Reklama

90 lat SP Sochocin - wspomnienia Joanny Kozłowskiej-Kajtaniak: kto miał gumę, ten rządził

Przypomnijmy - we współpracy ze Szkołą Podstawową w Sochocinie - w cyklu „Od przeszłości do teraźniejszości” - przez cały jubileuszowy rok szkolny publikować będziemy wywiady z absolwentami i zasłużonymi osobami dla świętującej 90-lecie istnienia SP Sochocin.

Była już rozmowa z najstarszym mieszkańcem Sochocina, 99-letnim Henrykiem Karabinem, wywiad z oświatowym małżeństwem Hanny i Leona Majerkiewiczów, a teraz rozpoczynamy wspomnienia byłych uczennic szkoły przełomu lat 80. i 90.

Pierwszy wywiad to wspomnienia lat szkolnych Joanny Kozłowskiej-Kajtaniak, która obecnie jest pracownikiem księgowości w szkole w Sochocinie.

W wywiadzie wykorzystano rozmowę nagraną przez Kingę Kajtaniak - uczennicę kasy ósmej, córkę pani Joanny w ramach realizowanego przez uczniów projektu „Od przeszłości do teraźniejszości”.

- Jak dawno ukończyła Pani szkołę podstawową w Sochocinie?

- Szkołę podstawową w Sochocinie ukończyłam dawno, bo w 1992 roku, czyli już 30 lat temu.

- Jakie szkolne wydarzenie utkwiło Pani w pamięci?

- Najbardziej w pamięci utkwiły mi uroczystości szkolne, a szczególnie te związane z rozpoczęciem i zakończeniem roku szkolnego oraz apele szkolne. Pamiętam, że odbywały się one na zewnątrz, przed budynkiem szkoły. Zbieraliśmy się tam wszyscy, ubrani byliśmy na galowo, czyli czarna spódniczka i biała bluzeczka. Ustawialiśmy się klasami na trawniku przy głównej bramie. Na środku swoją przemowę wygłaszał ówczesny dyrektor szkoły, pan Leon Majerkiewicz. Jego donośny głos słyszeli wszyscy. Nie używał mikrofonu. Były to przejmujące przemówienia. Każdy stał w skupieniu na baczność. Apele szkolne za naszych czasów również wspominam z sentymentem. Wtedy uczniowie ustawiali się wzdłuż dolnego korytarza przy pamiątkowej tablicy, w dwóch rzędach przy bocznych ścianach. Palce stóp musiały być równiutko w jednej linii, nie mogły być wysunięte poza czarne linie znajdujące się na podłodze. Za moich czasów na tym korytarzu znajdowały się również schody prowadzące na górne piętro. Drugie schody mieściły się tuż przy głównym wejściu szkoły. Wtedy szkoła nie była tak rozbudowana jak dzisiaj. Na tych schodach ustawiały się dzieci należące do szkolnego chóru. U stóp schodów zasiadał nauczyciel muzyki, pan Włodzimierz Zwierzchowski i przy jego akompaniamencie chór uświetniał uroczystości wykonaniem utworów. Dyrektor wygłaszał przemowę swoim silnym, donośnym głosem, poruszając się wzdłuż korytarza. Ten melodyjny, mocny głos do dzisiaj brzmi w moich uszach.

- Jakich przedmiotów uczyła się Pani w szkole podstawowej?

