Reklama

Wspomnienia Tadeusza Szcześniaka

12/09/2017 14:05
Dorastanie w wojennym Płońsku
Tadeusz Szcześniak miał pięć lat, gdy wybuchła wojna. Jego dzieciństwo przebiegało więc w jej cieniu. Płońsk był wtedy zupełnie inny, mniejszy i biedniejszy niż dziś, wypełniony ludzkimi tragediami. Jednak wtedy ludzie byli bardziej zżyci i otwarci na siebie.

Tadeusz Szcześniak, którego wspomnienia wydała kilka lat temu Pracownia Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska, urodził się w 1934 roku. Ojciec Franciszek był szewcem, a mama Janina zajmowała się domem. Szcześniakowie oprócz syna Tadeusza mieli również młodszą od niego o cztery lata córkę Barbarę.

Z Płockiej na Warszawską...

(…) „- Moim pierwszym domem było mieszkanie na piętrze oficyny kamienicy przy ulicy Płockiej 9 w Płońsku, a jednym z najwcześniejszych wspomnień mojego dzieciństwa pozostanie na zawsze widok procesji przechodzących wokół kościoła parafii św. Michała Archanioła, ponieważ okna naszego mieszkania wychodziły właśnie na kościół - pamiętam, jak ktoś z dorosłych ustawiał mnie na okiennym parapecie, żebym mógł zobaczyć odprawiane nabożeństwa (...)” - wspominał Tadeusz Szcześniak.

W kamienicy mieszkali Polacy i Żydzi. Latem 1939 roku rodzina Szcześniaków przeprowadziła się na ulicę Warszawską, do domu na terenie posesji Graczyńskich, na wprost więzienia. W dwóch kamienicach i oficynie mieszkało ponad 20 rodzin, potem również rodzina Mikołajewskich, którą po wysiedleniu przez Niemców właściciele domu przygarnęli. Oddali im większe pomieszczenie, przenosząc się do mniejszej kuchni.

Tadeusz wspominał, że to właśnie przy Warszawskiej, w domu pod numerem 60 spędził najlepsze lata swojego dzieciństwa. W domu mieszkało wiele dzieci, a wokół posesji był dla dzieci prawdziwy raj, w tym zwany kanałkiem, nieduży staw, a nieopodal kolejny, pola i łąki.

Torf z Rutek

Gdy we wrześniu 1939 roku wybuchła wojna, na wieść o zbliżających się Niemcach, rodzina Szcześniaków, podobnie jak wielu innych mieszkańców, opuściła Płońsk. Schronili się u rodziny w pobliskim Dalanówku.

- (…) „Później zaczęły się bombardowania - wspominał Tadeusz Szcześniak. - Starsi ludzie, pamiętając doświadczenia z czasów pierwszej wojny, kazali nam kłaść się pod ścianami. W pewnym momencie podniósł się krzyk, bo w okolicach Szczytna spadł niemiecki samolot - został strącony albo uległ awarii. I wtedy w całej wsi zrobiło się prawdziwe pospolite ruszenie!... Ludzie łapali za drągi, widły, cepy, co tam kto miał, i lecieli… Nie wiem, po co - szukać tych lotników czy z nimi walczyć?... Dziś myślę, że ta gwałtowna mobilizacja dodawała wtedy ludziom ducha, budziła wolę walki, broniła ich godności, tak boleśnie zranionej przez niemiecką napaść (…)”

Niemcy weszli do Płońska i Szcześniakowie wrócili do mieszkania przy ulicy Warszawskiej.

- (…) „U zbiegu ulic Płockiej i Kolejowej zobaczyliśmy grupę mężczyzn z kilofami i drągami, jak usiłują podkopać fundamenty pomnika Marszałka Piłsudskiego, a obok nich Niemców z batami, którzy ich popędzali i bili po plecach, gdy tylko któryś choćby na moment odchylił się do tyłu (...)” - wspominał pierwsze miesiące okupacji Tadeusz Szcześniak.

