O historii zaginionego kontenera Jest to historia o pewnym problemie, który powinien być rozwiązany dawno temu. Rzecz dzieje się w Jońcu. A wszystko przez śmieciowy kontener, który, można powiedzieć, zaginął...
W 2010 roku Urszula Pilśnik, prowadząca w Jońcu dom weselny podpisała z płońską spółką Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej umowę na wywóz nieczystości. Posiadała własny kontener, bo w ten sposób można było ograniczyć koszty, bez opłaty za dzierżawę kontenera, płacąc tylko za usługę wywozu śmieci, wówczas, gdy kontener się zapełnił. Dodajmy, że w umowie jest zapis, że Urszula Pilśnik posiada własny kontener.
Usługa wywozu nieczystości była więc realizowana. W pewnym momencie pracownicy PGK, którzy przyjechali, by zabrać śmieci, zamiast opróżnić kontener i przyprowadzić pusty, przyjechali z własnym kontenerem, czyli spółki. Zabrali wypełniony odpadami kontener Urszuli Pilśnik, a zostawili pusty, należący do PGK, by nie przyjeżdżać po raz drugi. Właścicielka zgody na to nie wyrażała, a potem powstał problem.
Pani Urszula opowiada, że w pewnym momencie płońska spółka, można powiedzieć, dopatrzyła się, że na terenie posesji w Jońcu stoi kontener PGK, a nie właścicielki, i od tego momentu rozpoczęły się problemy, w efekcie których spółka od roku nie zabrała śmieci z wypełnionego po brzegi pojemnika. Dodajmy, śmieci zmieszanych, a więc były tam również spożywcze odpadki.... Były i nadal są, bo choć minęły dwa lata, PGK ich nie zabrało.
- Pracownik spółki chciał, bym jeździła i szukała na własną rękę tego kontenera - mówi Urszula Pilśnik, która nadal nie wie, gdzie jest zaginiony pojemnik. Nie wie też, dlaczego spółka do tej pory nie zabrała śmieci, bo argument, że sprawa musi być najpierw wyjaśniona jest trudny do przyjęcia. Tym bardziej, że końca tego wyjaśniania nie widać... Pomimo iż właścicielka domu weselnego oświadczyła na piśmie płońskiej spółce, że wyraża zgodę na używanie zabranego z jej posesji kontenera i aby wywóz odpadów odbywał się na dotychczasowych zasadach, bo takie rozwiązanie pozwoli wyjść z impasu. Propozycja nie została przyjęta, choć umowa z 2010 roku nadal obowiązuje, PGK więc się z niej nie wywiązuje.
Sprawę zaginionego pojemnika wyjaśniała policja, ale śledztwo umorzyła. Urszula Pilśnik interweniowała na policji i w sanepidzie, by wymóc na PGK zabranie śmieci, do czego zresztą zobowiązywała spółkę umowa. Interweniowała, bo PGK na żądanie wykonania tej usługi nie reagował, a śmieci nie tylko śmierdziały, ale były pożywką dla gryzoni i owadów.
Interwencje skutku nie przyniosły, wypełniony kontener nadal stoi, więc wiatę zabezpieczono płotkiem, by go nie było widać.
Dodajmy, iż Urszula Pilśnik twierdzi, że jeden z pracowników PGK może potwierdzić fakt zamiany kontenera, bo był przy tej czynności obecny.
Niestety, prezes miejskiej spółki PGK, Dariusz Matuszewski nie odpowiedział wyczerpująco na nasze pytania.
- Właściwym miejscem do rozstrzygania sporów pomiędzy jednostkami gospodarczymi jest odpowiedni sąd, który wydając wyrok uwzględni racje każdej ze stron - napisał prezes w odpowiedzi na wysłane do spółki zapytanie.
Komentarze opinie