany, czołgi radzieckie przejeżdżały przez belki położone na Płonce. My też musieliśmy przedostawać się na drugi brzeg po tych belkach, bo choć rzeka była zamarznięta, to przechodzenie przez nią w innym miejscu groziło najrozmaitszymi kontrolami zarówno ze strony Polaków, jak i Rosjan (…)”.

Żona i syn czekali na wieści o Aleksandrze, czekali na jego powrót. Ale wieści nie nadchodziły… A potem znajomy z Wierzbicy Pańskiej przywiózł wiadomość, że na Piaskach znaleziono pomordowanych… Żona Aleksandra z bratem pojechała do Płońska. Odnalazła męża…

Marcin też chciał pojechać, wyrywał się, ale zatrzymano go siłą w domu, miał zapalenie płuc. Nie mógł pojechać również na pogrzeb… Ale gdy wrócił do Płońska, odnalazł celę, w której był więziony jego ojciec. Znalazł w niej wydrapane na ścianie nazwisko ojca…

Katarzyna Olszewska

PS. Całość wywiadu z Marcinem Waldemarem Duszczykiem jest dostępna w zeszycie „Mój Ojciec”, wydanym w 2006 roku przez Pracownię Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska (Seria: Wywiady Pracowni. Zeszyt XVIII. 2006). Artykuł powstał na podstawie tej publikacji.

foto: zbiory Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do