Reklama

Pożegnaliśmy JANA PURZYCKIEGO. Naszego scenarzystę „Złotopolskich” wspominamy wywiadem z 2000 roku

Wiele lat mieszkał w Gostolinie (gm. Załuski), pisząc tam scenariusz odcinków niezwykle popularnej przed laty telenoweli „Złotopolscy”, w której rozsławił wiele miejscowości w gminie Załuski. Przez ostatnie lata lubił wpadać na płoński basen - ci, co Go znali traktowali jak swojaka - to był nasz człowiek w świecie warszawskiej elity branży filmowej. CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI!

We wtorek, 27 sierpnia, mszą pogrzebową w kościele parafii św. Dominika Savio w Jego rodzinnej Ostródzie pożegnano Jana Purzyckiego, który został pochowany na cmentarzu komunalnym przy ul. Spokojnej. Jan Purzycki zmarł 20 sierpnia w wieku 71 lat. Napisał scenariusze do wielu słynnych polskich filmów m.in.: „Wielki Szu”, „Piłkarski Poker”, „Akwarium”, „Prawo ojca”, „Prymas - trzy lata z tysiąca” oraz tak dla nas swojskiego serialu „Złotopolscy”.

Zanim został jednym z najbardziej cenionych scenarzystów polskich pracował w biurze projektów, w stadninie koni, bywał elektrykiem, nauczycielem uniwersyteckim. Zdarzało mu się także piastować poważne urzędy, był wiceprezesem Radiokomitetu, szefem TVP, doradcą prezydenta Lecha Wałęsy (prowadził też w telewizji jego pierwszą, zwycięską kampanię prezydencką).

Od 1980 roku zawodowo zajął się pisaniem scenariuszy filmowych. W 1982 roku ukończył Wyższe Zawodowe Studia Scenariuszowe w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej Teatralnej i Filmowej im. Leona Schillera w Łodzi. (ak)

foto: archiwum

3 sierpnia 2000 roku - w szczycie popularności telewizyjnego serialu „Złotopolscy” wybraliśmy się w znane z telewizji miejsca i odwiedziliśmy także Jana Purzyckiego, który specjalnie dla Czytelników Płońszczaka udzielił wówczas wywiadu. Rozmawiała z nim Elżbieta Wiśniewska, a poniżej przypominamy tę rozmowę. W najbliższym wydaniu gazetowego wydania RETROPłońszczaka przypomnimy też ówczesny materiał ze Złotopolic, Kamienicy i Gostolina.

- Od jak dawna mieszka pan w Gostolinie?

- Sześć, a może już siedem lat. Musiałbym sprawdzić.

- Siedem lat temu siedliska wiejskie nie były jeszcze tak modne, jak w tej chwili. Dlaczego postanowił pan zamienić stolicę na wieś?

- Pewnie się geny odezwały. Mój ojciec mieszkał na mazowieckiej wsi, był takim zaściankowym szlachcicem.

- A czemu właśnie Gostolin w gminie Załuski w powiecie płońskim?

- Któregoś dnia, pamiętam była  wtedy taka wielkomiejska duchota, wzięliśmy „Życie Warszawy" i wśród wielu ogłoszeń w rubryce sprzedam, to było pierwsze. Przypadek, a może w tym jest jakaś metafizyka, przeznaczenie.

- To taka zwykła wieś ten Gostolin, rolnicy sieją zboża, sadzą kartofle i buraki. Nie żałuje pan, że kupił pierwsze z brzegu gospodarstwo?

- Mamy mieszkanie w Warszawie na Powiślu i ja w tym mieszkaniu w ciągu tych siedmiu lat nocowałem dwa razy, i to po jakichś super imprezach. Gdy jestem w Warszawie, to po dwóch, trzech godzinach, już mnie tu ciągnie. W mieście drzewo, to po prostu drzewo, a tu są moje drzewa, to jest zupełnie coś innego, niż nie wiadomo czyje drzewa w Łazienkach. Tu zrozumiałem czym jest walka o miedzę, własna łąka, moja ziemia.

- A ile pan ma tej ziemi?

- Pięć i pół hektara.

- Pięć i pół hektara czego?

- Teraz są łąki, ale wcześniej próbowałem coś uprawiać. Na początku własnoręcznie hektar malin posadziłem. Był listopad, deszcz padał, a my zasuwaliśmy, a potem nie było z tych malin żadnego zarobku. Mnie jednemu nie wymarzły. Ludzie mówili: - Ale Purzycki pieniędzy zarobi. A cena była wtedy taka, że się nie opłacało zbierać. Później siałem pszenicę. A później doszedłem do wniosku, że bez sensu jest produkować coś, co jest nikomu niepotrzebne. Teraz mam łąki, to przynajmniej sąsiedzi mogą wypasać krowy.

- Czy bez tego miejsca nie byłoby scenariusza „Złotopolskich"?

