
Tam jest piekło na ziemi
Przeżył ataki artyleryjskie i zamachy. Widział makabryczne sceny. Miejsce to kojarzy mu się z piekłem na ziemi. 15 czerwca lekarz Cezary Kłys z Płońska wrócił z misji w Iraku.
Praca pod ostrzałem
Na pokojową misję do Iraku wyjechał 1 grudnia ubiegłego roku, do Polski wrócił 15 czerwca. Przez ponad pół roku przebywał w polskim kontyngencie wojskowym w bazie Ad Diwaniyah w Iraku. To maksymalny czas, na jaki można wyjechać na taką misję. 41-letni lekarz Cezary Kłys, pracownik płońskiego szpitala twierdzi, że do udziału w misji zgłosił się dlatego, że w Iraku nigdy nie był. A lekarze anestezjolodzy są tam bardzo potrzebni.
- Brak jest lekarzy wojskowych, więc Wojsko Polskie zatrudnia również cywili - mówi dr Cezary Kłys. Rodzina, którą pozostawił na ten czas w Płońsku (żona Dorota, lekarz stomatologii oraz dzieci: 15-letnia córka Karolina i 16-letni syn Bartek) zdecydowanie przeciwna była temu wyjazdowi. Dziś jednak są dumni z męża i ojca. Cezary Kłys w Iraku pracował w polsko-amerykańskim szpitalu polowym jako lekarz anestozjolog. Przez większość czasu był jedynym takim lekarzem.
Służba trwała praktycznie 24 godziny na dobę. Choć był cywilem, to rano uczestniczył w wojskowym apelu. Później rozpoczynał pracę w izbie przyjęć, odwiedzał w szpitalu pacjentów, zmieniał opatrunki, wykonywał zabiegi. Po południu wraz z innymi czekał na... ostrzał.
Misja, na którą pojechał miała mieć charakter stabilizacyjno - szkoleniowy. - Nikt mi nie mówił, że baza będzie ostrzeliwana - dodaje. - Owszem, w Iraku toczy się wojna - mogłem się spodziewać, ale to, co zobaczyłem przerosło moje najśmielsze wyobrażenia. Myślałem, że będzie spokojniej. A było tak tylko przez pierwsze dwa miesiące - do 28 stycznia.
Tego dnia, jak mówi, rozpoczęło się piekło, czyli ostrzały bazy, które nękały ich każdego dnia. - Wcześniej podobne sceny widziałem tylko w filmach - mówi. - A dodać trzeba, że z każdym dniem te ataki się nasilały i były coraz częstsze.
A sposób na nie był tylko jeden - trzeba było je po prostu przeczekać. Najlepiej leżąc na ziemi. Spadające pociski moździerzowe czy też rakiety wybuchają bowiem do góry.
- Gdy leciały rakiety mieliśmy o tyle lepiej, że najpierw słychać było charakterystyczny świst, więc wiadomo było kiedy nadlatują - mówi lekarz. - Był czas, by się schować.
Warunki były ekstremalne, często spał w kamizelce kuloodpornej. - Jedno wiem - już tam na pewno nie pojadę - powtarzał często podczas rozmowy. - Nikomu tego nie życzę. Słowa te mówią same przez się. - To o wiele za dużo ataków jak dla mnie. W czasie mojego pobytu w Iraku zginął jeden polski żołnierz, było kilku rannych. A o innych nie będę mówił - ucina krótko.
Dwóch uratowanych
Wspomina za to zdarzenia, które skończyły się szczęśliwie. Gdy uciekał do schronu podczas kolejnego ataku, zobaczył krwawiącego żołnierza amerykańskiego.
- Nie miałem przy sobie żadnego medycznego wyposażenia. Ze swojej koszulki zrobiłem opaskę uciskową i wezwałem innych do pomocy - opowiada. - W szpitalu zoperowaliśmy go i wysłaliśmy do szpitala wojskowego wyższej kategorii. Rany były bardzo poważne. Po trzech tygodniach wrócił do nas. W pełni funkcjonował.
Za ten i kolejny czyn Cezary Kłys został nagrodzony przez szefa wojsk medycznych. - Personel medyczny miał zakaz opuszczania bazy i wyjazdu do miasta. W końcu w bazie było tylko sześciu lekarzy na 1300 żołnierzy: Amerykanów, Łotyszy, Rumunów, Brytyjczyków, Polaków, Kazachów, Duńczyków, Ukraińców czy Salwadorczyków - opowiada.
Jednak Cezary Kłys któregoś dnia musiał po prostu opuścić bazę, by odebrać w mieście żołnierza estońskiego. - Była to totalna głupota z mojej strony, nie miałem nawet kamizelki kuloodpornej - przyznaje. - Ale udało nam się przywieźć tego żołnierza. Przeżył i on i ja.
Skorpiony i upały
Mimo ciężkich i niebezpiecznych przeżyć, wyjazd przysporzył doktorowi Kłysowi wielu doświadczeń. - Bardzo mile zaskoczony byłem wyposażeniem medycznym w Iraku. Pod tym względem niczego nie brakowało. Byliśmy ciągle zaopatrywani - twierdzi Cezary Kłys.
Brakowało za to rodzinnego ciepła (rekompensowane było telefonicznymi rozmowami) i... polskiego schabowego. W Iraku dominowała przede wszystkim kuchnia amerykańska. - Przytyłem początkowo 7 kg, szybko jednak wróciłem do poprzedniej wagi - przyznaje.
Lekarz nauczył się bowiem szybko biegać z powodu ciągłych zamachów. Poza tym wzbogacił się o inne, cenne doświadczenia.
- Z zawodowego punktu widzenia dobre było to, że udało mi się zobaczyć coś, czego nigdy bym nie zobaczył - typowe rany postrzałowe, mnóstwo oparzonych ludzi - mówi dr Kłys.
Poza tym lekarz stał się bardziej nerwowy, mocniej reaguje na pewne dźwięki - głośniejsze trzaśnięcie drzwiami czy też huk. Do dziś pamięta świst zapowiadający nadlatującą rakietę. - Przeżyłem wojnę, burzę piaskową - a to niesamowite wrażenie. Przeżyłem upały - dodaje. - Muszę jednak stwierdzić, że warunki mieszkaniowe były dość dobre. Oczywiście wszędzie klimatyzacja, bo bez tego nie dałoby się tam normalnie funkcjonować.
Średnia temperatura w słońcu to 65 stopni. W cieniu około 50. Zaznaczyć trzeba, że cały czas trzeba było chodzić w hełmie i kamizelce kuloodpornej, która waży około 12 kg. - To rzecz podstawowa. Miałem pełne umundurowanie, poza bronią oczywiście - dodaje. Poza tym bardzo dokuczliwe były żmije, a także skorpiony, pająki wielbłądzie, które bywały niebezpieczne. Między innymi dlatego trzeba było również nosić mimo upałów wysokie, wojskowe buty i długie spodnie.
- Piekło już było, teraz mogę trafić tylko do nieba - dodaje Cezary Kłys z tajemniczym uśmiechem.
Katarzyna Olszewska
foto: zbiory prywatne
Cezary Kłys nie wyobraża sobie by mógł tam jeszcze wrócić. Nic dziwnego, niektóre ataki były bardzo niebezpieczne - na zdjęciu karetka po ostrzale.
{mosimage}
Na płońskim lekarzu niesamowite wrażenie wywarła burza piaskowa.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie