Reklama

Magiczna prowincja odcinek 14

12/07/2017 19:20
O śledztwie policji, szkodliwości alkoholu i groźbie…
{mosimage}Boże, zatrzymaj świat, ja chyba wysiądę - pomyślałam, patrząc na zgliszcza gospodarczego budynku. Dlaczego ktoś miałby podpalać składzik ciotki Zuzanny? Strażacy, którzy pożar ugasili, nie mieli złudzeń, to było podpalenie! W biały dzień!

Panowie policjanci, którzy po zakończeniu gaśniczej akcji do nas przyjechali byli, i owszem, bardzo mili, można powiedzieć, empatią wypełnieni po brzegi, ale zirytowali mnie niesłychanie i absolutnie. Na zmianę dopytywali mnie usilnie i nieustępliwie, kto zacz tego podpalenia dokonał… Skąd mam wiedzieć?! Niech się dowiedzą i mi powiedzą!

 

- Nie zauważyła pani nikogo obcego w okolicy? - pytał po raz trzeci ten niższy z wąsikiem. - To mógł być ktoś obcy. Nie przemykał się tu nikt? Wszystko jest możliwe.

- Skoro wszystko jest możliwe, niech pan spróbuje trzasnąć obrotowymi drzwiami - wyrwało mi się złośliwie i sama nie wiem skąd. - Ja tu od niedawna mieszkam, znam tylko parę osób, większość to dla mnie obcy. I nie, nie wiem, kto tędy przemykał, bo mnie nie było. Jak wróciłam, to już żywioł szalał.

- O co z tymi drzwiami obrotowymi chodzi? - dociekał drugi policjant. - Spaliły się?

- Nie spaliły się, żadnych drzwi nie ma.

- To gdzie są? Zostały skradzione?

- Nie zostały skradzione, ani spalone. To takie powiedzenie, że nie wszystko jest możliwe, bo takimi drzwiami trzasnąć się nie da – czułam, że to brnięcie w wymądrzanie się okazało się zgubne.

- Nie da się?

- A obrotowymi się da?! Niech pan już da spokój z tymi cholernymi drzwiami i podpalacza łapie!

- A ma pani przypuszczenia, kto to mógł być? - zapytał ten z wąsikiem.

Zaraz zwariuję! To wszystko robi się jakieś idiotyczne. Całe szczęście, że Adam pospieszył mi z pomocą i przejął ciężar rozmowy z policjantami. Pół godziny później ustalenia były następujące: rodzice niczego podejrzanego nie zauważyli, tata ucinał sobie drzemkę, mama w kuchni kończyła produkcję kolejnej partii truskawkowego dżemu. Ekipa remontowa pana Zdzisia już była nieobecna. Mama dym wyczuła, najpierw myślała, że ktoś na wsi ognisko pali, miała nawet wyjść, ale akurat bób się ugotował i przystąpiła do konsumpcji.

- Mniej jedz, bo bramy raju wąskie - powiedział nie patrząc na mamę, ojciec, który od momentu, gdy się pokłócili o tę nieszczęsną bieliznę, stał się niesłychanie odważny. Bohatersko wręcz! I jeśli matka dotąd była na niego obrażona bardzo, to teraz zastygła jak granit. W życiu się nie pogodzą! Przy ludziach jej zasugerował, że jest za gruba?! Ona nigdy mu tego nie daruje! Po oczach widzę!

Matka po chwili milczenia i dłuższym, enigmatycznym dość wywodzie o jakimś baranie, co karmiącą go rękę po wielu latach poświęceń kąsa i braku mózgu u tegoż barana wróciła do wątku dymu. Ku rozczarowaniu policjantów, którzy wywodu o baranie słuchali wręcz żarłocznie…

A więc mama w końcu doszła do wniosku, że to już przesada z tym ogniskiem, dym coraz większy, Tosia zresztą wyć zaczęła, przerwała więc konsumpcję bobu, wyszła na dwór i zobaczyła, że się pali. Wezwała straż i obudziła ojca. To znaczy napisała mu smsa, bo z nim nie rozmawia.

- A co pani napisała? - zapytał chciwie policjant z wąsikiem.

- A co niby miałam napisać?! - zdenerwowała się mama. - Napisałam, żeby wstał, bo się pali.

Adam miał chyba jakiś problem z twarzą. Policzki mu wyraźnie drgały i wyraźnie usiłował nad tym zapanować. Ale nie dał rady. Boże, jak on się śmiał! Zaraźliwie zresztą. To wszystko było jakieś takie absurdalne, że ja też nie wytrzymałam. Rodzice się chyba na nas obrazili. A mama to już na mur beton. Wzruszyła ramionami i sobie poszła. Ojciec też. Policjanci odjechali, ale przyszła Gabrysia. Nie tylko z mężem, ale i koszykiem z niespodzianką.

- Nalewka mojej mamy - poinformowała wyciągając butelki z koszyka. - Mocna, pięćdziesiąt procent, idealna na takie okoliczności - dodała, wskazując na zgliszcza gospodarczego budynku.

Rzeczywiście, odreagować trzeba koniecznie. Adam  rozpalił więc grilla, ja przyniosłam różne z lodówki produkty i kryształowe kieliszki Zuzanny, do nalewki idealne. Nalewka pyszna była, a jak nerwy łagodziła… Po kilku kieliszkach czułam się rewelacyjnie, taka byłam zrelaksowana, wyluzowana, włosy wiatr mi rozwiewał, romantyczna sukienka też powiewała. Co mi tam katorżnicza praca w ratuszu, co mi tam pożar i skłóceni rodzice! Co mi tam nawet jakiś przemykający w okolicy podpalacz zwyrodnialec! Czułam, że jestem piękna i wyjątkowa, a siedzący nieopodal Adam łypał na mnie okiem z podziwem. Cóż za cudowna nalewka!

Paweł, Gabrysi mąż po kolejnym kieliszku cudownej nalewki postanowił zaprezentować swoje talenty muzyczne. Rozpoczął od piosenki o sokołach, akompaniując sobie kijem, którym walił w blaszaną miskę Tosi, ale potem zaprzestał śpiewania, pozostawszy przy waleniu w miskę.

- Hałasuj sobie po cichu - upomniała go Gabrysia, która od dobrego kwadransa usiłowała wstać z ganku po kolejną porcję kaszanki, ale próby okazywały się daremne. - Głowa mnie boli. Oj, jak ona mnie boli…

- Przybytek jest potrzebny - ożywił się Adam. - Przybytek na głowę jest dobry. Od przybytku głowa nie boli.

Nie wiem, co było dalej. Wydaje mi się, że gdzieś szliśmy, borem jakimś wielkim i ktoś grał na bębnie. Film mi się chyba urwał…

Wróciłam do żywych obudzona rankiem przez matkę. Byłam już spóźniona do pracy w ratuszu, nadal byłam pijana i jednocześnie miałam kaca. Ale jakiego kaca!!! Alkohol szkodzi - podpowiedziała złośliwie moja podświadomość, kiwając z dezaprobatą paluszkiem. Co robić? Dzwonić do ratusza i się usprawiedliwiać, czy dzwonić po jakąś taksówkę. Ale jak mam wstać, jak chyba nie żyję… I niedobrze mi.. Rozważania przerwał dzwonek mojej komórki. Numer zastrzeżony, a jakże… Odebrałam.

- Podobno pożar był - powiedział głos w telefonie. - Pewnie miejsce pechowe. A jak pechowe, to może być kolejny pożar. Taki dom też zapalić się może. A na uboczu ten dom…

KObieta

rys.: Jacek Łukaszewski
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do