- No właśnie nie wiem, szczerze mówiąc. Wydaje mi się, że moja wiedza na temat bohaterów serialu i spraw międzyludzkich wynika z moich doświadczeń. Sięgam do tego worka przeżyć, coś wyciągam, patrzę, czy to się nadaje do tego gatunku. Na pewno, to że tutaj mieszkam nie jest bez znaczenia. Gdy dotykam spraw wiejskich, to czuję się pewniej, wiem o czym piszę. Teraz piszę sam cały scenariusz, ale wcześniej część serii pisali koledzy scenarzyści i zdarzało się, że stwarzali sytuację, gdy Kleczkowska idzie do wiejskiego sklepu i prosi o 2 kg kartofli. Tylko mieszczuch może coś takiego napisać. Ja wykorzystuję to, że tu mieszkam, wykorzystuję wiedzę o ludziach, którzy tu żyją, ale nie w prosty sposób przez podobieństwo moich bohaterów do ludzi tu żyjących. Raczej chodzi mi o ten zapach, smak, wyczucie sytuacji. Zdarzają się zarzuty, że ci ludzie w filmowych Złotopolicach nie żyją tak, jak ci z prawdziwych Złotopolic, ale moja filmowa rodzina Złotopolskich jest dość szczególna, nie jest typową wiejską rodziną. Jest dobrze sytuowana, syn Dionizego jest senatorem, Waldek coś kombinuje z Ruskimi.

- Nie ma w filmie typowej wiejskiej rodziny, ale przede wszystkim nie ma w filmie typowej polskiej wsi. Pokazywana jest droga, las, staw, dworek, ale chyba nigdy pole i praca w polu.

- To wynika z pewnej konwencji i z ograniczeń produkcyjnych. Większość akcji musi się dziać w dekoracji. Na osiem odcinków, czyli te dwadzieścia cztery dni zdjęciowe, tylko dwa, trzy dni zdjęciowe są robione w plenerze. Jest to straszne ograniczenie.

- Gdzie są kręcone sceny wiejskie. Gdzie jest ten plener?

- W Manach, ale muszę się przyznać, że nigdy tam nie byłem.

- Żadne sceny nie były kręcone tu, w prawdziwych Złotopolicach?

- Żadne.

- Pojawianie się nazw wsi: Gostolin, Kamienica, Złotopolice, Załuski, Niepiekła, sprawia, że ludzie identyfikują serial z tymi konkretnymi miejscami na mapie i potem mają pretensję do właścicielki sklepu w Kamienicy, że nie wie gdzie Dionizy mieszka.

- Mieszkańcy tej prawdziwej Kamienicy są trochę źli, bo do tej pory to Kamienica była ważniejsza, większa, ze szkołą, kościołem. Teraz, gdy są pytani, czy pochodzą "z tej Kamienicy koło Złotopolic", to się buntują.

- Jak narodziły się filmowe Złotopolice?

- Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem ładną miejscowość, resztki puszczy, pola. Miejscowość ładna i nazwa urokliwa.

- Mieszkańcy pobliskich Załusk czekają na solarium (w filmie zakłada je w Załuskach Emil z Ameryki), mówią, że co w filmie to i w życiu. Filmowy Emil zakładał stadninę koni i podobno ktoś w Złotopolicach już kupuje konie. Oglądając któryś z odcinków, miałam wrażenie, że czytał pan nasz artykuł o nielegalnej rozlewni a Załuskach, bo w „Złotopolskich" pojawił się motyw nielegalnego alkoholu kupionego na wesele.

- Tak, to są sytuacje niesamowite, gdyż należy pamiętać, że u nas jest półroczne wyprzedzenie. W tej chwili piszę odcinki, które ukażą się za pięć miesięcy, a mimo to zdarzają się sytuacje, że tydzień po emisji w życiu dzieje się coś podobnego, jak w filmie.

- Tak pewnie było z drogą. Niedawno w filmie rozmawiano o budowie drogi z Gostolina do Złotopolic. Dziś jechałam tutaj nową, piękna żwirówką. Napotkani po drodze ludzie, twierdzą, że to pana zasługa.

- O drodze pisałem pewnie rok temu. Może radni równolegle się nią zajęli, bo naprawdę była straszna. A że budowa zbiegła się z emisją, to znów przypadek.

- Jako autor woli pan wątek wiejski czy miejski?

- Najbardziej lubię Dionizego, listonosza i organistę Pereszczakę. Ich trzech to mógłbym posadzić przy stole lub do lasu wyprowadzić i kazać im roztrząsać jakąś historię.

- Czy pisanie kolejnego, dwieście któregoś odcinka telenoweli, sprawia panu przyjemność?

- W tej chwili siedzę nad 290 i trochę się męczę, bo rzuciłem palenie. A z tą przyjemnością jest różnie. Miesięcznie muszę napisać 200 stron, niezależnie od tego czy mi się chce, czy nie chce, czy świeci słońce, czy pada deszcz, czy mnie to bawi, czy akurat zapuściłem się w mało zabawny wątek.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do