Reklama

Rozmowa z nową mieszkanką ziemi płońskiej - aktorką, pisarką, dziennikarką, autorką bajek i spektakl

08/04/2008 17:57

Siła codzienności Marzanny Graff-Oszczepalińskiej

Marzanna Graff-Oszczepalińska, nowa mieszkanka naszego powiatu, obecnie jest w trakcie urządzania domu w Ćwiklinie (gm. Płońsk), do którego przeprowadziła się z Warszawy. Zawodowo aktorka, pisarka, dziennikarka, konferansjer, autorka bajek, spektakli i tekstów piosenek dla dzieci.

Ostatnia jej praca, książka „Siła codzienności” zawierająca jej autorskie wywiady z osiemnastoma znanymi osobami, w styczniu tego roku ukazała się na rynku wydawniczym. Prywatnie jest żoną Krzysztofa, mamą dwojga dzieci, Sylwii i Marcina. Studiowała z powodzeniem na wielu kierunkach, ale jako zasadniczy wymienia teologię moralną.

- Jest pani pisarką, aktorką, autorką bajek dla dzieci, spektakli teatralnych, tekstów piosenek. Które z wymienionych zajęć traktuje pani jako swój zawód, a które jako hobby?

- Właściwie wszystko traktuję jako swój zawód. Jest to praca wokół sceny, można tak powiedzieć. Wymyślam treść sztuki, piszę ją, bardzo często gram jedną z ról w tych spektaklach i to mi pomaga dotrzeć lepiej do widza, bo ja widzę ze sceny, które słowa do niego trafiają, które nie, więc następny scenariusz mogę już lepiej napisać, tak, żeby bardziej dotrzeć do serc ludzkich. Na co dzień pracuję z aktorami na scenie, przy różnych programach. W przerwach, za kulisami rozmawiamy jak przyjaciele, widzę też ich bolączki, problemy i to pomaga mi pisać książki, artykuły, które ich dotyczą i które pokazują prawdziwe twarze tych ludzi.

- Na początku 2008 roku ukazał się na rynku wydawniczym owoc pani pracy, książka „Siła codzienności” zawierająca rozmowy z 18 osobami polskiego świata artystycznego. Promowała ją pani zdaniem „Każdy człowiek nosi w  sobie ciekawą historię, trzeba tylko chcieć jej wysłuchać”. Jaką ciekawą historię pani nosi w sobie?

- Zdecydowanie wolę słuchać innych, a swoje myśli, uczucia przekazywać poprzez książki, spektakle. Trudno mi opowiadać o sobie. Może porozmawiamy o bohaterach „Siły codzienności”?

- Teresa Lipowska, Ewa Błaszczyk, Cezary Morawski, to tylko kilka spośród tych 18 nazwisk bohaterów pani książki. W jednym z wywiadów powiedziała pani, cytuję: „Dlaczego wybrałam właśnie ich? Bo było w nich coś, co zafascynowało mnie, bo sama mogłam nauczyć się od nich czegoś nowego”. Czego nauczyła się pani od swoich rozmówców w trakcie pracy nad książką?

- Moi rozmówcy są wspaniałymi ludźmi. Wielu z nich, przez ładnych kilka lat wspólnie ze mną pomagało w akcji „Pomóż dzieciom godnie żyć”. Zbieraliśmy razem na paczki żywnościowe dla ponad 2000 dzieci. Właśnie podczas takich akcji można poznać serce człowieka. To są ludzie, którzy mają w sobie ogromne pokłady dobroci, są otwarci na krzywdę innych, emanują dobrem. Teraz tworzymy grupę przyjaciół, z którymi nie tylko uczestniczymy w imprezach, ale także, a nawet przede wszystkim, szczerze rozmawiamy. To nie są ludzie, którzy walczą o to, aby być na pierwszych stronach gazet. Chociażby Damian Aleksander, który co prawda nie jest bohaterem mojej książki, ale jest moim przyjacielem. Kiedy wychodzi na scenę i śpiewa, wszyscy cichną i trwają w zasłuchaniu, ma kawał potężnego, przejmującego głosu. Tymczasem w gazetach dużo o nim nie słychać. Najważniejsze jest zajmować się tym co się lubi i nie oczekiwać poklasku, tym charakteryzują się moi rozmówcy.

- Po ukazaniu się „Siły codzienności” w Magazynie Literackim Książki pojawiła się opinia, i tu też posłużę się cytatem: „Szczere rozmowy o życiu, autorytetach, strachu, odpowiedzialności i przede wszystkim o miłości”. Zatrzymajmy się przez chwilę przy tej recenzji odnosząc ją do pani osoby. Jak traktuje pani życie?

