
Pani wójt bez tajemnic
Wychowała się nad rzeczką Naruszewką w Proboszczewicach (gm. Joniec) w chłopskiej rodzinie. Mówi, że gminę Naruszewo pokochała i tu chciałaby się zestarzeć. Jej zdaniem, wójt powinien słuchać ludzi, a wygrane wybory to dopiero połowa sukcesu. Trzeba jeszcze sprostać oczekiwaniom mieszkańców. Beata Pierścińska wygrała wybory na wójta w gminie Naruszewo w pierwszej turze, pokonując czterech kontrkandydatów – mężczyzn. Jest pierwszą kobietą wójtem w historii powiatu płońskiego i najmłodszym wójtem w powiecie – ma dopiero 33 lata.
- Jakie było pani dzieciństwo?
- Wychowałam się w Proboszczewicach w gminie Joniec, w rodzinie chłopskiej. Moi rodzice prowadzili dwudziestohektarowe gospodarstwo rolne. Jako dziecko często pomagałam w gospodarstwie. Tym bardziej, że mieliśmy nietypową sytuację rodzinną. Kiedy miałam 6 lat, mój tato zachorował i przez kolejne osiem lat więcej czasu spędzał w szpitalach niż w domu. Byłam w siódmej klasie szkoły podstawowej, gdy tata zmarł. Zostałyśmy same trzy kobiety: ja, moja starsza o 4 lata siostra i mama na 20-hektarowym gospodarstwie. Teraz to gospodarstwo prowadzi siostra z mężem, którzy świetnie opiekują się mamą.
- Jak pani wspomina podstawówkę?
- Bardzo ciepło. Chodziłam do małej szkółki w Karolinowie w gminie Załuski. Atmosfera była bardzo, bardzo rodzinna. Nasza pani - Izabela Staniszewska była dla nas wręcz matką. Kładła nacisk na wychowanie, uczyła nas szacunku dla starszych i przełożonych, interesowała się naszym życiem pozaszkolnym. Bardzo lubiłam chodzić do szkoły, do zerówki chodziłam trzy lata, bo zaczęłam jako czterolatka, wtedy nie było przedszkola. A ja chciałam do szkoły chodzić, bardzo mi się tam podobało. Należałam do wszelkich organizacji, kółek, cokolwiek się działo musiałam w tym uczestniczyć. Potem uczyłam się w Technikum Ochrony Środowiska w Płońsku i poszłam na studia w Akademii Techniczno - Rolniczej w Olsztynie (kierunek ochrona środowiska). Wspaniałe pięć lat, dla mnie była to pierwsza możliwość pozostawienia problemów rodzinnych, bo gospodarstwem zajmowała się już siostra z mężem. Mogłam zająć się sobą i swoją edukacją.
- Dlaczego akurat ochrona środowiska?
- Zawsze mnie to interesowało. Nawet jak awansowałam na sekretarza Urzędu Gminy w Naruszewie, było mi przykro, że tę tematykę w pewnym sensie opuszczam.
- Miała pani szkolne przezwisko?
- W podstawówce nauczyciel polonista mówił do mnie „szefowa”.
- Może przewidział...
- ... że mam predyspozycje na szefową? Osobiście nie jestem przekonana, że je rzeczywiście mam, chociaż wszyscy wokół tak mówią.
- Pamięta pani pierwszą miłość ze szkolnej ławki?
- Przyjaźniłam się z chłopcem który.miał trudną sytuację w domu, wychowywał się bez mamy. Ja byłam w podobnej sytuacji. Byliśmy bratnimi duszami.
- Po studiach trafiła pani do starostwa?
- Najpierw kończyłam dzienne studia podyplomowe. To nie był mój świadomy wybór. Po studiach zaczęłam szukać pracy i uparłam się na pracę w zawodzie. W 2000 roku nie było to jeszcze proste. Poszłam na studia podyplomowe, rozesłałam swoje cv do różnych instytucji. Ze starostwa odchodziła urzędniczka, pojawiłam się we właściwym momencie i rozpoczęłam pracę w starostwie. Pracowałam tam trzy i pół roku. Podjęłam kolejne studia podyplomowe, już w systemie zaocznym. Gmina Załuski ogłosiła konkurs na samodzielne stanowisko ds. ochrony środowiska, integracji europejskiej i promocji. Wzięłam w nim udział i zostałam zatrudniona. Spędziłam tam trzy lata i miesiąc. Tuż po wyborach w 2006 wójt gminy Naruszewo zaproponował mi stanowisko sekretarza.
- Czyli nie boi się pani ryzyka?
- Nie. Nigdy się nie bałam. Kluczowe decyzje przychodzą mi łatwiej niż wybór herbaty w sklepie. Po prostu wiem, że trzeba właśnie tak, nie inaczej.
