Reklama

Magiczna prowincja  odcinek 22

12/09/2017 14:02
O przesądach, wizycie na szczycie i wolnej chacie
Stałam w korku w drodze do ratusza. W wakacje ulice rano były puste i nawet problemów z parkowaniem nie było. A teraz? Dłużej jadę przez miasto, niż do miasta…

Tak sobie stałam w tym korku i byłam jakby trochę zdenerwowana. Sama nie wiem czym i dlaczego… A potem w radiu powiedzieli, że jest 13 września. No to zdenerwowałam się bardziej, choć to przecież środa, a nie piątek. Nie lubię żadnych trzynastek i mam na to nielubienie poważne argumenty. A więc chociażby na etapie liceum jakoś tak zawsze się zdarzało, że trzynastego matematyczka mnie wyławiała spośród innych rozumiejących matematykę inaczej a potem to już wiadomo. Przybywała kolejna jedynka. Nie wspomnę już, że właśnie trzynastego miałam kolizję drogową. Uderzyłam co prawda tylko w drogowy znak, informujący mnie, że właśnie jadę po prąd. Znakowi nic się nie stało, mnie też nic, ale auto kwalifikowało się do poważnego remontu. Trzynastego zostawił mnie chłopak i nieważne, że to było w podstawówce. Tylko w jednym przypadku mogłabym trzynastkę polubić, gdyby to było 13 milionów wygranych w totka…

Od tych rozmyślań i wspomnień o swoich porażkach z trzynastką związanych ogarnęły mnie złe przeczucia… A podobno, jak się jest przekonanym, że coś złego się zdarzy, to się takie zdarzenia samemu na siebie sprowadza.

- Pan prezydent chce z panią rozmawiać. Proszę tu zaczekać, aż zakończy rozmowę - oznajmiła mi urzędniczka z sekretariatu. No i jak tu w pechową trzynastkę nie wierzyć?!  Przycupnęłam w sekretariacie i poszperawszy w torebce włączyłam dyktafon. Proszę, jakiej wprawy nabrałam...

U prezydenta w gabinecie ktoś był i to ktoś wyraźnie zdenerwowany, bo dobiegały stamtąd podniesione głosy. Dobiegały, bo drzwi były niedomknięte. Jeden z głosów należał do prezydenta.

- Mówiłeś, że załatwisz go na amen - mówił do kogoś prezydent. - I wielkie gówno ci z tego wyszło! Nie tak się umawialiśmy. Nawet się nie przestraszył. Jeszcze bardziej ostro teraz we mnie jedzie.

- Co ci poradzę. Prokurator nie dał się podkręcić, komendant mnie blokuje - odpowiedział rozmówca prezydenta. - Coś innego się wymyśli, jak się poszuka, to się coś znajdzie. Do wyborów jeszcze dużo czasu.

- Tylko rok. Ta gazeta mi szkodziła i szkodzi, nie tylko przed wyborami. Nie mam na nich żadnego wpływu.

- Zapłać im, reklamy daj, dużo reklam, jak innym. Gębę im zamkniesz.

- Z nimi tak się nie da, niestety. Uczciwi są, wyobraź sobie. I czepiają się wszystkiego. Ciągle scenariusz mi psują. Szlag mnie po prostu trafia! A już najgorszy ten Adam! Wypisuje co chce…!

- Do sądu go podaj - radził rozmówca prezydenta.

- Z czym do tego sądu mam pójść?! - prezydent musiał się już wściec, sądząc po decybelach. - Nie da się do nich w żaden sposób przyczepić!

Coś tam jeszcze gadali, ale ciszej, więc mimo wytężonego nasłuchiwania, nic nie mogłam zrozumieć. Sekretarka spojrzała na mnie badawczo i wstała. Miała chyba zamiar zamknąć drzwi do gabinetu, ale gość prezydenta i tak już wychodził…

Wiem, kto to jest! Widziałam już go nieraz w ratuszu i na zdjęciu w Adamowej gazecie. Wiem, z kim prezydent intryguje, by Adamowej gazecie zaszkodzić. No, ale afera na szczycie! I dowody na to wszystko są! Już są! A więc to był policjant z takiego wydziału od spraw gospodarczych. Leszek jakiś tam, widziałam na zdjęciu z uroczystości o policyjnych odznaczeniach. Zdjęcia może bym i nie skojarzyła, żadna przecież to osobistość, ale kiedyś słyszałam, jak jedna z urzędniczek mówiła do drugiej, że bez przerwy ten policjant do prezydenta przyłazi i ciekawe po co.

Prezydent wyjrzał z gabinetu.

- Teraz nie mam czasu. Jutro przyjdź - rzucił w moją stronę i trzasnął drzwiami.

Sekretarka wzruszyła ramionami i wróciła do swoich zajęć. Wróciłam więc do swoich i ja, bo Adaś miał wyłączony telefon. Jakoś udało mi się spłodzić kolejny artykuł o wielkich osiągnięciach prezydenta…

Przed domem czekał na mnie pan Zdzisio od ekipy remontowej. Nie widziałam go już dwa tygodnie, bo ekipa poszła na urlop.

- Całuję rączki - ucieszył się na mój widok. - Ja tylko chciałem powiadomić, że od poniedziałku zaczynamy remont podłóg i malowanie. Etap ostatni. Może być? Bardzo przepraszam szanowną panią, ale czy nie znalazłoby się coś do jedzenia? Człowiek dziś cały dzień w drodze, strudzony i głodny…

Dziwne... W kuchni było pusto. Żadnego obiadu na kuchni. Dziwne, bo moja matka żadnego dnia garnkom nie odpuszczała… I coraz bardziej dziwne, bo w domu jej nie było, ojca zresztą też. No tak, wszystko jasne. Na stole leżały dwie kartki. Pierwsza napisana przez ojca: „Wracam na razie do domu, chyba będę się rozwodził”. I druga, napisana przez matkę: „Muszę pojechać teraz do domu za ojcem, bo chce się rozwodzić, ale jak tak bardzo chce, to się też rozwiodę”.

Rozwiodą się? Nie rozwiodą… To tylko takie podchody. Wrócili sobie teraz do domku i się pogodzą. A ja mam wolną, póki co, chatę - myślałam, rozpalając ogień w kominku.

Adaś przyszedł godzinę później. I nie sam. Z czekoladowym ciastem, imbirowym piwem i olbrzymim bukietem astrów. I to wszystko dla mnie… Chyba się wzruszę.

- Nie mogłam się do ciebie dodzwonić - powiedziałam. - Więc nawet nie wiesz, co dziś wydarzyło się w ratuszu i z kim prezydent intryguje, by twojej gazecie zaszkodzić…

- Potem mi wszystko opowiesz - Adam objął mnie i odłożył bukiet na stół….

KObieta

foto: Jacek Łukaszewski
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do