Reklama

Widziała, jak wywożą ich na śmierć…

Alicja była świadkiem, jak w styczniu 1945 roku Niemcy wywieźli więźniów płońskiego aresztu na Piaski, gdzie ich zamordowali. Ona i jej siostra Mieczysława - z domu Laskowskie opowiadają o swojej rodzinie i wydarzeniach sprzed wielu lat.

Dom na Pułtuskiej…

Dziadkami Alicji i Mieczysławy ze strony matki byli: Bronisława z Głodowskich i Franciszek Zabłocki. Obydwoje zmarli podczas drugiej wojny światowej. Franciszek był litografem, przez jakiś czas - około 1905 roku prowadził restaurację przy ulicy Płockiej. Ciekawostką jest, że w oficynie na tyłach jego domu, w podwórzu mieściła się lecznica doktora Leona Rutkowskiego. Doktor, jak rodzinie opowiadał Franciszek, chodził zawsze w kontuszu i czapce maciejówce.

Franciszek dom na ulicy Płockiej potem sprzedał i kupił nowy dom przy ulicy Pułtuskiej (po wojnie zmieniono nazwę ulicy na 19 Stycznia, obecnie ponownie ulica nazywa się Pułtuska). Tam właśnie zamieszkał z rodziną. Rodzice żony Franciszka, Bronisławy mieli w Korzybiu niewielki majątek. Bronisława była spokrewniona ze znanym w Płońsku nauczycielem, Hilarym Kleniewskim.

W kamienicy na Pułtuskiej zamieszkali po ślubie rodzice Alicji i Mieczysławy i one w tym miejscu się wychowywały.

(…) „Była to duża, jednopiętrowa kamienica z wysokim parterem i dwoma balkonami - wspominała rodzinny dom Mieczysława Laskowska. - Pokoje w niej były nie tylko duże, ale także bardzo wysokie, liczyły bowiem ponad trzy metry wysokości. Nasza rodzina zajmowała jeden z lokali mieszkalnych na piętrze - cztery pokoje i kuchnię. Pozostałe mieszkania wynajmowano lokatorom. Dom miał dwa wejścia - jedno frontowe, drugie od strony podwórza. (…)”.

Do domu przylegał duży ogród, który rozciągał się tam, gdzie stoją wedlowskie bloki.  Dziś nie ma już ani tego domu, ani tego ogrodu…

To były dobre lata…

Mama Alicji i Mieczysławy, Helena urodziła się w 1901 roku w Płońsku i wychowała w domu na Pułtuskiej. W 1922 roku wyszła za mąż za Józefa Laskowskiego, który urodził się w 1895 roku w Łomży, był inspektorem akcyzy a w 1919 roku objął właśnie w Płońsku posadę. Zamieszkali w domu na Pułtuskiej, a oprócz Alicji i Mieczysławy urodziła im się jeszcze dwójka dzieci: Jadwiga i Jerzy.

Siostry Laskowskie wspominały, że ich dzieciństwo przed wybuchem wojny było udane.

(…) „- Wszystko, co można powiedzieć o tym, jak było przed wojną, to jedynie to, że było dobrze (śmieje się). Bo był dom rodzinny, bo żyliśmy wszyscy razem, bo byłyśmy młode, bo wszystko było dobre, znane, proste… - relacjonowała Alicja, a Mieczysława dodawała: - To prawda, to były bardzo dobre lata. Obie chodziłyśmy wtedy do gimnazjum, miałyśmy swoje koleżanki i kolegów… Miałyśmy także wspaniałych pedagogów, na przykład dyrektora Stefana Kotarskiego i jego żonę Elżbietę Kotarską - polonistkę i naszą wychowawczynię, z którą łączyły nas bardzo dobre, przyjacielskie kontakty. Państwo Kotarscy uczyli nas zresztą po wojnie (…)”.

Wyrzuceni…

W 1940 roku Niemcy wyrzucili rodzinę z kamienicy na Pułtuskiej

(…) „To było trudne doświadczenie - relacjonowała Mieczysława. - Mieliśmy własny dom, od lat żyliśmy tam wszyscy razem - dziadkowie, rodzice, dzieci… I nagle w jednej chwili trzeba było wszystko zostawić, bo przyszedł ktoś obcy i nas wyrzucił… Z własnego domu!... A jakby tego było mało, jeszcze pozabierali nam różne rzeczy, które do nas należały… To zawsze rodzi poczucie krzywdy, bo odbiera bezpieczeństwo, jakie daje własne miejsce na ziemi… Nawet jeśli jest to bezpieczeństwo złudne, bo przecież prawdziwego bezpieczeństwa w latach wojny nie ma.(…)”.