- Za naszych czasów były podobne przedmioty jak te, których uczą się dziś dzieci. Natomiast inaczej byliśmy oceniani. Wtedy nie było szóstek. Najlepszą oceną była piątka, a najgorszą dwója - jak to my mówiliśmy. W szkole był też tylko jeden język obcy - język rosyjski. Z tego co pamiętam mieliśmy takie zajęcia, jak ZP-T (zajęcia praktyczno-techniczne), których uczyliśmy się od klasy czwartej do ósmej po dwie godziny w tygodniu. Na tych zajęciach wykonywaliśmy prace praktyczne, jak: szycie, szydełkowanie, robótki ręczne, robótki na drutach, przygotowaliśmy potrawy - ciasta, sałatki itp. Pamiętam, jak robiłam w domu kapelusz z tektury i bibuły na szkolną uroczystość. W klasie od zajęć praktyczno-technicznych znajdowały się specjalne, starodawne, drewniane stoły, na których zamontowane były imadła. Wszyscy niezależnie, czy to chłopcy, czy dziewczynki poznawaliśmy techniki obsługi niektórych urządzeń i obróbki materiałów. Przynosiliśmy na te lekcje stare przedmioty, o których zastosowaniu rozmawialiśmy albo je odnawialiśmy. Ja raz przyniosłam patefon. Pewnie moja rozmówczyni o czymś takim nawet nie słyszała? Nie uczyliśmy się informatyki, a komunikowaliśmy się przez bezpośrednią rozmowę w „realu”, osobiście, w czasie spotkań koleżeńskich lub pisaliśmy listy. Niektóre przedmioty mieliśmy dopiero pod koniec szkoły średniej, teraz dzieci mają je w szkole podstawowej np. EDB czyli edukacja dla bezpieczeństwa w szkole średniej to było PO- przysposobienie obronne.

- Które przedmioty były dla Pani ulubionymi?

- Oczywiście WF! A tak na poważnie ulubionym moim przedmiotem był język rosyjski. W sposób bardzo ciekawy lekcje prowadziła pani Jadwiga Skępska. Mocno motywowała nas do systematycznej nauki swojego przedmiotu. Lubiłam również chemię. Wiedzę zdobytą na lekcjach chemii uważałam za nowość w swoim życiu, dlatego bardzo mnie ten przedmiot ciekawił i ekscytował.

- Czy sympatia do danego przedmiotu miała wpływ na Pani dalsze życie?

- Moje dalsze życie troszkę rozbiegło się z zainteresowaniami wykazywanymi w tamtym czasie o czym świadczy fakt, że  obecnie pracuję w księgowości i obcuję z rachunkami i kalkulacjami.

- Jak wyglądało codzienne życie szkolne ucznia w tamtych czasach? Jak wyglądała nauka w czasie lekcji, sprawdziany, lekcje domowe?

- Zacznę od tego, że za moich czasów, żeby w ogóle dotrzeć do szkoły, trzeba było wstać bardzo rano, bo o piątej trzydzieści. Zwłaszcza zimą było to bardzo rano, w tym czasie jeszcze długo było ciemno. Wychodziliśmy na przystanek znajdujący się przy głównej trasie Płońsk- Ciechanów. Autobus mieliśmy o szóstej dziesięć. W oczekiwaniu na przyjazd autobusu graliśmy w taką grę, która nazywała się „pchełki”. Nie były wymagane żadne rekwizyty. Do tej gry potrzebne były jedynie nasze nogi i sprawność. Zasada gry polegała na tym, aby nie pozwolić żadnej innej osobie na ustanie sobie na buta podczas jednego podskoku. Była to prosta ale zabawna rozrywka i w chłodne zimowe poranki pozwalała się rozgrzać. Jeżeli chodzi o same lekcje, to odbywały się one podobnie do dzisiejszych, oprócz tego, że za naszych czasów nie było gotowych materiałów, kart pracy. Nauczyciel wszystkie zadania pisał na tablicy, a uczniowie przepisywali to do zeszytów. Najgorzej było, jak ktoś pomylił się przepisując matematykę, zwłaszcza na klasówce, bo za naszych czasów sprawdziany nazywaliśmy klasówkami. Poza tym informacje pozyskiwaliśmy z książek, encyklopedii, słowników lub opowieści naszych dziadków. Również liczenie inaczej się odbywało. Nie korzystaliśmy na lekcjach matematyki czy fizyki z kalkulatorów, a jedynie z długopisów i kartek. Tak samo było z pomocami potrzebnymi na zajęciach. Wszystko było przygotowywane ręcznie, z materiałów pozyskanych w domu np.: zapałek, papieru, patyczków, liści lub buteleczek po syropach. W tamtych czasach nie kupowaliśmy gotowych pomocy w sklepach, bo ich nie było. A czasami trudno nawet było kupić kredki, kolorowe długopisy, piórniki itp. przybory i narzędzia szkolne.