- Czasem z przymrużeniem oka - szukam w nim uśmiechu, a czasem poważnie - gdy widzę problemy, z którymi trzeba brać się za bary. Jedno jest pewne, nie chcę bać się życia, chcę je kochać i zmusić, aby dało szansę każdemu człowiekowi. Myślę, że każdy kto widział z bliska kres życia i walkę o nie, zdaje sobie sprawę z jego wartości. Redakcja „Płońszczaka” też to wie, skoro pomaga ludziom walczącym o życie, tak, jak pomaga ostatnio chorej dziewczynce, apelując o oddawanie dla niej krwi. Nie wyobrażam sobie, że ktoś powie wam „nie, nie pomogę temu dziecku”.

- Co może powiedzieć pani o autorytetach?

- Autorytety są w życiu rzeczą niezbędną. I to jest jedyna rzecz, na którą się w życiu złoszczę - ciągłe podważanie każdego autorytetu. Kiedyś nie do pomyślenia było zwrócić się do matki per „ty”. Mama to była zawsze mama, mamusia. Mogła być też przyjaciółką, jedno nie wyklucza drugiego, ale była przede wszystkim mamą. Dziś nie jest to już takie oczywiste. Tymczasem autorytety są nam niezbędne do prawidłowego rozwoju, poczucia bezpieczeństwa.

- O strachu?

- Jest wiele w życiu rzeczy, których się boję, mam rozmaite lęki. Takim najprostszym jest lęk wysokości. Moim sposobem na nie jest przezwyciężanie ich, znalezienie w sobie tyle siły, by je „oswajać”. Kiedyś bałam się wyjść na balkon, dziś zjeżdżam na nartach z wysokich szczytów. Są jednak lęki, z którymi pozwalają mi się oswoić „inni” - lęk przed chorobą, śmiercią. Razem z przyjaciółmi - aktorami przygotowujemy specjalne spektakle dla dziecięcych oddziałów onkologicznych, hospicjów i tam spotykamy najdzielniejszych ludzi - takich nauczycieli miłości. Jest to trudna nauka, po takiej lekcji bardzo boli serce.

- A odpowiedzialność?

- Uważam, że powinniśmy uczyć się odpowiedzialności od najmniejszych spraw. Na przykład punktualność jest taką małą rzeczą świadczącą o odpowiedzialności. Rodzice uczyli mnie tego. Jestem osobą bardzo punktualną, kiedyś byłam punktualna do przesady, dziś już trochę przyfolgowałam. Moja koleżanka, kiedy któregoś dnia spóźniłam się na próbę trzy minuty, podniosła alarm, ponieważ myślała, że coś mi się stało. Uważam, że punktualność jest wyrazem szacunku do drugiego człowieka. Jeśli człowiek zaczyna uczyć się odpowiedzialności od małych rzeczy, później te duże przychodzą już naturalnie, same.

- Miłość?

- Miłość to życie. Bez miłości można egzystować, ale życie zaczyna się wtedy, gdy wpuścimy do niego miłość.

- Pozwoli pani, że wykorzystam jej autorskie pytania użyte przez Marzannę Graff-Oszczepalińską w książce. Jakie jest najważniejsze słowo w pani życiu?

- Wiara. Jestem osobą wierzącą w ludzi i dobro. Dlatego wiara jest najważniejsza w moim życiu. Drugim słowem jest uśmiech, ale nie rozciąganie ust, lecz szczera radość wypływająca z serca, którą chcemy się podzielić z innymi i dlatego się uśmiechamy.
- Co jest pani siłą w zwykłym dniu?

- Przyjaciele. Zawsze był w moim życiu ktoś, kto w trudnych chwilach podał rękę i zawsze był ktoś, z kim mogłam podzielić się radością.

- Zastanawiają mnie tytuły, związane z pani twórczością. „Siła codzienności. Wyjątkowe rozmowy na zwykłe tematy”, dalej, pani wywiady zamieszczone w magazynie „W zdrowym stylu”, jakby tego było mało, to jeszcze w dziale „Pogoda ducha”. To tytuły bardzo optymistyczne. Czy odzwierciedlają pani osobowość?

- Tytuł „Siła codzienności” wymyśliłam ja, ale już podtytuł „Wyjątkowe rozmowy na zwykłe tematy” to zasługa wspaniałej redaktorki moich książek, Marty Żurawieckiej. Myślę, że ona mnie dobrze rozumie i trafnie dobiera tytuły moich książek. Czasami protestuję, ale zawsze kończę zdaniem „Martusiu, ufam ci i jeśli uważasz, że tak będzie dobrze, to zgoda”. A co do optymizmu? Tak, zdecydowanie jestem optymistką, dlatego tak bardzo polubiłyśmy się z Teresą Lipowską. Ona też jest pełna wiary w dobro, w człowieka.