Najpierw rodzina została przesiedlona do pożydowskiego mieszkania na Płockiej, niedługo później znów zostali wyrzuceni, tym razem do pokoiku z kuchnią na ulicy Zduńskiej. Było to mieszkanie po żydowskim rabinie.

Mógł mnie puścić, ale nie chciał…

To były trudne lata dla ludzi. Wychodząc z domu nie wiedzieli, czy do niego wrócą. Obowiązywała godzina policyjna, a choć trwała wojna, każdy musiał coś jeść. Mieczysława pracowała w niemieckim sklepie obuwniczym.

(…) „- Chodziłam więc za rzekę, na Wójty, po mleko dla rodziny - relacjonowała Mieczysława. - Pamiętam, że któregoś wieczora wracałam tuz przed godziną policyjną, niosąc bańkę z mlekiem. Była dopiero za pięć ósma, więc bez problemów zdążyłabym dojść do naszego mieszkania na Zduńskiej. Ale na nieszczęście natknęłam się na policjanta, który zatrzymał mnie, powiedział, że już po godzinie policyjnej, i zabrał na żandarmerię. Mógł mnie puścić, ale nie chciał. A czy z nimi można było dyskutować?... Musiałam iść. Rozpłakałam się. Nic to nie pomogło. Doprowadził mnie na żandarmerię, wsadził do celi w piwnicy i tam zamknął… Boże, jak wtedy płakałam w tej piwnicy!... Byłam młoda, żadnych takich doświadczeń jeszcze nie miałam, nigdy nie spędzałam nocy sama, a co dopiero w takich warunkach i w takim miejscu !... Całą noc tak przesiedziałam, nie wiedząc, co będzie dalej. (…)”

Rano Mieczysławę wypuszczono do domu.

Czasem ludzi spędzano w jakieś miejsce, chyba tylko po to, by ich umęczyć, jeszcze bardziej zastraszyć. Mieczysława opowiadała, że pewnego dnia płońszczanom kazano stawić się rano na rynku. Ludzie nie wiedzieli, czy celem jest wywózka do obozu, czy egzekucja, ale choć się bali, to przyszli. Wszystkich Niemcy popędzili ulicą Warszawską,mogli się zatrzymać dopiero w Kołozębiu. Nikt nie rozumiał, o co chodzi, zastanawiano się, co dzieje się w Płońsku. Ale nic się nie działo, Niemcy trzymali mieszkańców na łące do wieczora.

(…) „- I o to właśnie chodziło, żeby wzbudzić w nas strach, umęczyć i udręczyć - wspominała Mieczysława. - Złamać na duchu. Dopiero późnym wieczorem zaczęli krzyczeć: „Raus!” i popędzili nas z powrotem do domu. (…)”

Innym razem - tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego Niemcy rozkazali, by płońska młodzież przyszła na boisko. Na młodych ludzi czekały wozy z końmi, które zawiozły ich w okolice Pułtuska do kopania rowów. Mieczysława wróciła stamtąd do domu 10 dni później, dzięki koleżance z gimnazjum, Jadwidze Mossakowskiej, której Niemcy kazali pilnować zabranych wywiezionym ludziom dokumentów.

(…) „- Przyszła do nas któregoś dnia , oddała nam dowody osobiste zarekwirowane przez Niemców i powiedziała: „Uciekajcie!”… Dzięki niej, mniej więcej po dziesięciu dniach, część z nas mogła stamtąd uciec i wrócić do Płońska - opowiadała Mieczysława. 

Aresztowana…

Alicja została aresztowana w mieszkaniu nauczycielki, Witczakowej, która prowadziła tajne komplety. Alicja nosiła tam różne rzeczy dla ludzi z Armii Krajowej, np. ubrania, a nauczycielka im to przekazywała. Niemcy złapali Alicję, gdy przyszła z taką paczką, aresztowali również panią Witczakową.

Alicja trafiła do płońskiego więzienia. Przebywali już tam więźniowie, rozstrzelani później w styczniu 1945 roku na płońskich Piaskach.

Alicja była w areszcie do samego wyzwolenia, a więc i wówczas, gdy kilkudziesięciu mężczyzn wywożono na Piaski, by ich tam zamordować. Uniknęła śmierci.

(…) „- Uratował mnie transport niemieckich dezerterów, których Niemcy przywieźli dwa tygodnie wcześniej - relacjonowała. - Gdyby nie transport, pewnie też zostałabym wywieziona. Do ich przyjazdu w więziennej kuchni pracowały dwie osoby i to wystarczało. Potem wzięto dodatkowo nas pięć do pomocy - zabrano nas z cel i przeniesiono do kuchni. Pracowały tam ze mną m.in. Krystyna Niepytalska z Baboszewa i Helena Bratkowska… (…)”

Kobiety pracujące w kuchni pilnowała Niemka, folksdojczka, która przed wojną była służącą żydowskiego lekarza Fenigsztejna. Czasem udawało się jednak dać więźniom więcej jedzenia. Kiedy więźniowie przychodzili po jedzenie, Alicja przekazywała im grypsy od rodzin. Widywała płońszczan, których znała: Leona Żebrowskiego, Medarda Świrskiego, Mariana Poborskiego, Janusza Śmietańskiego, Jana Świderskiego, doktora Konstantego Wiszniewskiego, Janusza Wojciechowskiego i wielu innych.

