Reklama

Płoński lekarz przez pół roku był na misji w Iraku

31/07/2007 21:02

Tam jest piekło na ziemi

Przeżył ataki artyleryjskie i zamachy. Widział makabryczne sceny. Miejsce to kojarzy mu się z piekłem na ziemi. 15 czerwca lekarz Cezary Kłys z Płońska wrócił z misji w Iraku.

Praca pod ostrzałem

Na pokojową misję do Iraku wyjechał 1 grudnia ubiegłego roku, do Polski wrócił 15 czerwca. Przez ponad pół roku przebywał w polskim kontyngencie wojskowym w bazie Ad Diwaniyah w Iraku. To maksymalny czas, na jaki można wyjechać na taką misję. 41-letni lekarz Cezary Kłys, pracownik płońskiego szpitala twierdzi, że do udziału w misji zgłosił się dlatego, że w Iraku nigdy nie był. A lekarze anestezjolodzy są tam bardzo potrzebni.

- Brak jest lekarzy wojskowych, więc Wojsko Polskie zatrudnia również cywili - mówi dr Cezary Kłys. Rodzina, którą pozostawił na ten czas w Płońsku (żona Dorota, lekarz stomatologii oraz dzieci: 15-letnia córka Karolina i 16-letni syn Bartek) zdecydowanie przeciwna była temu wyjazdowi. Dziś jednak są dumni z męża i ojca. Cezary Kłys w Iraku pracował w polsko-amerykańskim szpitalu polowym jako lekarz anestozjolog. Przez większość czasu był jedynym takim lekarzem.

Służba trwała praktycznie 24 godziny na dobę. Choć był cywilem, to rano uczestniczył w wojskowym apelu. Później rozpoczynał pracę w izbie przyjęć, odwiedzał w szpitalu pacjentów, zmieniał opatrunki, wykonywał zabiegi. Po południu wraz z innymi czekał na... ostrzał.

Misja, na którą pojechał miała mieć charakter stabilizacyjno -  szkoleniowy. - Nikt mi nie mówił, że baza będzie ostrzeliwana - dodaje. - Owszem, w Iraku toczy się wojna - mogłem się spodziewać, ale to, co zobaczyłem przerosło moje najśmielsze wyobrażenia. Myślałem, że będzie spokojniej. A było tak tylko przez pierwsze dwa miesiące - do 28 stycznia.

Tego dnia, jak mówi, rozpoczęło się piekło, czyli ostrzały bazy, które nękały ich każdego dnia. - Wcześniej podobne sceny widziałem tylko w filmach - mówi. - A dodać trzeba, że z każdym dniem te ataki się nasilały i były coraz częstsze.

A sposób na nie był tylko jeden - trzeba było je po prostu przeczekać. Najlepiej leżąc na ziemi. Spadające pociski moździerzowe czy też rakiety wybuchają bowiem do góry.

- Gdy leciały rakiety mieliśmy o tyle lepiej, że najpierw słychać było charakterystyczny świst, więc wiadomo było kiedy nadlatują - mówi lekarz. - Był czas, by się schować.

Warunki były ekstremalne, często spał w kamizelce kuloodpornej. - Jedno wiem - już tam na pewno nie pojadę - powtarzał często podczas rozmowy. - Nikomu tego nie życzę. Słowa te mówią same przez się. - To o wiele za dużo ataków jak dla mnie. W czasie mojego pobytu w Iraku zginął jeden polski żołnierz, było kilku rannych. A o innych nie będę mówił - ucina krótko.

Dwóch uratowanych

Wspomina za to zdarzenia, które skończyły się szczęśliwie. Gdy uciekał do schronu podczas kolejnego ataku, zobaczył krwawiącego żołnierza amerykańskiego.

- Nie miałem przy sobie żadnego medycznego wyposażenia. Ze swojej koszulki zrobiłem opaskę uciskową i wezwałem innych do pomocy - opowiada. - W szpitalu zoperowaliśmy go i wysłaliśmy do szpitala wojskowego wyższej kategorii. Rany były bardzo poważne. Po trzech tygodniach wrócił do nas. W pełni funkcjonował.

Za ten i kolejny czyn Cezary Kłys został nagrodzony przez szefa wojsk medycznych. - Personel medyczny miał zakaz opuszczania bazy i wyjazdu do miasta. W końcu w bazie było tylko sześciu lekarzy na 1300 żołnierzy: Amerykanów, Łotyszy, Rumunów, Brytyjczyków, Polaków, Kazachów, Duńczyków, Ukraińców czy Salwadorczyków - opowiada.

Jednak Cezary Kłys któregoś dnia musiał po prostu opuścić bazę, by odebrać w mieście żołnierza estońskiego. - Była to totalna głupota z mojej strony, nie miałem nawet kamizelki kuloodpornej - przyznaje. - Ale udało nam się przywieźć tego żołnierza. Przeżył i on i ja.

Skorpiony i upały

Mimo ciężkich i niebezpiecznych przeżyć, wyjazd przysporzył doktorowi Kłysowi wielu doświadczeń. - Bardzo mile zaskoczony byłem wyposażeniem medycznym w Iraku. Pod tym względem niczego nie brakowało. Byliśmy ciągle zaopatrywani - twierdzi Cezary Kłys.

Brakowało za to rodzinnego ciepła (rekompensowane było telefonicznymi rozmowami) i... polskiego schabowego. W Iraku dominowała przede wszystkim kuchnia amerykańska. - Przytyłem początkowo 7 kg, szybko jednak wróciłem do poprzedniej wagi - przyznaje.

Lekarz nauczył się bowiem szybko biegać z powodu ciągłych zamachów. Poza tym wzbogacił się o inne, cenne doświadczenia.
- Z zawodowego punktu widzenia dobre było to, że udało mi się zobaczyć coś, czego nigdy bym nie zobaczył - typowe rany postrzałowe, mnóstwo oparzonych ludzi - mówi dr Kłys.

Poza tym lekarz stał się bardziej nerwowy, mocniej reaguje na pewne dźwięki - głośniejsze trzaśnięcie drzwiami czy też huk. Do dziś pamięta świst zapowiadający nadlatującą rakietę.  - Przeżyłem wojnę, burzę piaskową - a to niesamowite wrażenie. Przeżyłem upały - dodaje. - Muszę jednak stwierdzić, że warunki mieszkaniowe były dość dobre. Oczywiście wszędzie klimatyzacja, bo bez tego nie dałoby się tam normalnie funkcjonować.

Średnia temperatura w słońcu to 65 stopni. W cieniu około 50. Zaznaczyć trzeba, że cały czas trzeba było chodzić w hełmie i kamizelce kuloodpornej, która waży około 12 kg. - To rzecz podstawowa. Miałem pełne umundurowanie, poza bronią oczywiście - dodaje.  Poza tym bardzo dokuczliwe były żmije, a także skorpiony, pająki wielbłądzie, które bywały niebezpieczne. Między innymi dlatego trzeba było również nosić mimo upałów wysokie, wojskowe buty i długie spodnie.

- Piekło już było, teraz mogę trafić tylko do nieba - dodaje Cezary Kłys z  tajemniczym uśmiechem.

Katarzyna Olszewska

foto: zbiory prywatne


Cezary Kłys nie wyobraża sobie by mógł tam jeszcze wrócić. Nic dziwnego, niektóre ataki były bardzo niebezpieczne - na zdjęciu karetka po ostrzale.

{mosimage}
Na płońskim lekarzu niesamowite wrażenie wywarła burza piaskowa.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do