O śledztwie bez śledztwa, radnych obradach i pustym aucieSierpień powoli zmierzał już do końca i widok pól po żniwach działał na mnie troszkę nostalgicznie, bo nie lubię tego momentu, gdy kończy się lato. A szczególnie teraz, bo skończy się nocne, romantyczne przesiadywanie z Adamem na ganeczku z widokiem na rzekę i gwiazdy. W domu to już nie to samo, inna perspektywa zupełnie, tym bardziej, że rodzice zadomowili się w domu Zuzanny na dobre.
Wydawca kolejnymi odcinkami mojej lokalnej powieści był zachwycony. Z zachwytu wręcz piał, domagając się bardziej niż stanowczo szybszego tempa jej tworzenia. A przecież nie mogłam mu powiedzieć, że szybciej się nie da, bo powieść opowiada o tutejszej rzeczywistości. Ostatni epizod z podglądaczem trochę mnie wystraszył. Wygląda bowiem na to, że ktoś nie robi tych wszystkich rzeczy z sympatii do mnie… Raczej wręcz przeciwnie, bo podsumowując, dość strasznie to zaczyna wyglądać. Najpierw ktoś podpala mój budynek gospodarczy, wydzwania do mnie jakiś charczący zbir, a teraz ktoś siedzi w krzakach obok domu. Po coś tam siedział przecież! A może istnieje jakieś inne wytłumaczenie tego, że w tych krzakach siedział?! Przecież mogło być tak, że poszedł na spacer, albo biegał sobie po lesie i wlazł w te krzaki za potrzebą. Wiadomo, że do takich spraw każdy potrzebuje prywatności. - Zabójcza ta dedukcja - odezwała się złośliwie moja podświadomość - nie miałby już innych w całym lesie krzaków, tylko te przy twoim domu… Fakt, rzeczywiście kulawa ta dedukcja.
Policja przyjechała dwa dni po zgłoszeniu o podglądaczu. Od razu przyjechać nie mogli i fakt ten utwierdził mnie w przekonaniu, że poważnie to oni mnie i mojej sprawy nie traktują.
- Pani zna tego pana? - zapytał niższy z dwóch policjantów, którzy przyjechali na miejsce. Drugi z ciekawością przyglądał się krzakom, gdzie mościł się podglądacz.
- Którego? - zapytałam, czując ogarniającą mnie irytację, bo wiedziałam już do czego zmierza.
- Tego, którego pani zauważyła, że podgląda - odparł policjant. - A te krzaki to jeszcze pani posesja, czy już nie?
- Nie znam. Jakbym znała, to bym powiedziała, kto to był. Ciemno zresztą było, twarzy nie widziałam. Krzaki nie moje, to chyba już lasy państwowe. A co to ma do rzeczy?
- To rzecz zasadnicza - upomniał mnie policjant. - Jeśli to pani własność, to można by to podciągnąć pod najście, no a jeśli nie, to nie.
- Poza tym siedzenie w krzakach to jeszcze nie jest przestępstwo - powiedział drugi policjant, zakończywszy kontemplację krzaków. - Ostatecznie to tylko w nich siedział…
- Czyli nie zamierzacie nic z tym robić? - irytacja we mnie narastała. - Jakiś ktoś siedzi w krzakach i raczej na mnie czyha, ale ponieważ nie zadźgał mnie na śmierć i krzaki nie są moje, to może sobie tak robić i dalej mnie prześladować!? Świetnie po prostu! I panowie nie chcecie przyjąć do wiadomości, że ja jestem od dawna w różny sposób prześladowana. I jak mnie w końcu ktoś ukatrupi, to będzie wasza wina!
- Kto panią ukatrupi? I dlaczego nasza wina, skoro to ktoś? - dociekał niższy policjant.
- Nie wiem kto. Jak bym wiedziała, to bym ukatrupiła go pierwsza - postanowiłam przerwać konwersację, bo w środku coś mi się już zagotowało. Zresztą musiałam już zbierać się do ratusza, bo znów się spóźnię. Policjanci sporządzili notatkę i udali się do Adama, który też uciekającego z krzaków gościa widział.
W ratuszu czekała na mnie niespodzianka. Zdystansowana życzliwie pani z sekretariatu oznajmiła mi, że pan prezydent polecił, bym poszła na obrady miejskich radnych, które to obrady trzeba opisać w ratuszowej gazecie. Owszem, ciekawa byłam takich obrad, nie miałam z tym jeszcze do czynienia. Przyda się może do powieści…
Zaczęło się ciekawiej, niż sądziłam, a przecież powinnam się tego spodziewać. Na sali, przy stoliku, wyglądającym na dziennikarski siedział Adam. No tak, przecież on te obrady relacjonuje, mówił nawet, że dziś nie ma czasu, bo idzie na sesję. Minęłam go bez słowa, bo prezydent nie może się dowiedzieć, że się znamy.
Usiadłam sobie na miejscu dla urzędników, starając się mieć widok na Adama. Będę mogła podglądać, jak pracuje. Adam starał się w moją stronę nie patrzeć, choć czasem zdarzyło mu się rzucić okiem.
Nie wiem, po co są te sesje…?! Minęła druga godzina i nic się nie działo. To znaczy działo się, bo prezydent mówił, co ostatnio robił. A więc był w Warszawie, a więc miasto zdobyło kolejne laury, bo według najnowszego samorządowego rankingu, w tym mieście żyje się najbardziej dostatnio i najbardziej ekologicznie. Potem prezydent przypominał skrupulatnie wszystkie imprezy miejskie, które się odbyły od ostatniej sesji i na których był. Po dwóch godzinach tychże zwierzeń większość słuchaczy była lekko nieprzytomna.
A potem wszyscy się ożywili, bo przeszli do różnych spraw i głosowań. Radni od prezydenta mówili niewiele, ale opozycja szła na całość, choć i tak nie rozumiałam, o co im wszystkim chodzi. Generalnie chyba o to, kto mądrzejszy i kto kłamie. I żadnych tam takich dyskusji o konkretach, że drogę zrobią, blok zbudują, nic z tych rzeczy…
Adam cykał zdjęcia. W białej koszulce i dżinsach wyglądał obłędnie. Oczywiście, udawałam, że się nie gapię...
- Widzisz gnoja? Jak to lata i fotografuje - dobiegł mnie jadowity szept z tyłu. - Porządek z tym szmatławcem ktoś w końcu zrobić powinien. Szef próbuje i próbuje, coś mu się nie udaje.
Oczywistym było, że głos z tyłu ma na myśli Adama. Z dyskretnej lustracji wynikało, że powiedział to wysoki, łysawy facet, jak potem ustaliłam dyrektor jednej z miejskich jednostek. Rozważał jeszcze, że należałoby takiego brukowca ignorować, doprowadzić do zamknięcia, bo nie może sobie pisać ktoś bezkarnie, co mu się zachce. No łatwo to ten Adam nie ma….
Łysy w garniturze zamilkł, bo ogłosili przerwę w obradach. Zerknęłam na telefon. Przyszedł sms od Gabrysi. Napisała: „Hej. Byliśmy na grzybach. W lesie za twoim domem stoi auto, drzwi otwarte na oścież, nikogo nie ma. Wiesz, czyje to auto? Kiedy będziesz?”.
No co ja mam do czyjegoś auta? Nawet jak jest otwarte? Może sobie ktoś wietrzy…?
Komentarze opinie