Niemcy zabierali więźniów często na przesłuchania. I bili…

Miała na imię Marysia…

(…) „- Wie pani, jest jeszcze coś, czegoś nie mogę zapomnieć - wspominała Alicja. - Młoda dziewczyna. Nie znam jej nazwiska. Wiem tylko, że miała na imię Marysia i pochodziła ze Świercz niedaleko Nasielska. Ona mogła mieć siedemnaście, może osiemnaście lat. Kiedy Niemcy ją przyprowadzili do naszej celi - co tam przyprowadzili - wnieśli!!!!... - to jeszcze - jak jestem już taka stara - nigdy czegoś podobnego nie widziałam!... (głos jej się łamie). Była jakąś łączniczką AK, złapali ją, gdy przenosiła ulotki… Tyle tylko zdołała nam powiedzieć, bo jeszcze była przytomna. Wnieśli ją i rzucili na więzienną pryczę. Boże drogi, ile ta dziewczyna musiała wycierpieć!... Tak była spuchnięta i tak odbite miała pośladki, że jak ją się odkręcało na bok, słychać było głośny chlupot przelewającej się wody i krwi. Czegoś podobnego nigdy w życiu nie widziałam!... Opatrywałyśmy ją prześcieradłami, przekręcały z bok na bok, żeby jej ulżyć, a ta krew i woda przelewały się w niej z chlupotaniem z jednej strony na drugą… Do dziś ten odgłos słyszę. A była tam też w celi inna dziewczyna, nazywała się Orzechowska, pochodziła gdzieś z okolic Nowego Dworu lub Kazunia. Ona jakimś cudem różaniec do więzienia przemyciła. Uklękła nad tą skatowaną dziewczyną i zaczęła się nad nią modlić na tym różańcu. A my wszystkie z nią (…)”.

Niemcy zabrali potem Marysię do lekarza. Nie wróciła do celi. Nie wiadomo, czy przeżyła…

Na śmierć nocą…

Alicja opowiadała o nocy, tuż przed wejściem do Płońska Sowietów, gdy Niemcy zabrali mężczyzn z więzienia. Gdy przyjechał wielki samochód gestapo kobiety weszły na piętrowe prycze, by zobaczyć co się dzieje.

(…) „Słyszałam płacz, jęki, krzyki - wspominała. - Straszny był hałas, szum, krzyk… Słyszeliśmy wrzaski Niemców, niemieckie komendy… Niemcy musieli ich ze schodów zrzucać, bo tylko słychać było, jak się przewracali… Weszłyśmy wysoko na łóżka piętrowe i z daleka patrzyłyśmy, żeby nas nie zobaczyli (…) To był jeden wielki samochód… Może miał też przyczepę, ale tego nie wiem… Podjeżdżali tyłem do drzwi i słychać było tylko huk wrzucanych ciał… Jeden na drugiego padali. Wszystkich na ten samochód wrzucali, potem przykryli plandeką (…)”.

Alicja relacjonowała, że więźniowie musieli zdawać sobie sprawę, że jadą na śmierć. Nie mogli się nawet ubrać, nie zdążyli założyć nawet butów, zostali związani.

(…) „- Mieli powiązane nogi, ręce… - opowiadała. - Jeden do drugiego. Ich przecież nawet nie sprowadzano po schodach!... Tam była tylko jakaś deska postawiona i po tej desce ich z piętra zrzucali na dół… Spychali ich, a oni spadali aż pod drzwi, a tam już czekał samochód gestapo.(…)”

Alicja opuściła płońskie więzienie 19 stycznia 1945 roku. Tego dnia wczesnym przedpołudniem Sowieci otworzyli bramę więzienia, kazali kobietom przebrać się we własne ubrania i wracać do domu.

Katarzyna Olszewska

PS. Całość wywiadu z Mieczysławą Laskowską i Alicją Duszak jest dostępna w zeszycie „Od zaborów do okupacji” opublikowanym przez Pracownię Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska (Seria: Wywiady Pracowni. Zeszyt XII, Płońsk, sierpień 2003). Artykuł powstał na podstawie tej publikacji.

Wspomnienia Alicji i Mieczysławy dotyczące Płońska i jego mieszkańców sprzed lat opublikujemy w odrębnym artykule.

foto: zbiory Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do