Azonto - jej miłość Przed kilkoma laty pisaliśmy o pięknej blondynce startującej w internetowym konkursie o tytuł najpierw Miss Lata, później tytuł Miss Roku. Dziś powracamy do Doroty Piaseckiej - płońszczanki o niezwykle interesującej pasji.
Dorota korzeniami związana jest z Płońskiem, choć aktualnie mieszka w Warszawie. W 2011 roku z powodzeniem wzięła udział w internetowym konkursie piękności. Mimo urody i mimo odniesionego w konkursie sukcesu, już wówczas była przekonana, że modeling nie jest celem w jej życiu. Od czasu, gdy była jeszcze dzieckiem, tym celem był taniec.
- Chciałam tańczyć odkąd pamiętam, ale nie zawsze miałam odwagę. Tańczyłam w domu, gdy nikt nie patrzył. Uczęszczałam na zajęcia taneczne od 6 roku życia, ale brałam udział tylko w próbach. W tym czasie wystąpiłam przed publicznością tylko raz, a potem aż do 14 roku życia ani razu nie stanęłam na scenie. Gdy inne dzieci na mnie patrzyły, paraliżował mnie strach - wspomina płońszczanka, która opowiedziała nam o swojej pasji i swojej drodze do spełnienia marzeń.
A zaczęła opowieść od początków właśnie, od braku wiary w siebie, kompleksów, nieśmiałości i zwracania uwagi na opinię innych ludzi… Dziś Dorota Piasecka jest tancerką rewiową zakochaną w brazylijskiej sambie. Lecz jej największą miłością jest wywodzący się z afrykańskiej Ghany taniec azonto.
- Już jako młoda osoba wiedziałaś, że chcesz związać swoje życie z tańcem… Jak wyglądały początki tej pasji?
- Jeszcze w pierwszych latach liceum nigdy bym nie przypuszczała, że zacznę podróżować po świecie, tańczyć w Polsce i za granicą czy prowadzić warsztaty taneczne. Urodziłam się i wychowałam w Płońsku, a to takie miasto, że wszyscy o wszystkich tu wszystko wiedzą i często krytykują za to, że ktoś się wyróżnia, bo słucha innej muzyki, inaczej się ubiera, czy ma nietypowe zainteresowania. Udawałam, że nie obchodzi mnie zdanie innych, ale w głębi serca bardzo się tym zdaniem przejmowałam. Chciałam tańczyć od zawsze, ale bałam się co ludzie powiedzą, bo przecież nie wychodzi mi tak jak tancerzom na filmikach z milionami wyświetleń. Aż pewnego dnia zrozumiałam, że zdanie innych nie jest takie ważne i, że nie od razu trzeba być najlepszym. Ważne jest natomiast, że robię postęp sama dla siebie. Taniec jest w głowie, więc jeśli mam czysty umysł, wtedy naprawdę tańczę.
- To moment, kiedy otworzyłaś się na taniec?
- To nie był moment, a proces. To zasługa wielu ludzi, których spotkałam, a którzy okazali się prawdziwymi aniołami i niekoniecznie mówię tu o swoich bliskich przyjaciołach. Czasami były to przypadkowo spotkane osoby, które potrafiły powiedzieć coś, co dało mi do myślenia. Dzięki temu dziś wiele osób, które mnie znały jako tę nieśmiałą, zastraszoną dziewczynkę, pewnie łapie się za głowę, jak się zmieniłam.
- A zmieniłaś się?
- Nie. Nadal jestem tym samym człowiekiem, tylko, że z pozytywnym nastawieniem. Pokochałam samą siebie i pokochałam ludzi. Teraz wiem, że życie jest tu i teraz. Jeśli mam realizować swoje marzenia, to tu i teraz.
- Wybrałaś azonto. Możesz wyjaśnić naszym czytelnikom, jaki to gatunek tańca i czemu taki wybór?
- Azonto to taniec ulicy mający swoje korzenie w Ghanie, a tańczony do muzyki afrobeat. Każdy tancerz poszukuje swojego stylu, swojej drogi. Ten taniec mnie zauroczył, bo można w nim pokazać dosłownie wszystko. Natrafiłam na niego poprzez znajomych Afrykańczyków, którzy podesłali mi kilka linków na youtube i od tego się zaczęło. Wtedy poczułam, że to jest ten taniec, którego szukałam, w którym mogę wyrazić siebie.
- Azonto nie jest jednak jedynym stylem, w którym się odnalazłaś…
- Kiedyś uczyłam się dancehallu, ale jakoś odeszłam od tego stylu. Na chwilę obecną tańczę głównie azonto, sambę brazylijską i tańce rewiowe. To jest najbliższe memu sercu. Jednak mam sentyment do stylów, których uczyłam się wcześniej, bo wpłynęły bardzo na mój rozwój taneczny.
- Czy twoja pasja stała się równocześnie zawodem?
- Tak, chociaż uściślając azonto głównie uczę obecnie warsztatowo, a pracuję jako tancerka rewiowa i to jest moja główna praca jako tancerki. W Polsce azonto jeszcze nie jest popularne i robię to bardziej z zamiłowania, ale staram się promować ten taniec i kulturę w naszym kraju. Mam też stałą pracę, taką jak każdy, ale ani na chwilę nie rozstałam się z tańcem. Mam treningi, zespół, czasami zajęcia. Nie wyobrażam sobie, by zrezygnować z tego na rzecz innej pracy. Intensywność mojej pracy jako tancerki zależy od sezonu, czasami są występy co tydzień, regularne lekcje czy warsztaty, ale bywa też tak, że miesiącami nie ma zleceń. Najwięcej pracy mam w okresie karnawału, sylwestra i świąt, bo wtedy ludzie chcą oglądać tancerki w kolorowych egzotycznych strojach.
- Wybierasz wyszukane gatunki tańca. Skąd to zainteresowanie egzotyką?
- Już od dziecka interesowały mnie inne kultury. Uwielbiałam oglądać programy podróżnicze, dokumentalne. Bardzo też lubię muzykę i gdy byłam w szkole podstawowej lubiłam rozpoznawać gatunki muzyczne, szukać nowych brzmień. W muzyce z każdego kraju jest coś innego i zachwycającego. Uwielbiam też słuchać klasyki np. Chopina czy Mozarta, ale tańczyć wolę do bardziej energicznych utworów. Od zawsze też lubiłam historię, którą nawet studiowałam. Teraz jeszcze muszę się obronić. Myślę, że ta ciekawość świata, kultur, historii sprawiła, że pokochałam tańce z tak egzotycznych krajów.
- Stąd też ubiegłoroczna podróż do korzeni azonto?
- Postawiłam sobie za cel wyjechać do Ghany za wszelką cenę. Kupiłam bilet, odłożyłam pieniądze, trochę pożyczyłam i poleciałam. Przygotowywałam się rok do podróży. Rodzina nie chciała słyszeć o wyjeździe, ale ja się uparłam. Nie znałam tam nikogo, ale kiedyś pokazano mnie w ghanijskich wiadomościach i tamtejsi tancerze znali mnie. Dostałam zaproszenie od jednej agencji tanecznej z Ghany z propozycją współpracy. Nocleg załatwiłam sobie u znajomej znajomej. Cały miesiąc mieszkałam z afrykańską rodziną, gdzie byłam traktowana jak domownik i musiałam przestrzegać domowych zasad. Każdego dnia tańczyłam w najróżniejszych miejscach m.in w teatrze oraz na Ghanijskim Uniwersytecie Artystycznym, ale najwięcej czasu spędziłam tańcząc w getcie na ulicy z ubogimi tancerzami. Jeden z tancerzy zabrał mnie też na wieś, gdzie było 12 domów oddalonych od najbliższej cywilizacji o jakieś 80 km. Domy były czymś w rodzaju lepianek, a gotowało się na dworze w takiej glinianej kuchni. To było niesamowite przeżycie. Niektórzy mi odradzali. Powtarzali po co teraz jechać, gdy nie mam pieniędzy, jak mogę to zrobić, gdy już się wzbogacę. Lecz mieszkanie w hotelu i wycieczka all inclusive to nie dla mnie. Ja dzieliłam pokój i łóżko z koleżanką, a nocując w innych miejscach spałam na podłodze.
- Co zostało po tej podróży oprócz wspomnień?
- Ten wyjazd zmienił przede wszystkim moje spojrzenie nie tylko na taniec, ale na świat. Zobaczyłam, że w Afryce ludzie mając niewiele cieszą się każdym dniem. Dziękują Bogu za każdą chwilę, a my tu wciąż narzekamy. Nie doceniamy tego, co dostajemy od losu. Po powrocie do Polski moje pierwsze odczucie, to jak dobrze mieć ciepłą, bieżącą wodę, mieszkanie, jedzenie. Jak dobrze żyć w kraju, gdzie mogę kupić za 2 zł czekoladę. W Ghanie pół tabliczki czekolady kosztuje ok. 50 zł. Nie ma klasy średniej. Ludzie dzielą się na biednych i bogatych. Ceny w tamtejszych supermarketach były kolosalne, więc bliżej mi było do biednych. Na pewno była to dla mnie lekcja życia. Rozwinęłam się nie tylko tanecznie, ale i duchowo.
- Wiele twoich marzeń już zostało spełnionych, wiele barier pokonanych. A jakie plany i marzenia pozostały do osiągnięcia?
- W przyszłości chciałabym w pełni poświęcić się tańcu i promowaniu kultury tego tańca, ale dokładnych planów nie zdradzę, by nie zapeszać. Chcę jeszcze odwiedzić kilka ciekawych miejsc, zwiedzić, poznać, zobaczyć, nauczyć się jak najwięcej zanim założę rodzinę.
Komentarze opinie