- Zostawmy twórczość dla dorosłych i porozmawiajmy o tej dla najmłodszych, bo to przecież też „kawał” pani życia. Jak zaczęła się pani historia z twórczością dla dzieci?

-  Od przyjaciół. Od zawsze opowiadałam bajki i to nie tylko dzieciom. Dorośli często też potrzebowali bajki, aby coś do nich dotarło. Nakrzyczeli na mnie, żebym spisała kilka bajek. Janusz Tylman z Anią Gornostaj „zamówili” bajki do teatru, czyli spektakle dziecięce, wydawnictwo Sandomierz powiedziało „dawaj te teksty, my je ocenimy” i tak się zaczęło. Jedną z najpiękniejszych recenzji wystawił mi Kuba Przebindowski, który opowiadał mi jak jego córeczka Mia „czyta” moją książkę swoim zabawkom, jak nosi ją do przedszkola - to miód na moje serce.

- A jakie było pani dzieciństwo?

- Jestem najstarsza z rodzeństwa, mam trzy młodsze siostry. To do czegoś zobowiązuje (śmiech). Tata czytał z nami wszystkie książki, po które sięgałyśmy. Śpiewał nam wojskowe piosenki. Mama uczyła nas wyszywać. Najważniejsze, że moje siostry są nadal moimi przyjaciółkami. Tego mogę życzyć każdemu - takich przyjaciółek. 

 - Jest pani autorką bajek, tekstów piosenek, sztuk teatralnych dla dzieci m.in. sztuki „Karolek”. Dwukrotnie otrzymała pani wyróżnienie honorowym tytułem „O lepszą przyszłość dziecka”. Może pani przybliżyć naszym czytelnikom, jakimi konkretnymi działaniami zasłużyła pani na to wyróżnienie?

- Gdy rzecznik praw dziecka, Paweł Jaros wręczył mi dyplom powiedziałam, że należy się on wszystkim, którzy razem ze mną działali w akcjach na rzecz dzieci. Poprosiłam na scenę przyjaciół i... zabrakło miejsca na scenie. Nagrodę przyjęłam w imieniu tych wszystkich ludzi.

- Właśnie rzecznik praw dziecka, Paweł Jaros, który w 2006 roku wręczał dyplomy wyróżnionym osobom, w tym także i pani podziękował wam za to, że dzięki waszym działaniom spełniają się marzenia dzieci. Jakie dziecięce marzenia mogły się spełnić dzięki pani osobie?

- Myślę, że podziękowania rzecznika praw dziecka są na wyrost. Tak naprawdę, to możliwość pomocy - czy dzieciom chorym na raka, czy dzieciom z ubogich rodzin - jest spełnieniem naszych marzeń, marzeń dorosłych. To nie moja osoba pozwala zrealizować pragnienia dzieci, to dzieci pozwalają spełniać moje marzenia. Pozwalają mi zachować wiarę w to, że warto się starać, że jest dobro.

- Na stronach internetowych znalazłam opinię na temat płyty pani autorstwa zatytułowanej „Bajki Marzanki”. Osoba podpisana jako Ajka komentuje (cytuję): „Naprawdę dobre bajki. Proste rozwiązanie dla trudnych problemów”. Czy uważa pani, że istnieją proste rozwiązania trudnych problemów?

- Myślę, że rozwiązaniem na trudne problemy jest szczera rozmowa, ale często tego właśnie nie potrafimy. Moje bajki są nie tylko dla dzieci, ale również dla rodziców, opiekunów. Uczą widzieć problem i stawiać mu czoło. Bez względu na to, jaki problem miały moje własne dzieci, zawsze o tym z nimi rozmawiałam. Kiedyś moja dorosła już córka powiedziała mi: „mamusiu jesteś moim najlepszym przyjacielem”, było to jednym z największych sukcesów w moim życiu.

- „Bajki Marzanki” to album skupiający pięć bajek, mówiących o przyjaźni, miłości, odpowiedzialności. Jednak moją uwagę zwróciła jedna, „Bajka o wędrowcu” który szuka sensu swojego życia. Do tej bajki Magda Femm i Michał Wiśniewski śpiewają utwór o tym, że prawdziwa miłość daje drugiej osobie wolną rękę. Nie uważa pani, że jest to dość trudny przekaz dla dzieci?