Inne wspomnienie Tadeusza Szcześniaka z okresu okupacji to sceny rozgrywające się na płońskich Rutkach, gdzie przed wojną były tylko błota i moczary. Niemcy zaczęli wydobywać stąd torf - miał być głównym opałem dla Polaków, bo węgiel przysługiwał tylko Niemcom. Przy wydobywaniu torfu pracowali Polacy i Żydzi, a potem już tylko Polacy.

(…) „Samo wydobywanie polegało na tym, że jeden człowiek, tkwiąc po kolana w wodzie, wykopywał bryły błota i podawał kolejnemu, który po rusztowaniu wnosił je na szczyt wysokiej na dwa metry maszyny i podawał następnemu, a ten przez otwór w górze wprowadzał błoto do środka - opowiadał o wydobywaniu torfu Tadeusz. - Wewnątrz maszyny znajdowały się świdry wprawiane w ruch przez chodzące w kieracie dwa konie. Świdry te mieliły błoto, opuszczając je coraz niżej i wyciskając wodę. Na koniec, na specjalnej rynience wyrzucane były na zewnątrz kawałki torfu, które przycinano na kształt cegieł i układano na trawie.(..)”

Oddawaliśmy im chleb…

Tadeusz uczęszczał na tajne komplety do pani Naumienko, która mieszkała w rynku. Przygotowała go również do pierwszej Komunii świętej.

(…) „- Była okupacja, ale my, dzieciaki z podwórka, próbowaliśmy funkcjonować, jak przedtem - wspominał. - Jak dawniej graliśmy w różne popularne wówczas gry - klipę, palanta, „chowanki” … Bywało jednak, że nawet te dziecięce zabawy niosły ryzyko i lęk. (…) Ciągle coś się działo, a my, jak to dzieci, wszystkiego byliśmy ciekawi i wszędzie było nas pełno. Jak już wspominałem, nasz dom znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie więzienia, a ponieważ więźniów wciąż przybywało, więc niemal kilka razy w tygodniu Niemcy gdzieś ich wywozili - do Płocka lub Sierpca, i żeby uniknąć przemarszów przez miasto ulicami Warszawską i Wyszogrodzką do stacji kolejowej, przeprowadzali ich przez nasze podwórko. (…) Z początku uciekaliśmy na widok nadchodzącego transportu, ale kiedyś, gdy któryś z nich nas mijał, zobaczyliśmy, jak jeden z więźniów patrzył na nasz chleb - widać było po jego oczach, że gotów byłby wyrwać, tak był wygłodzony… Odtąd, kiedy więźniowie przechodzili, oddawaliśmy im swój chleb. (…)”

Często do mieszkania Szcześniaków przychodzili krewni więźniów, których Niemcy mieli wywozić. Wypatrywali ich przez okno …

Żydów wywieźli…

Tadeusz relacjonował, że w 1940 roku - jeszcze przez założeniem w Płońsku getta - Niemcy zlikwidowali ogrodzenie żydowskiego cmentarza u wylotu ulicy Warszawskiej. Musieli go zniszczyć sami Żydzi, do rozbijania muru zmusili ich biciem Niemcy. Zniszczono parkan, a potem także nagrobki…

W tym samym roku powstało getto. Liczba żydowskich pogrzebów wzrosła, było ich kilka dziennie.

(…) „- I już tylko kilka osób szło za marami, bo jeśli Żydów było więcej, Niemcy rozpędzali ich batem - wspominał Tadeusz Szcześniak. - Na terenie getta - tuż przy ulicy Warszawskiej - stała szubienica. Wieszano na niej Żydów złapanych na próbie ucieczki (…)”.

Potem getto zlikwidowano, Żydów wywieziono…

Ścieżkę wydeptałem…

Pewnego dnia matka wysłała Tadeusza do apteki państwa Gutowskich, poszło z nim dwóch kolegów. Wszyscy zostali zatrzymani przez Niemców z młodzieżowej organizacji w poklasztornym budynku, gdzie mieli siedzibę. Dzieci nikt zbytnio nie pilnował, udało im się uciec przez okno.

Choć nie zdążyli Niemcom podać swoich nazwisk, musieli się ukrywać. Niemcy jakoś się dowiedzieli, że Tadeusz był jednym z uciekinierów, bo przychodzili i go szukali.