- A jak to z kandydowaniem na wójta było?
- Akurat to nie wypłynęło ode mnie. Mieszkańcy pytali, dlaczego nie kandyduję, mówili, że powinnam. Z początku wydawało mi się to niedorzeczne. Potem z taką propozycją zwrócili się do mnie radni. Zdawałam sobie sprawę, że wielu rzeczy muszę się nauczyć, jestem na starcie. Miałam dług wdzięczności wobec zmarłego wójta Szymczaka i rady, bo powierzyli mi stanowisko sekretarza. Mnie, osobie z zewnątrz. Przeanalizowałam wszelkie za i przeciw i zgodziłam się.
- A tak zupełnie szczerze. Spodziewała się pani wygranej?
- Na pewno nie w takim stylu. Nie sądziłam, że będzie to pierwsza tura i taka przewaga. Może to nieładnie z mojej strony, ale przyznam, że wierzyłam w wygraną. Zresztą Naruszewo, już wówczas gdy zaczynałam pracę w administracji, było mi bliskie, podobało mi się. Tutejszy urząd nie jest taki sformalizowany, emanuje z niego ciepło. Podobał mi się urząd, gmina i mieszkańcy. Ludzie są tu również ciepli, wiele dobrego od nich usłyszałam o urzędnikach i wójcie. Ta gmina jest inna niż wszystkie.
- Jakie plany ma nowy wójt gminy Naruszewo?
- Przede wszystkim realizację zamierzeń, ustalonych przez wójta i radę na początku tej kadencji. Mamy dużo zadań, ambitnych i kosztownych. Planowana jest między innymi budowa dwóch dużych ciągów drogowych, budowa infrastruktury informatycznej, bo mieszkańcy mają problem z dostępem do internetu, budowa przydomowych oczyszczalni ścieków.
- Oprócz tego ma pani jakieś własne plany?- Chcielibyśmy stworzyć warunki do aktywizacji i integracji mieszkańców. Może reaktywacja koła emerytów? Nie mamy urządzonych świetlic wiejskich, ale można zmodernizować strażnice, by służyły emerytom, czy też młodzieży. Chcemy pozyskać na ten cel pieniądze. W pierwszej kolejności na remont strażnicy w Naruszewie. Poza tym gmina powinna wykonywać to, czego chcą ludzie, dlatego spotkania z mieszkańcami są bardzo ważne. Od nich powinny wypływać pomysły, to kiedyś góra decydowała. Nie wszyscy jeszcze zdają sobie sprawę, jak ważny jest głos pojedyńczego mieszkańca.Trzeba ich słuchać i liczyć się z ich zdaniem, taka jest rola urzędu, radnych i wójta.
- Planuje pani jakieś zmiany w urzędzie? Będą roszady w zatrudnieniu, urząd się zmieni?
- Zdecydowanych reform nie zamierzam wprowadzać. Owszem, będą jakieś drobne przesunięcia, zmiany zakresu czynności. Jako sekretarz poznałam już urząd i wiem, że niektóre stanowiska są przeciążone, niektóre może niedociążone. Nie będą to jednak zmiany drastyczne. Urząd mamy piękny, nie zamierzam zmieniać jego wyglądu, może jakieś udoskonalenia, ale to są tylko szczegóły. Priorytetem są inwestycje i przygotowanie gminy do absorpcji środków zewnętrznych.
- Kto będzie nowym sekretarzem urzędu?
- Nie chciałabym zdradzać, bo to rada, na wniosek wójta, powołuje sekretarza i jeszcze nie miałam okazji z radnymi na ten temat rozmawiać. Musimy to przedyskutować. Mogę jedynie powiedzieć, że musi być to osoba, która posiada znajomość administracji i terenu gminy.
- Jest pani młodą kobietą spoza gminy, która wygrała wybory w imponującym stylu, pokonując czterech innych kandydatów i została nowym wójtem. Jest pani odporna na sukces i władzę?
- Wydaje mi się, że tak. Tak naprawdę bardziej dumna byłam z awansu na sekretarza urzędu. Ja dalej przyjeżdżam do pracy w mojej ulubionej gminie, dalej wykonuję swoje obowiązki. Stanowisko już miałam i pod względem finansowym wystarczało mi ono w zupełności, więc nie zamierzam napawać się teraz atrybutami władzy. Nie mam rodziny na utrzymaniu. Kandydowałam nie dlatego, by podnieść swój prestiż czy wynagrodzenie. Dotychczasowe było wystarczające. Zresztą zupełnie szczerze powiem, że gdyby był ktoś, kto miałby doświadczenie w administracji i mógłby więcej niż ja zaoferować tej gminie, wolałabym nadal być sekretarzem, mam jeszcze czas na awans. Była jednak taka sytuacja, taka wola mieszkańców, co potwierdziły wyniki wyborów. A ja nie chciałam zmieniać miejsca pracy, bo chciałabym się w tej gminie zestarzeć.