- Jak spędzaliście przerwy między lekcjami, jakie były gry, zabawy?

- Na przerwach między lekcjami zwykle spacerowaliśmy po korytarzach. Kto miał ze sobą pieniądze, pędził do sklepiku szkolnego lub cukierni, która znajdowała się po drugiej stronie ulicy, aby ustawić się w kolejkę po struclę lub napoleonkę. Nie była to łatwa sprawa, ponieważ wychodząc i wracając trzeba było zmienić obuwie. Było to również niebezpieczne, bo musieliśmy przechodzić przez ulicę, by dojść do cukierni. Na szczęście w tamtych latach ruch pojazdów na ulicy był bardzo mały. Szatnię mieliśmy jedną, niewielkich rozmiarów, a chętnych do kolejki nie brakowało. Już odnalezienie swoich butów było wyczynem, a co dopiero ustawienie się na początku kolejki w cukierni. Za naszych czasów szkoła nie była tak pięknie rozbudowana, jak obecnie. Używana była ta obecna najstarsza część, w której uczą się  klasy I-III oraz ta nowsza część od wschodniej strony, która oddana została do użytku w latach osiemdziesiątych. Było to w czasie mojej edukacji, ale dokładnie tego nie pamiętam. Nie wybudowano jeszcze skrzydła z głównym wejściem oraz hali sportowej. Sala gimnastyczna znajdowała się w miejscu, gdzie teraz jest stołówka. Obok była zerówka i biblioteka. Kiedy robiło się ciepło, życie podczas przerw przenosiło się przed szkołę. Nieliczne osoby przebywały w opustoszałym budynku. Wszędzie unosił się  gwar i radosny śmiech. To był piękny czas. Kto tylko miał gumę do skakania, a zdobył ją w jakiś „cudowny” sposób np. podebrał mamie z bieliźniarki - wychodził przed szkołę, aby poskakać. Jednym zdaniem: kto miał gumę, ten rządził! A były różne techniki skakania - ograniczała nas tylko wyobraźnia. Dodam jeszcze, że nasza gwara młodzieżowa znacznie też różniła się od  slangu obecnej młodzieży. Była o wiele delikatniejsza i milsza dla ucha starszych…

- A jak w tamtych czasach dbano o dyscyplinę?

- Kiedy uczyłam się w młodszych klasach, wszystkich uczniów - bez wyjątku - obowiązywał fartuszek oraz kapcie. Fartuszek musiał mieć biały kołnierzyk. Był to kołnierzyk odpinany. Każdy posiadał w domu kilka takich na zmianę. Na ramieniu fartuszka musiała być przyszyta tarcza Szkoły Podstawowej w Sochocinie. Fartuszek i tarcza były obowiązkiem. Nie można było przyjść inaczej ubranym. Dopiero w późniejszych latach zniesiono ten obowiązek. Na korytarzach szkolnych dyżur pełnili, oprócz nauczycieli uczniowie wyznaczeni na jeden tydzień zwani „dyżurnymi”. Ich zadaniem było patrolowanie w parach korytarzy szkolnych i pilnowanie porządku. Nosili oni specjalne, wyróżniające się opaski dyżurnego na ramieniu lub plakietki. Dwóch najstarszych dyżurnych znajdowało się na każdej przerwie przy drzwiach głównego wejścia do szkoły. Strzegli oni, aby nikt nie przedostał się bez zmiany obuwia w obu kierunkach, dlatego dostać się szybko do cukierni „na lewo” nie było takie proste. Poza tym, nie było dozwolone bieganie, używanie niestosownych zwrotów itp. dyżurni czuwali! Jak zauważyli nieprawidłowości, zgłaszali je do nauczyciela lub dyrektora. Nikt nie chciał być zgłoszonym. A jak trafiło się „grubsze” przewinienie, organizowany był apel. I ta wymowna cisza naszego dyrektora przed „wykładem” dla mnie więcej znaczyła niż słowa. Zawsze zastanawiałam się, co teraz nastąpi? Każdy chyba w tamtym momencie rozumiał, co należy robić, a czego nie wolno. I tak właśnie wyglądała dyscyplina w szkole.