(…) „Od tej ucieczki, starałem się schodzić Niemcom z oczu - wspominał. - Najpierw przez około dwa miesiące przebywałem u krewnych w Dalanówku, potem przez jakiś czas nocowałem u państwa Banaszewskich, którzy mieszkali obok, na folwarku w Dalanówku. (…) Przebywałem też w Cempkowie, u państwa Dobrowolskich. (…) Tułałem się tak od późnego lata, właściwie do jesieni 1943 roku. Na zimę wróciłem do domu, ale żyłem z duszą na ramieniu, czy po mnie nie przyjdą. Nie tylko ja się bałem, ale i inni moi koledzy. Jak zobaczyliśmy żółty mundur jakiegoś młodego Niemca, to skóra na nas cierpła (…)”

Po spędzonej w domu zimie Tadeusz znów musiał się ukrywać, bo Niemcy zrobili się bardziej aktywni. I tak aż do kolejnej zimy. Tęsknił za domem, był przecież dzieckiem, więc co kilka dni szedł odwiedzić rodzinę.

(…) „Ja tam, proszę pani, ścieżkę wydeptałem - wspominał. - Wracałem, matka mnie wykąpała, wymyła, dała jeść, co akurat miała, i po nocy przespanej w domu, znowu odchodziłem. To nie był dobry okres w moim dzieciństwie. Kiedyś, gdy szedłem do domu z Cempkowa, od państwa Dobrowolskich, pobił mnie syn Niemca Tormana. Dopadł mnie u wylotu ulicy Warszawskiej. Szedłem poboczem, nikomu nie przeszkadzałem, akurat przechodziłem koło kapliczki Matki Bożej, która tam stoi. On jechał na rowerze. Zimno było, zagapiłem się i nie zauważyłem go. Miałem wtedy siedem lub osiem lat. On mógł mieć ze czternaście. Pobił mnie. Zakrwawiony wróciłem do domu (...)” .

O bramkarzu Płońska

Nieszczęścia związane z wojną dotknęły wielu mieszkańców.

(…) „- Pamiętam też Aleksandra Lauzdorfa - wspominał Tadeusz Szcześniak. - Przed wybuchem wojny był bramkarzem płońskiej drużyny piłkarskiej Płońsk`34. Przed wojną i i na początku okupacji miał sklep rzeźniczy w domu pani Witkowskiej przy ulicy Płockiej, naprzeciwko kościoła. Nie chciał podpisać volkslisty, więc wkrótce Niemcy go aresztowali i osadzili w płońskim więzieniu. Trzymali go tam dwa, może trzy miesiące. Gdy go wypuścili, przyszedł do nas, bo mieszkaliśmy tuż koło więzienia, a on nas znał, bo był kolegą brata matki, wujka Leona. Wszedł, usiadł, mama dała mu coś do jedzenia… Zobaczył w naszym mieszkaniu lusterko, przejrzał się w nim i powiedział: - Ile ja czasu się nie widziałem!... Zanim go aresztowali, był dobrze zbudowanym, wysportowanym mężczyzną. A kiedy wyszedł z więzienia, nie miał sił iść dalej. Nie doszedłby o własnych siłach na Płocką, więc posłano mnie do jego sklepu, żebym powiedział pracującym tam subiektom, że pan Lauzdorf jest wolny i prosi o dorożkę. Poszedłem, zastałem w sklepie obu pracowników. Nazywali się Mrokowscy i byli bodajże braćmi stryjecznymi (…) Kiedy przekazałem wiadomość, zareagowali żywiołowo - jeden zaczął walić w wiszące na ścianie blaszane szyldy reklamujące porcjowane mięso, a drugi z radości stanął na rękach!... Mrokowski poszedł ze mną do rynku i wynajął dorożkę, którą pojechałem na Warszawską po Lauzdorfa. Do dziś pamiętam ten przejazd!... Wszyscy chłopcy mi zazdrościli!... Tak Lauzdorf wrócił do domu. Niestety, nie na długo. Minął jakiś czas i Niemcy aresztowali go po raz drugi. Tym razem już go nie wypuścili. Zginął w jakimś obozie (…)”

Sztandar w łóżeczku córki…

W relacji Tadeusza jest obecny woźny płońskiego gimnazjum Władysław Cybulski, który mieszkał przy ul. Płockiej.