- Jeśli już o rodzinie mowa, zamierza pani w najbliższym czasie coś zmienić?
- Obecnie nie mam takich planów. Typowy singiel to w moim przypadku właściwe określenie. Zawsze skupiałam się na podnoszeniu kwalifikacji - kursy, szkolenia, działam w różnych społecznych organizacjach. Mam bardzo wielu przyjaciół, tych samych od lat, którzy mnie wspierają.
- Zainteresowania poza pracą?
- Okołośrodowiskowe, związane z moim wykształceniem. Moje życie zawodowe i osobiste to w zasadzie jedno, wiem, że to może wydawać się nudne. Lubię odpoczywać na łonie przyrody. Moje akumulatorki ładuję w rodzinnych Proboszczewicach nad rzeką Naruszewką. Jako dziecko zastanawiałam się, skąd ta rzeka wypływa. Wyciszam się podczas wyjazdów na europejskie spotkania młodych. Lubię ten klimat. Zaczęło się od wyjazdów organizowanych przez moją rodzinną parafię we Wronie. Kontynuowałam to potem, jako studentka, wyjeżdżałam również jako opiekunka na kolonie Caritasu. Poznałam dzieci z rodzin patologicznych, zrozumiałam, że ludzie mają większe problemy niż ja, to mnie nauczyło, żeby nie użalać się nad sobą.
- Jak rodzina zareagowała na pani sukces?
- Moja mama jest bardziej nastawiona na rodzinę niż awans zawodowy. Dobrze mi życzy i oczywiście na swój sposób się cieszy. Gdy ktoś teraz mi mówi: jak sobie poradzisz, taka duża gmina - 7 tysięcy mieszkańców, to mówię, że miałam trudniejsze momenty w życiu i jakoś się poukładało. Po śmierci ojca zostałyśmy na gospodarstwie trzy, w tym moja mama, filigranowa kobieta. Żadna z nas nie miała prawa jazdy, a tu maszyny, duże gospodarstwo. Niektórzy wątpili, czy sobie poradzimy. Jakoś się udało.
- Gdyby miała pani wymienić swoje zalety i wady?
- Niektóre zalety są moimi wadami. Jestem perfekcjonistką i tak naprawdę nigdy nie jestem zadowolona z siebie, chciałabym lepiej, więcej. Z jednej strony to zaleta ale i wada. Jestem drobiazgowa, czasem siebie samą zamęczam, zbyt wiele uwagi skupiam na takich drobiazgach. Myślę, że największą moją zaletą jest chyba to, że łatwo zjednuję sobie ludzi. Zresztą ja lubię ludzi, nie narzekałam nigdy na kontakty z ludźmi. Uczono mnie w domu, by być na dobrej stopie z innymi, bez wyrzekania się siebie. Nie powinno się być chorągiewką, ale nie można też zawsze do końca forsować własnego zdania. Łatwiej czasem coś przeforsować delikatnie, bez walenia pięścią i rozpychania się łokciami. Ale trzeba jednocześnie być konsekwentnym, wymagać od innych ale i od siebie.
- Lubi pani babskie zajęcia?
- Sprzątanie jak najbardziej. Zanim zajmę się jakąś twórczą pracą w domu, muszę najpierw wysprzątać, żeby mnie nic nie rozpraszało. W domu rodzinnym mi to nawet wytykano, że mają dosyć mojego sprzątania. Ale gotowanie uważam za stratę czasu, korzystam więc z półproduktów i wałóweczek od mamy. Nie lubię gotować.
- Marzenie?
- Obecnie? Sprostać oczekiwaniom wyborców, by ich nie zawieść. Zostać wójtem to połowa sukcesu, trzeba jeszcze w tej roli się sprawdzić.
- Sprosta Pani nowym obowiązkom?
- Mam nadzieję, że tak.
- Jaki powinien być dobry wójt, taki współczesny, nowoczesny, taki który się sprawdza?
- Powinien mieć dobry kontakt z mieszkańcami, słuchać ich opinii i się z nimi liczyć. Powinien szanować mieszkańców. Powinien być otwarty na nowe technologie, nowe trendy, powinien być przede wszystkim ludzki i nie uwikłany w żadne układy.
rozmawiała: Katarzyna Olszewska
foto: zbiory prywatne
{mosimage}
Pamiątkowe zdjęcie z I Komunii.
Z siostrzeńcem Damianem w czasie studiów w Olsztynie.
{mosimage}
Jako studentka prowadziła aktywne życie - tu jako wychowawca na koloniach Caritasu.
Beata Pierścińska nie wstydzi się swojej fascynacji wsią.
Łono natury to od zawsze jej ulubione miejsce odpoczynku.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie