Reklama

Magiczna powieść  odcinek 20

29/08/2017 15:45
O porzuconym aucie, rannej zorzy i odkryciu w lesie
Auto, na które natknęła się w lesie za domem ciotki Zuzanny Gabrysia, rzeczywiście miało drzwi otwarte na oścież. Tak jakby ktoś wysiadł z niego w popłochu i uciekł, zostawiając kluczyki w stacyjce.

Był to stary opel, na oko kilkunastoletni na warszawskich numerach. I stał w dziwnym miejscu, kierowca musiał spory odcinek pokonać przez las, bo nie było tu żadnej drogi. Dróżki nawet. Za to widok na dom ciotki Zuzanny miał doskonały….

Komisyjnie, czyli ja, Gabrysia, mój tato i Adam po oględzinach opla uznaliśmy, że trzeba zawiadomić policję. Wszyscy zgodziliśmy się co do tego, że wygląda to wszystko podejrzanie. Ustalenie było takie, że najpierw sprawdzimy, czy właściciel auta nie przebywa gdzieś w pobliżu.

- Halo? Czy jest ktoś w pobliżu?! - wrzeszczała Gabrysia.

- Dlaczego w pobliżu? - dziwił się tato. - Jeśli jest dalej, to się nie zorientuje, że go wołasz.

- Jak jest dalej, to i tak nie usłyszy - odparła Gabrysia, przechodząc na: hej, jest tam kto?

Adam doszedł do wniosku, że trzeba poczekać do wieczora, może właściciel opla zabłądził na grzybach. Może to letnik z Warszawy? Wieczorem zawiadomiłam policję.

- To znowu pani? - jeden z policjantów, który gościł u mnie już niejednokrotnie, nie krył lekkiej odrazy. Obejrzał opla z dezaprobatą i zadał pytanie o treści, którą przewidziałam, zanim otworzył usta: - Czyje to auto? Właściciela pani zna?

No wiedziałam, że o to zapyta!!! Skoro pytał, czy wiem, kto jest podpalaczem, kto to do mnie wydzwania charcząc, kto mnie z krzaków podgląda, to nie mógł nie zapytać, kto jest właścicielem opla! No nie mógł nie zapytać!!!

- Nie wiem czyje, nikogo nie znam, nie wiem skąd i po co się tu wzięło - odparłam, starając się zachować spokój. - Poinformowałam policję, by to wyjaśniła.

Dobrze, że Adam przejął konwersację z policją, bo zaczęło to przerastać moje siły. Policjant spisał notatkę, wysłuchał opowieści Gabrysi o znalezieniu auta i pojechał. Pojechali właściwie, bo było ich dwóch. Po opla miał ktoś potem przyjechać.

- Może byśmy się czegoś napili? - zaproponowała Gabrysia. - Masz jakieś winko?

Miałam winko i nawet całkiem niezłe, więc przystąpiliśmy do relaksu na ganku. Mama, niewtajemniczona w sprawę opla dawno już spała. Ojciec, nadal będący  w niełasce matki do relaksu się przyłączył.

- Musicie mi pomóc - powiedział, winka solidnie łyknąwszy. - Nie da się tak dalej żyć. Muszę matkę jakoś udobruchać, chociaż nic nie zrobiłem. Ale takie życie…

Rozważaliśmy, co zrobić, by matką wstrząsnąć. Gabrysia upierała się przy bukiecie czerwonych róż z wykupionym pobytem w jakimś spa na przykład. Albo wyjeździe do sanatorium.

- Uchowaj Boże - obruszył się ojciec. - Jakie sanatorium. Jeszcze bardziej by się obraziła, że za staruszkę ją uważam. Sanatorium odpada. A same czerwone róże nie wystarczą…

- Mógłby pan zaśpiewać pod jej oknem - powiedział Adam, otwierając kolejną butelkę wina. - Coś romantycznego… albo jej ulubioną piosenkę. Kobiety lubią takie rzeczy…

Proszę… Adaś, znawca kobiet się znalazł. Ciekawe, co by mi pod oknem zaśpiewał. Nie wiem, czy zna moją ulubioną piosenkę. Adam dolał wszystkim wina i wziął mnie za rękę. Ojciec spojrzał na ten gest trochę zdziwiony, ale wrócił do rozważań, jaka jest ulubiona piosenka matki.

Odprowadziliśmy Gabrysię do domu, potem Adaś odprowadził mnie. Ojciec, którego wino chyba zmogło, powiedział, że nie idzie spać, bo myśli, a najlepiej to mu się robi nocą w świetle gwiazd. Gwiazd co prawda żadnych nie było, bo niebo pokryło się chmurami, ale skoro je widzi…

- Ewa! Obudź się natychmiast! - błogi sen z Adasiem w roli głównej przerwał mi jakiś krzyk. A szłam sobie właśnie w białej sukni do ołtarza. Jeszcze chwilę, a zobaczyłabym jak Adaś wygląda w ślubnym garniturze….

- No wstań nareszcie! Zrób coś z tym idiotą, bo wyjdę z siebie! - krzyk należał do mojej matki. - Stoi pod domem i chyba się modli! Pieśni kościelne śpiewa.. Nie wiem… Zwariował na starość!!! No, zrób coś!

Wyszłam na ganek. Przed oknem gościnnego pokoju, gdzie sypiała mama, kiwał się smętnie ojciec. Dzierżył w objęciach większość aksamitek z ogrodu.

- Kiedy ranne wstają zorze… - zawodził ochryple.

Łatwo nie było, ale w końcu dał się przekonać do pójścia spać. Zrozumiałam, że wypiwszy resztę winka postanowił działać, z braku czerwonych róż zadowolił się aksamitkami i przystąpił do śpiewania. Adam tak przecież radził. A dlaczego ranne zorze? Przecież matka często to sobie nuciła, to chyba lubi? Padł w końcu na kanapę w salonie i zasnął, wyraźnie wyczerpany.

Piąta rano, już nie zasnę. Pójdę chyba na spacer, przez las nad rzekę, potem do sklepu Gabrysi po świeże bułki. Śniadanko zrobię. Adaś miał rano przyjść. Zjemy razem…

Tosia też chciała pospacerować. Tak, wiem, że bez smyczy i kagańca nie wolno, ale niech się psina wyszaleje. Łagodna jest jak baranek przecież.

Pogoda była cudna. Ciepło, ale rześko. Tylko Tośka oszalała. Tuż za domem wpadła w zarośla i zaczęła przeraźliwie szczekać. I nie reagowała, gdy ja zawołałam.

- Na co tak szczekasz? Co znalazłaś ciekawego? - podeszłam bliżej i zajrzałam w zarośla.

Nie! To niemożliwe! Co to ma być?! Poczułam, że jest mi jednocześnie gorąco i zimno i trzęsą mi się nogi. W zaroślach leżał facet. Miał otwarte oczy. I był raczej nieżywy…

KObieta

rys.: Jacek Łukaszewski
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do