(…) „- To on ocalił przed Niemcami sztandar płońskiego gimnazjum - wspominał. - Od mojej ciotki, Bronisławy Mackiewiczowej, i jej syna Tolka wiem, że przez jakiś czas przechowywał go w łóżeczku swojej dopiero co narodzonej córeczki. On też ukrył przed Niemcami wszystkie instrumenty przedwojennej płońskiej orkiestry dętej. Przez całą okupację przechowywał je na strychu nad tzw. syberią czyli częścią budynku dobudowaną do głównego gmachu gimnazjum. Był tam kawałek strychu, do którego nie można było wejść z wnętrza budynku, a jedynie przez dach nad jego główną częścią i ukryty za kominem właz. To tam wszystko przeniósł i ukrył. Szczęśliwie Niemcy nie odkryli kryjówki, choć podczas okupacji mieściła się tam szkoła niemiecka, a tuż przed końcem wojny, także szpital dla Niemców (..)”

Poszedł. I zabili go…

Nieszczęście spadło również na rodzinę Scześniaków. Ojciec Tadeusza podczas okupacji pracował w warsztacie szewskim u Niemca Vettera - przy ulicy Zduńskiej. Niemcy często zabierali go z domu do różnych prac, do kopania rowów, okopów...  Potem wracał do pracy w zakładzie szewskim u Niemca. Vetter był lotnikiem, nie było go w Płońsku, potem, gdy jego żona wyjeżdżała zostawiła klucze Szcześniakowi.

Pewnego dnia do zakładu przyszli Niemcy: Foch i człowiek nazywany „Sine usta”, chcieli, by zrobił im buty.

(…) „- Odpowiedział, że nie ma skóry, bo szefowa wyjechała, i nie wiadomo, kiedy wróci - wspominał Tadeusz Szcześniak. - Powiedzieli: „- Przyjdź do nas, to ci damy skórę”. I kazali mu przyjść wieczorem na Krzywą, gdzie mieli swoją mordownię. Ojciec przyszedł do domu i powiedział do matki: „- Boję się. Oni tak jakoś dziwnie ze mną rozmawiali, jakby coś knuli… Matka odpowiedziała: - Może ci się tylko tak wydawało?... Idź, to ci dadzą skórę, zrobisz im te buty, i będzie spokój. Poszedł, i zabili go. Oni mścili się już wtedy na każdym (…)”

Tatę Tadeusza znaleziono na poboczu ulicy Krzywej ostatniego dnia 1944 roku… Był skatowany. Żył jeszcze, gdy przyniesiono go do domu. Zmarł, choć miał dopiero 44 lata.

Po wyzwoleniu na terenie podwórka domu na Krzywej, gdzie była katownia Sinoustego i Focha, odnaleziono zwłoki zakopanych tam kilku mężczyzn.

Drugi dom

Po opuszczeniu Płońska przez Niemców, mama Tadeusza zdecydowała o przeprowadzce do siostry, która podczas ucieczki z Płońska, gdy zbliżał się front, została poważnie ranna w rękę odłamkami bomby. Niewiele brakowało, by rękę amputowano, ale nie pozwoliła na to rosyjska lekarka. Tak więc dom na Płockiej 52 stał się drugim Tadeusza domem.

Tadeusz był na płońskich Piaskach, gdy odkryto tam ciała pomordowanych przez Niemców więźniów płońskiego aresztu. Był też na ich pogrzebie.

(…) „- Takiego pogrzebu już chyba w historii Płońska nie będzie - wspominał. - Cała aleja trumien. Ludzie stali między grobami, wszędzie. Cały cmentarz pełen ludzi. (…)”

Katarzyna Olszewska

PS. Całość wspomnień Tadeusza Szcześniaka jest dostępna w zeszycie Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska „Wspomnienie dzieciństwa” (Seria: Wspomnienia. Zeszyt XVIII. 2012). Nasz artykuł powstał na podstawie tej publikacji.

foto: zbiory Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do