Reklama

Magiczna prowincja - odcinek 36: o świątecznych wspomnieniach i spotkaniu na parkingu

Dzień w ratuszu mijał mi spokojnie, co sprzyjało rozmyślaniom. Choć już połowa stycznia za pasem, moja podświadomość nadal bowiem tkwiła w grudniu. Co to były za święta! Fantastyczne! Najpiękniejsze święta w moim życiu! Szkoda, że minęły szybko jak piękny sen… W znacznej mierze dlatego, że spędził je ze mną Adaś. Uściślając, ze mną i moimi rodzicami, a już po Wigilii, gdy siedzieliśmy sami przed kominkiem, powiedział, że mnie kocha. Kocha na zabój! Tak to określił. Zrewanżowałam się oczywiście podobnym wyznaniem. Też kochałam go na zabój. I choć mi się nie oświadczył, to kupił mi na gwiazdkę złote serduszko z łańcuszkiem, a w serduszku było jego zdjęcie… Może komuś wydałoby się to zbyt przesłodzone, ale ja byłam zachwycona takim prezentem. Ten sielankowy obrazek mącił nieco fakt, że Adaś nic nie mówił o swojej rodzinie. Odpowiadał kategorycznie, że nie ma rodziców i nie chce na ten temat jeszcze rozmawiać. Trochę mnie to zabolało. 
Sylwester też był fantastyczny. Przyszła do nas Gabrysia z mężem, a potem pojechaliśmy na miejskiego sylwestra w rynku. Adaś, niestety musiał się w mieście trzymać ode mnie z daleka, by prezydent nas razem nie zobaczył, bo owszem był tam, przecież wygłaszał noworoczne orędzie do ludu. 
Zapomniałam wspomnieć, że prezydent, który zapukał do moich drzwi przed świętami nie odkrył faktu, iż Adaś jest u mnie. Oznajmiłam mu, że jeszcze nie udało mi się z Adasiem nawiązać znajomości i raczej z tej informacji zadowolony nie był. Ogólnie to on ze mnie nie był zadowolony, choć póki co o mojej ziemi i wizycie u notariusza nie wspominał. 
Zarządziłam sobie przerwę w rozmyślaniach i poszłam do toalety. Pani Krysia z podatków trwała na posterunku, wydmuchując papierosowy dym przez okno. 
- Słyszała już pani? - odwróciła się do mnie, siadając na okiennym parapecie. - Kandydatów na prezydenta już jest ośmiu, a wybory dopiero jesienią. To będzie straszny rok.
- Dlaczego straszny? - zdziwiłam się. 
- No tak, pani pracuje tu od niedawna… Przed wyborami mamy w ratuszu taki kocioł, że człowiek boi się do pracy przychodzić. Prezydent ma wtedy takie nerwy i szaleje. Wszystkich podejrzewa o jakieś spiski, a jak, nie daj Boże, zauważy, że któryś urzędnik rozmawia z kimś z opozycji, to już ma przerąbane całkowicie. Wzywa się go na dywanik i przepytuje, o czym się rozmawiało, po co, dlaczego i w ogóle…
- Każdy ma prawo rozmawiać z kim chce i prezydentowi nic do tego. Nie można się tak go bać, nie ma prawa tak robić. 
- Jak przed poprzednimi wyborami na korytarzu podszedł do mnie radny opozycji, a znaliśmy się wcześniej prywatnie, to w taką panikę wpadłam, że uciekłam - pani Krysia zapaliła kolejnego papierosa. - Pani tego nie zrozumie, za krótko tu pani jest. 
Trochę mnie ta pani Krysia poirytowała. Sami są trochę winni, bo się postawić powinni. Z jakiej racji ktoś miałby mnie przesłuchiwać o czym rozmawiam sobie z jakimś tam Iksińskim? Jakim prawem?! 
- No, niech sama pani zobaczy - zeszła szybko z parapetu i machnęła ręką w stronę okna. - Niech pani spojrzy za okno, na parking, tylko dyskretnie. 
Na ratuszowym parkingu stał prezydent i miał towarzystwo. Tłumaczył coś zawzięcie dwóm facetom, jeden to był nikt inny, jak policjant, który już wcześniej przyłaził do ratusza, ten sam co u mnie kiedyś był. A drugi to pan biznesmen, który, tak jak prezydent, chciał moją ziemię kupić. 
- On się tak ustawił, że wszystko może załatwić - ciągnęła pani Krysia, przycupnąwszy w rogu toalety. - Człowieka też… 
Pani Krysia postanowiła opuścić toaletę, a ja obserwowałam panów na parkingu dalej. Prezydent nadal coś gadał, przedsiębiorca co jakiś czas wzruszał ramionami, a policjant sprawiał wrażenie przestraszonego. 
Ciekawe, co oni tam knują? A może jest sposób, by się jakoś tego dowiedzieć? Gdybym teraz wyszła z urzędu i się zaczaiła? Budynek jest tak usytuowany, że nie widzieliby mnie, a ja byłabym całkiem blisko i mogłabym coś usłyszeć, może nawet nagrać rozmowę… Już miałam wdrożyć ten pomysł w czyn, gdy mój wzrok napotkał coś znajomego. Kilkadziesiąt metrów dalej stał samochód. I to było Adasiowe auto. Robi tu jakiś materiał? 
Samochód nie był pusty, Adaś sobie w środku siedział. Zadzwonię do niego, a jak odbierze, to powiem, by spojrzał w okno i pomacham. Wybierałam już numer, gdy na ulicy pojawił się kolejny znajomy widok. Można powiedzieć, mało przyjemny, bo do adasiowego auta wsiadła blond lafirynda z jego redakcji. Targała dwie zapiekanki, widocznie zatrzymali się tu, by coś zjeść. Oni tylko razem pracują - powiedziałam sobie, by nie dopuścić podświadomości do głosu, tym bardziej, że lafirynda miała dziś rozpuszczone swoje długie kudły, a kusa i obcisła kiecka, które ją oblekała, już nie mogłaby być ciaśniejsza. Adaś jest mój, mnie kocha i w ogóle mnie to nie rusza - tłumaczyłam sobie. To tylko koleżanka z pracy i co z tego, że taka atrakcyjna?! O, podła dziwa!  Pójdę i ją zaraz z tego samochodu wywlokę! Co ona robi?! Czego ta jej obrzydła łapa szuka na adasiowej twarzy?! Pobrudził się widać tą zapiekanką, a ona każdą sytuację wykorzysta, żeby się do Adasia kleić. No nie, ja coś z tym muszę zrobić…! Ona jest gotowa na wszystko i tego tak nie można zostawić! 
Widocznie skończyli spożywać te zapiekanki, bo Adasiowe auto odjechało. Na ratuszowym parkingu nie było już prezydenta. Kurczę, nawet nie zauważyłam, kiedy się to towarzystwo rozeszło. Już miałam opuścić toaletę, gdy ktoś otworzył drzwi z impetem. 
- Co tu robisz?! - zapytał zabójczo uprzejmie prezydent. - Byłem na parkingu i widziałem, że podglądasz mnie z okna. Po co mnie śledzisz?!
KObieta, rys.: Jacek Łukaszewski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do