- Dzieci są szczere i należy z nimi rozmawiać. To bardzo trudny i wymagający odbiorca. Dziecko nie schlebia, nie kłamie gdy słyszy bajkę czy ogląda sztukę w teatrze. Gdy coś mu nie odpowiada, usypia lub odchodzi. Trudniej jest grać, czy pisać, gdy publicznością są dzieci. Zdziwiłaby się pani jak mądre potrafią być dzieci. Uważam jednak, że bajki są dobre na każdy wiek. Wiele osób zwraca mi uwagę akurat na tę bajkę, jest ona rzeczywiście inna i być może trochę trudniejsza. Pamiętam jednak taką sytuację, gdy jedna z telewizji zaprosiła do studia siedmioletnią Adusię, jako dziecięcego recenzenta bajek. Usłyszałam wtedy od niej: „najbardziej to mi się podoba bajka o wędrowcu. To jest o mojej mamusi i tatusiu”.

- A co powie pani o swojej przygodzie z warszawskim teatrem „Towarzystwo Teatrum”?

- To prywatny teatr, w którym rolę szefowej pełni aktorka Anna Gornostaj. Daje nam wycisk na próbach, ale pokazuje też, że ten teatr jest czymś naszym i wszyscy razem go tworzymy. Teraz mamy przed sobą dwie premiery, nową wersję spektakl o dzieciństwie papieża Jana Pawła II „Karolek” oraz spektaklu o wielkiej wyprawie w świat fantazji pt. „Wielkie podróże”. Mogę dodać, że część dekoracji do tego spektaklu wykonały dzieci z Płońska.

- Jest pani również współrealizatorką programu „Śpiewaj z nami” obok wielkich, muzycznych osobistości Janusza Tylmana i Czesława Majewskiego. Co to za program i jaka jest w nim pani rola?

- To Janusz Tylman i Czesław Majewski są absolutnymi, niepodważalnymi muzycznymi mistrzami i „głowami” tego projektu. Oni potrafią zagrać dosłownie wszystko. Nasz program jest serią różnotematycznych koncertów, podczas których zachęcamy ludzi do wspólnego śpiewania. Chcemy udowodnić, że możliwa jest naprawdę dobra zabawa i wspólne śpiewanie. Wymyślamy różne motywy, raz są to piosenki tylko okazyjne, innym razem ustawiamy przed sceną grill i każemy kucharzom jednocześnie grillować i śpiewać. Moja rola w tym programie? „Wrabiam” Janusza i Czesia w te wszystkie zwariowane tematy. Często zaskakuję tematem gości specjalnych naszych koncertów i wyznaczam im dziwne zadania. Staram się zachęcić do śpiewania całą widownię. Pokazać, że chociaż się nie umie, to można, bo albo nie jest to wstydliwe, albo kto inny na pewno pociągnie temat. Zresztą, z takimi osobami jak Janusz Tylman i Czesław Majewski nie jest to trudne.

- Teatr, dziennikarstwo, konferansjerka, książki, długo można by wymieniać i wymieniać. Ma pani tyle zajęć, że muszą one pochłaniać mnóstwo czasu. Interesujące jest więc, jak Marzanna Graff-Oszczepalińska spędza czas wolny od pracy?

- Spędzam go głównie z rodziną, to jej poświęcam swój wolny czas. Wtedy nadrabiam zaległości z moimi dziećmi. Jeździmy na wycieczki, rozmawiamy, gramy w gry. Lubię też gotować, ale nie dla siebie, tylko dla innych. Sprawia mi radość, jeśli coś ugotuję lub upiekę i jeszcze widzę, że innym to smakuje.

- Od jak dawna jest pani mieszkanką naszego powiatu?

- Tak na dobre wprowadzamy się z całą rodziną w maju. Moi znajomi dziwili się, że chcę się wyprowadzić do Ćwiklina, na wieś, a teraz już zapowiedzieli, że przyjadą na „parapetówkę”. Żartuję sobie, że muszę powyznaczać im terminy, bo wszyscy na raz to się nie pomieszczą.

- Czy zamierza pani zostać u nas na dłużej?

- Pewnie, teraz będę miała swój własny dom i już się stąd nie ruszę. Będę miała swój taras, na którym w słoneczne dni będę pisała kolejne książki i uczyła się kolejnych ról.

- Czy w związku z tym, możemy liczyć na pani pomoc i uczestniczenie w życiu kulturalnym miasta?

- Na razie jeszcze nikogo tutaj nie znam, oprócz nielicznej garstki osób. Mój syn już teraz chodzi do płońskiej szkoły i myślę, że dzięki temu poznam w najbliższej przyszłości tutejszych mieszkańców. Nie zostawię teatru, ale chętnie włączę się w pracę w Płońsku.

rozmawiała: Anna Ziółkowska

foto: zbiory prywatne

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do