Reklama

Magiczna prowincja  odcinek 16

25/07/2017 14:05
O poszukiwaniach, głuchych telefonach i naradzie w ratuszu
Tosia przepadła, jak kamień w wodę i wpadłam w depresję. Tak, wiem. To tylko pies, a konkretnie suka. Ale to moja wielka, kudłata Tosia. Kocham ją, jak nie wiem co..

Razem z Adamem, Gabrysią, jej mężem szukaliśmy jej przez kilka dni po całej okolicy. I nic. Wpadłam w przygnębienie, straciłam twórcze natchnienie i pisanie powieści szło mi marnie. Właściwie, tak szczerze, to wcale mi nie szło… A jeszcze ten nie kończący się remont, siedzący na głowie rodzice, ten pożar, ta udawana robota w ratuszu. Skomplikowało się wszystko.

Pan Zdzisio kładł osobiście płytki w łazience i to śpiewająco. To znaczy śpiewał, a właściwie porykiwał jak ranny bawół. W sumie to nie wiem, jak ryczy ranny bawół, ale tak mi się jakoś skojarzyło. No naprawdę, śpiewać każdy sobie może, ale nie każdy może tego słuchać. W szczególności, że nastroju dziś nie mam.

Mama ciągle w kuchni szalała, tym razem po truskawkowym szaleństwie przerzuciła się na maliny. Nie wiem, co z taką ilością kompotów, dżemów i soków zrobię. Wystarczyłoby dla całego powiatu… Też optymistycznie do życia nastawiona nie była, ojciec pojechał na kilka dni do domu, więc możliwości wyładowania swoich emocji miała nieco ograniczone. A nadal się nie pogodzili.

- Człowiek tyle lat się opiekuje, stara się, gacie pierze, żarcie pod nos podtyka i co ma  w zamian? - rozpoczęła przemowę moja rodzicielka, mieszając zawzięcie w wielkim garze. Oczywiste było, że mówi o ojcu. - Nic w zamian nie dostaje. I jeszcze człowiek jest obrażany, od grubasów wyzywany. Nawet głupie przepraszam przez gębę mu nie przejdzie. I jeszcze uważa, że to on został obrażony. Dobrze, jak sobie tam chce, ja przepraszać nie będę. Cierpliwa jestem, a cierpliwy człowiek to nawet kamień ugotuje. Człowiek wszystko znosi, wszystko zniesie…

- Oprócz jajka. Jajka nie zniesie - powiedziałam odruchowo, bo wybitny smak malinowej konfitury osłabił mój instynkt samozachowawczy.

- Chciałam porozmawiać jak matka z córką. No to dostałam wsparcie. Jesteś taka sama jak ojciec. Zero empatii. I też nieodpowiedzialna. Przenieść się na wieś i szukać nie wiadomo czego, wiatru w polu chyba - mówiła matka, trzaskając garami.

Konwersację przerwał mi sygnał telefonu. Numer zastrzeżony! To pewnie podpalacz! Odebrałam, ale ten ktoś się nie odezwał, tylko dyszał. Tak strasznie dyszał! Rozłączyłam się, choć przemknęła mi myśl, że to mógł być ktoś, kto potrzebował pomocy. Może miał atak astmy, albo ktoś go dusił i wybrał mu się mój numer telefonu. Wyobrażanie sobie kogoś, duszonego przez bandziora, usiłującego się jednocześnie rozpaczliwie ze mną skontaktować trochę mi nie szło. Bandzior by chyba na to nie pozwolił…?

W każdym razie telefon znów zadzwonił i znów po drugiej stronie ktoś dyszał. Nie wiem, to mogło być nawet rzężenie… A potem zadzwonił trzeci, czwarty i piąty raz i nie przestawał, choć już nie odbierałam.

Do ratusza dojechałam już cała w nerwach. Co to ma być? Czy to jakiś wariat? A może jakiś mój wielbiciel? A może to ktoś, kto porwał Tosię, a był uczulony na sierść, zapadł na zdrowiu i teraz ma pretensje, no bo to w końcu mój pies. Boże, co za brednie do głowy mi przychodzą….

W ratuszu czekała mnie niespodzianka. Urzędniczka z sekretariatu powiedziała, że mam przyjść na cotygodniową naradę u prezydenta. Narada już trwała, ale sekretarka powiedziała, że mam poczekać, aż coś tam omówią. Więc sobie w tym sekretariacie usiadłam. Z gabinetu dochodziły strzępy dyskusji, głośnej zresztą. Uruchomiłam więc dyktafon w komórce, tak na wszelki wypadek.

- … jak to się nie da? Jak z przepisami niezgodne? Tak zrobić, żeby było zgodne - głos należał do prezydenta. - Działka ma być pod wielkopowierzchniowy handel i koniec dyskusji. A co z tym przetargiem na sprzedaż działki przy rzece?

- Dokumentacja gotowa… będziemy wysyłać ogłoszenia do prasy, najlepiej to chyba byłoby w ogólnopolskiej… działka atrakcyjna - odparł kobiecy głos.

- Po co ogłoszenia, jak ktoś chce to znajdzie - to znowu prezydent. - Na tablicy ogłoszeń wystarczy. Ta nowa dyrektor, co zaraz tu przyjdzie, będzie się biuletynem zajmowała. Potem zobaczymy… A i ta Kowalska, co dyrektor mieszkaniówki mieszkanie komunalne jej przyznał, to nieporozumienie. Decyzję zmienić na negatywną.

Inny głos coś tam prezydentowi perswadował, że Kowalskiej lokal się należy, ma niepełnosprawne dziecko, 8 lat już czeka, komisja mieszkaniowa ją wskazała.

- Powiedziałem już i koniec dyskusji. Zawołać mi tę nową - uciął prezydent.

Więc mnie zawołali. Trochę byłam już oszołomiona ze strachu, bo gdy siedziałam w sekretariacie nieznany numer dzwonił na moją komórkę dziesięć razy. To naprawdę jakiś wariat.

Narada moje nerwy nieco uśmierzyła, bo tematyka mnie zaskoczyła. Zakładałam, jak się okazało, błędnie, że będzie mowa o jakichś ważnych problemach miasta. Mowa była o tym, że po pierwsze adamowa gazeta coś tam znowu na prezydenta napisała i prezydent już ma dość tego, jak to określił szmatławca i coś z tym zrobić trzeba koniecznie, pazury im stępić przy samym pysku. Wyobrażanie sobie tępienia tych pazurów przy pysku trochę mnie wyłączyło z przytomności umysłu, dałam więc spokój i uznałam, że ten tu, rozpanoszony zbytnio gość chce Adamowi krzywdę zrobić. Więc po moim trupie! Dalej prezydent mówił, co ma być napisane w najbliższym urzędowym biuletynie i co urzędnicy mają mówić na sesji, jak opozycja będzie pytała. Niezły jest w te klocki rzeczywiście. Przewiduje taktykę wroga, więc jest przygotowany.

Dowiedziałam się też, że w ramach swoich obowiązków będę pracować przy produkcji urzędowego biuletynu. To takie coś, jak kiedyś „Trybuna Ludu”. Poza nazwą wszystko to samo…

Gdy wracałam z miasta do domu, ręce trzęsły mi się jak po 100 latach picia na umór. Nieznany, dyszący sprawca zadzwonił właśnie po raz pięćdziesiąty…

KObieta

foto: Jacek Łukaszewski
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do