Każdego roku odwiedzam jego grób… Rodzina Remligerów przed wojną prowadziła w Sochocinie jedyną restaurację. Wojna zabrała im syna Tadeusza - został zamordowany w 1945 roku na płońskich Piaskach. Gdy odkryto masowy grób, Remligerowie zabrali ciało syna do domu.
Najnowszy zeszyt, wydany przez Pracownię Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska „Pamięci mojego brata”, zawierający wspomnienia Edwarda Remligera to kolejny ślad, kolejny fragment pamięci o zbrodni na płońskich Piaskach. To kolejna historia ludzi i rodziny, którym wojna zabrała to, co najcenniejsze…
Jedyna restauracja w Sochocinie…
Autor wspomnień, Edward Remliger urodził się w 1930 roku. Jego ojciec, Stanisław pochodził z podpłońskiego Poświętnego i już we wczesnej młodości pracował zarobkowo, by pomóc matce i rodzeństwu, ponieważ jego ojciec zmarł. Jeszcze podczas zaborów wyjechał do Niemiec, gdzie pracował w kopalni, a po powrocie do kraju został powołany do wojska i jako żołnierz 1 Dywizji Piechoty Legionów Józefa Piłsudskiego walczył z bolszewikami, brał udział w wyprawie na Kijów, a potem trafił do bolszewickiej niewoli. Po powrocie do domu, na początku lat 20., pracował jako pomocnik aptekarza w aptece Gutowskich w Płońsku. Wtedy też poznał swoją przyszłą żonę, pochodzącą ze Strachowa Weronikę z domu Stankiewicz. Wzięli ślub w 1922 roku.
Weronika i Stanisław zamieszkali najpierw w Koziminach, a potem przenieśli się do Sochocina, gdzie Stanisław założył restaurację - był bowiem wojskowym kucharzem i miał kulinarne zdolności. Był 1928 rok…
(…) „- Była to wówczas jedyna restauracja w Sochocinie - wspomina Edward Remliger. - Mieściła się w domu nad samą Wkrą, należącym do państwa Lubinieckich. To był bardzo duży dom, rozciągający się pomiędzy dwiema ulicami na przestrzeni jakichś trzydziestu metrów.(…)”
Restauracja miała dwie sale i pokój gościnny, wynajmowany wczasowiczom z Warszawy a także kuchnię. Na co dzień ruchu dużego w lokalu nie było, poza czwartkami, gdy w Sochocinie odbywał się targ. Remligerowie prowadzili restaurację do 1940 roku, do momentu, gdy Niemcy zajęli ich dom.
Rosół i kurczak…
(…) „- Co zapamiętałem z tamtych lat naszego dzieciństwa?...Przede wszystkim ciepłą, serdeczną atmosferę panującą w naszym domu - wspomina Edward Remliger. - Pamiętam niedziele, które u nas zawsze były bardzo odświętne, z najbardziej uroczystymi w tygodniu obiadami, podczas których wiadomo było, że na stole znajdą się zawsze te same potrawy, podawane tradycyjnie właśnie w niedzielę - rosół i dobry kurczak z mizerią. Musiało być coś niezwykle sympatycznego w tych niedzielnych obiadach rodzinnych, jeśli tak mocno utrwaliły się w mojej pamięci.(…)”.
Dzieci w tamtych latach kąpały się we Wkrze, łowiły ryby, biegały po okolicznych łąkach, zimą jeździły na sankach i łyżwach. Bawiły się dzieci Polaków, Żydów i Niemców razem…
Remligerowie mieli trójkę dzieci: córkę Martę, syna Edwarda i starszego o sześć lat Tadeusza. Obydwaj mieli własne światy. Tadeusz dużo czytał, był rozważnym i spokojnym człowiekiem, ukończył sochocińską szkołę w 1938 roku, najbliższe gimnazjum było w Płońsku, co dla rodziców oznaczało opłacanie czesnego i wynajęcie stancji i nie mogli sobie na to pozwolić, nad czym ubolewali. Tak więc Tadeusz podjął pracę - był gońcem w sochocińskiej gminie. Pracował tam do wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku. Nadal dużo czytał i uczył się, podczas okupacji zarówno niemieckiego jak i rosyjskiego.
(…) „Z nas trojga to on był najzdolniejszy, najbardziej utalentowany. Gdyby dłużej żył… Ale stało się tak, jak się stało(…)” - wspomina brat Tadeusza.
Uciekaliśmy z obrazem…
(...) „Uciekaliśmy z obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, ten obraz moja siostra Marta miała potem w swoim domu do śmierci - wspomina wybuch wojny w 1939 roku Edward Remliger. - Uciekaliśmy z Sochocina do Kozimin, to było siedem kilometrów. Pieszo, bo nie było czym, z tłumoczkami w rękach. Pamiętam, że było bardzo gorąco. W Koziminach cicho było, nic się nie działo, więc nie byliśmy tam długo i po paru dniach wróciliśmy do Sochocina, na swoje, bo nasz dom nie był jeszcze wtedy zajęty, do początku roku 1940 mogliśmy nawet prowadzić jeszcze restaurację (…)”.
Edward w swoich wspomnieniach relacjonuje, że Niemcy, którzy w 1939 roku pojawili się w Sochocinie, nie pozostawili w nim jako dziecku złego wspomnienia, gorzej było z miejscowymi Niemcami z Sochocina i Biel, gdy przychodzili do restauracji Remligerów, zachowywali się agresywnie i napastliwie, pomimo że przed wybuchem wojny relacje te były dość dobre i nie zwracano uwagi na narodowość.
Niemcy namawiali Stanisława Remligera, by przyjął niemieckie obywatelstwo. Obiecywali, że jeśli podpisze volkslistę, będzie mógł prowadzić nadal swoją restaurację.
(…) „- Ojciec im powiedział: - Nie, ja byłem i jestem Polakiem. I nie zgodził się - relacjonuje Edward. - No to nas wyrzucili. To było chyba jeszcze wiosną 1940 roku (…)”
Budynek Remligerów zajął niemiecki kolonista z Sochocina, volksdeutsch Buksztaler i to on potem prowadził ich restaurację. Remligerowie zamieszkali w przybudówce obok domu, mieszkali tam do wysiedlenia w marcu 1941 roku. Wówczas, tak jak wielu innych mieszkańców Sochocina, w tym Żydzi, zostali wywiezieni do obozu w Pomiechówku. Edward miał wtedy 11 lat…
Do domu już nie wrócili…
W obozie nie było wody do mycia, był natomiast głód i były wszy.
(…) „Mam z Pomiechówka wspomnienie, którego nie umiem wymazać z pamięci - obraz, jaki zobaczyłem, gdy weszliśmy do celi - wspomina Edward. - Starsza kobieta w rogu, Żydówka. Chodziły po niej wszy. Nigdy czegoś takiego nie widziałem!... To było jakbym patrzył na mrowisko w lesie. Wciąż ją widzę umierającą w tym kąciku i te wszy, które po niej chodziły. Była tam zupełnie sama. Ludzie na nią patrzyli, obchodzili ją. Nie wiem, kim była i dlaczego ją tak zostawiono… Ona potem umarła. Do dziś mam przed oczami ten obraz.(…)”
Niemcy wybrali spośród więźniów młodych mężczyzn i wysłali na zaplecze frontu, by kopali okopy i bunkry. Wzięli również mieszkańców Sochocina, w tym Tadeusza, starszego brata Edwarda Remligera.
W maju 1941 roku 11-letni Edward i jego kolega postanowili uciec z obozu. Wypatrzyli wąskie przejście zagrodzone drutem kolczastym, wydostali się z obozu i weszli na nasyp. Strażnik zauważywszy uciekających chłopców, zaczął do nich strzelać. Edwardowi udało się uciec i wrócić niezauważonym do obozu, kolegę złapano, a jego rodziców pobito. Dlatego Edward nie chciał potem strażnikom powiedzieć, którzy są jego rodzice, choć Niemcy chcieli wydobyć z niego informację biciem. Miał szczęście, bo do obozu w tym momencie przyjechało gestapo z Działdowa. Przyjechali po Żydów.
Latem 1941 roku obóz przejściowy w Pomiechówku rozwiązano. Remligerom powiedziano, by poszli, gdzie chcą, ale na swoje wracać im nie wolno.
Do swojego domu i restauracji nigdy już nie wrócili… Najpierw zamieszkali w Strachowie u siostry Weroniki Remliger, Anny Marzęckiej, której mąż, Józef Marzęcki był wówczas wójtem gminy Sochocin. Wiosną 1942 roku przenieśli się do Kozimin, do babci Rokickiej. Mieszkali w Koziminach do końca okupacji.
Wywieźli córkę, aresztowali syna…
Wiosną 1944 roku córka Remligerów, Marta została wywieziona na przymusowe roboty do Niemiec, do pracy w fabryce zbrojeniowej.
Tadeusz Remliger, wywieziony z obozu w Pomiechówku przez Niemców wrócił do domu z Rosji w połowie 1942 roku, był schorowany, ale dzięki chorobie wrócił. Gdy się podleczył, zaczął w Płońsku szukać pracy i poznał Kazimierza Bratkowskiego z Poświętnego. Edward relacjonuje, że być może wówczas jego starszy brat wstąpił do AK i być może to Bratkowski znalazł mu pracę u Niemca, który przejął przedwojenną fabrykę Żółtowskiego przy ulicy Ciechanowskiej i założył tam stację benzynową.
Edward Remliger wspomina, że brat co do swojej konspiracyjnej działalności był milczący i tajemniczy, rodzina nie wiedziała, gdzie działa i do czego należy. We wrześniu 1944 roku Tadeusz powiedział, że musi wyjechać na kilka dni a rodzice wiedzieli, że uciekł razem z Bratkowskim. Potem obydwaj wrócili.
Tadeusz został aresztowany jesienią 1944 roku w pracy w Płońsku. W domu Remligerów zapanowała rozpacz…
Pożegnali go w domu…
Weszli do Płońska Sowieci i niemiecka okupacja się zakończyła. Okolicę obiegła dramatyczna wiadomość o odkryciu masowego grobu więźniów z płońskiego aresztu w ogrodzie powiatowym na płońskich Piaskach. Zostali zamordowani przez Niemców tuż przed ich ewakuacją z Płońska.
(...) „Byliśmy tam we troje - ojciec, mama i ja. Nigdy wcześniej tam nie byłem - wspomina Edward Remliger. - Ujrzałem straszny widok - wszędzie leżały ciała pomordowanych. Pamiętam strach, taką bojaźń dziecka gdzieś we mnie. Ludzi tam było strasznie dużo, biegali, szukali… Pamiętam pytania: - Gdzie moi są?.. - Co się stało? - Czy mój jest?.. - Czy nie ma mojego?... Wszyscy byli w szoku - jak ktoś rozpoznał swojego bliskiego, to go zabierał. Czym kto mógł i jak mógł. Rodzice rozpoznali Tadeusza. Brat, był, pamiętam, w takim niebieskim garniturze, po tym garniturze go poznaliśmy. Ręce miał związane sznurkiem. Wyglądał jakby był torturowany i miał z tyłu głowy ranę postrzałową… Tata wziął go na ręce… Zabraliśmy Tadeusza do domu. Najbardziej pamiętam, jak żeśmy go wieźli na tych sankach. Pamiętam, jak przejeżdżaliśmy przez rynek w Płońsku. Wjechaliśmy z ulicy Płockiej, by skręcić w Ciechanowską, a tam w rynku, niedaleko Zduńskiej, jeńcy niemieccy szuflami odrzucali śnieg. Na ich widok zerwałem się z sań, żeby ich bić za mojego brata! To był odruch!... Taka złość, nienawiść była we mnie, że oni mi zabili brata !... Ja, proszę pani, byłem jeszcze bardzo młodym człowiekiem, prawie dzieckiem, jakiegoś szoku dostałem, krzyczałem: - Zbrodniarze, bandyci, zabiliście mi brata!... Chciałem zeskoczyć z tych sań, biec do nich, bić ich, ale rodzice nie dali mi, powstrzymali mnie… Z nas wszystkich najbardziej rozpaczała mama. Kilka lat trwało, zanim się pogodziła z tym, że Tadeusza już nie ma. Mówiła: - A może on żyje?... a może wróci?... a może tylko gdzieś się zaplątał?.. Ciągle czekała na niego, ciągle wyczekiwała, że on jeszcze wróci. Mimo że go rozpoznaliśmy. (…)”
Remligerowie zabrali ciało swojego syna do domu. Trudno wówczas było o deski, ale brat Weroniki, Jan Stankiewicz był stolarzem, miał przy ulicy Warszawskiej warsztat i to on zrobił trumnę. Gdy przygotowywali Tadeusza do pogrzebu, znaleźli łuskę z broni - zaczepiła się, gdy strzelano do niego z tyłu…
Przez dwa, trzy dni – do dnia pogrzebu, Tadeusz był w domu, a przed pogrzebem cała wieś odprowadziła go do figurki. Dopiero stamtąd przewieziono go do Płońska, na pogrzeb. Spoczął w zbiorowej mogile na płońskim cmentarzu.
(…) „Zapamiętałem, że najpierw była pierwsza warstwa ciał w trumnach, a na niej druga. I że on był w tej drugiej warstwie złożony - jak się patrzy od frontu, to Tadeusz jest po lewej stronie, w górnym rogu tej mogiły - wspomina Edward. - Mama powiedziała: Zapamiętaj, w którym miejscu brat jest pochowany. I ja do dziś pamiętam, gdzie on jest, w którym miejscu (...)”
Marta, siostra Edwarda i zamordowanego na Piaskach Tadeusza wróciła do domu w Koziminach półtora roku po zakończeniu wojny. Była to dla Remligerów wielka radość, nie mieli od niej żadnych wiadomości, nie wiedzieli, czy żyje. Pracowała później w płońskim nadleśnictwie, a potem wyjechała do Płocka i założyła rodzinę.
Edward Remliger uczył się w podstawówce w pobliskim Milewie, potem w Płońsku w gimnazjum, gdzie również należał do harcerstwa. Potem pracował jako gajowy i podjął naukę w technikum przemysłu leśnego w Żywcu, a następnie ukończył studia na SGWW w Warszawie. Po ich ukończeniu pracował w przemyśle tartaczno - meblarskim w Gdyni i Gdańsku, aż do przejścia na emeryturę w 1996 roku.
Edward Remliger mieszka w Gdyni, jego żona - płońszczanka Stefania Chojnacka zmarła.
Katarzyna Olszewska
PS. Całość wspomnień Edwarda Remligera „Pamięci mojego brata”, na podstawie których powstał ten artykuł jest dostępna w zeszycie pracowni, seria: wspomnienia. Zeszyt XXX, Płońsk 2017.
foto: zbiory Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska
Komentarze opinie