- Czy przyjaźnie szkolne okazały się tymi na całe życie?

- Z niektórymi osobami nadal się spotykamy i bardzo miło wspominamy okres nauki w szkole w Sochocinie. Z tymi, którzy podjęli naukę w innych miastach, tam założyli rodziny, z czasem kontakt się urwał.

- Nauczyciel, którego wspomina Pani do dzisiaj? 

- Zdecydowanie pani Jadwiga Skępska. Jako nauczyciel była osobą  wymagającą i surową, a równocześnie miała w sobie dużo ciepła i spokoju. Starała się przekazać nam jak najwięcej wiedzy, z myślą o naszej przyszłości oczywiście. Zaś pani Jadwiga Jarczewska, która uczyła matematyki, miała przepiękny charakter pisma. Przepiękny! Nigdy nie spotkałam osoby, która by tak ładnie, starannie pisała. Wielu nauczycieli wspominam bardzo ciepło. Mieliśmy wspaniałą kadrę pedagogiczną.

- Życie szkolne obfituje w różne wydarzenia - śmieszne lub smutne. Czy chciałaby Pani o jakimś opowiedzieć?  

- Hmm... śmieszne wydarzenie? Kiedyś miałam sytuację, kiedy  koledzy radując się świeżym śniegiem, natarli mnie nim w czasie, gdy wracałam ze stołówki do szkoły na lekcję. Akurat mieliśmy fizykę z panią wicedyrektor Heleną Kupniewską. Kiedy mnie zobaczyła, nakazała przynieść mi śnieg do klasy. Nadmienię, że nie wolno było  wnosić śniegu. Zdziwiłam się, ale na polecenie pani wicedyrektor,  przyniosłam śnieg. Przy całej klasie nakazała mi, tak samo natrzeć  buziaki dowcipnym kolegom. Na koniec chłopcy musieli wszystko pięknie wysprzątać. Nie wiem, czy było to śmieszne, ale na pewno pouczające wydarzenie wedle zasady „nie rób drugiemu tego, co tobie niemiłe”.

- Gdyby Pani miała możliwość cofnięcia się w czasie do lat szkolnych, co by Pani zmieniła? 

- Gdybym  mogła..., to nie wiem czy chciałabym coś zmieniać. Uczyliśmy się w takich czasach, jakie wtedy były. Z perspektywy dziecka myślę, że wcale nie były gorsze od dzisiejszych. Na tamte możliwości, co trzeba, mieliśmy zapewnione. Nauczyciele przekazywali wiedzę rzetelnie i z ogromnym sercem. My byliśmy szczęśliwymi dziećmi. No, może do tamtych podręczników włożyłabym dzisiejsze piękne, kolorowe i barwne ilustracje. 

- Czy chciałaby Pani coś od siebie dodać lub przekazać współczesnym uczniom? 

- Poprosiłabym współczesnych uczniów o przeniesienie się oczami wyobraźni do naszych czasów. Czasów bez komputerów i aplikacji, ale pełnych radosnych zabaw, rozmów z kolegami i koleżankami w „realu”. Wskazałabym na to, jakim trudem i kreatywnością musieliśmy się wykazywać na przykład w zdobywaniu lekcji od innej osoby po nieobecności w szkole. Buty, świeże powietrze, długopis i kartka i druga osoba - przyjaciel. Tylko tyle było nam trzeba!

Opracowanie tekstu - Anna Buras. W wywiadzie wykorzystano również fragmenty wpisów do kroniki szkoły.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do