Reklama

Zapłacili własnym życiem w lesie w Złotopolicach - zostaną upamiętnieni

Ratowali Żydów, skazanych na zagładę i zapłacili za to najwyższą cenę - stracili własne życie. Taki właśnie los spotkał Stefana Trzcińskiego i jego matkę Stanisławę - mieszkańców Skwar w gminie Naruszewo, Władysława Muchowskiego z Michałowa, Ignacego Ambroziaka z Cholew w gminie Płońsk. Wszyscy zostali powieszeni w lesie w okolicach Złotopolic (gm. Załuski), oprócz Stanisławy Trzcińskiej, której losy po tym, jak została wywieziona do obozu, nie są znane. Instytut Pileckiego w ramach programu: „Zawołani po imieniu” zamierza Ich upamiętnić.

W ramach programu: „Zawołani po imieniu” Instytut Pileckiego od kilku lat wydobywa z niepamięci historie Polaków, którzy za ratowanie Żydów zapłacili życiem własnym i najbliższych.  A wśród tych, którzy zapłacili najwyższą cenę, byli mieszkańcy naszego powiatu: Stefan Trzciński i jego matka Stanisława Trzcińska - mieszkańcy wsi Skwary, Władysław Muchowski z Michałowa oraz Ignacy Ambroziak z Cholew w gminie Płońsk.

To byli znajomi, dlatego przyszli…

Mieszkaniec Skwar (gm. Naruszewo), Jan Trzciński - brat zamordowanego przez Niemców Stefana wspominał, że Żydzi, którzy u jego rodziny się ukrywali, byli ich znajomymi z Płońska.

„(…) - Dlatego do nas przyszli. Bo nas byli pewni - relacjonował w rozmowie z Mirosławą Krysiak, kierownikiem Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska, opublikowanej w Płońszczaku w 1997 roku. - Oni byli przedtem w płońskim getcie. Ja pamiętam, że chodziłem do tego getta. (…) Później, jak ich wywozili, to wielu nocami uciekało. Ciągle musieli uciekać. Jak Niemcy kogoś złapali, to od razu zabijali. Jak na wieś uciekli, to musieli gdzieś przenocować. Wszystko od tego zależało, czy oni mieli gdzie się ukryć. No więc jak ci nasi znajomi Żydzi uciekli, to do nas przyszli. Początkowo to nikt z sąsiadów nie wiedział, że oni do nas przychodzą, bo dla bezpieczeństwa nikomu się nie pokazywali. Nie nocowali u nas, tylko przychodzili i odchodzili. Mama im szykowała jedzenie i dawała. Zostawili u nas swoje rzeczy, bo wiedzieli, że im nic nie zginie. Wszystko było popakowane, podpisane i schowane w sąsieku w stodole, w słomie… To trwało od wiosny aż do tego dnia, kiedy ich złapali. Pamiętam, że zanim to się stało, to ja jeszcze tłumaczyłem mamie: „Mamo, zobaczysz, z tego nam może jeszcze tragedia wyjść, bo przecież oni po wsiach chodzą i Niemcy mogą ich złapać i wydadzą nas. Ale moja matka z zasady była taka, że nikomu pomocy nie odmówiła. Potem ich złapali, a oni powiedzieli, kto im pomagał. I wtedy do nas Gestapo przyjechało. Zaraz tak po obiedzie przyjechali. Wpadli z krzykiem: „Ręce do góry!, „Ręce na kark założyć!...” Zalecieli nad dookoła… Każdy rzucił to co miał w rękach. Oni najpierw biegali, potem zaczęli wypytywać, pokazywali nam fotografie: Znasz takich?... Brat się nie przyznał: „Nie, nie znam”. I ja tak samo: „Nie znam”. To najpierw brata zaczęli bić, Tak nas bili, brata i mnie, że nikt nie uwierzy. Mamę, podobno - bo później bratowa mówiła - tylko w twarz Niemiec uderzył, z jednej i drugiej strony (…)”.

Bestialsko pobici…

Niemcy bestialsko pobili rodzinę Trzcińskich. Tego dnia, gdy przyjechali do gospodarstwa, rodzina zajęta była pracą

(…) - Jak wpadli, to pierwsze co, to oni te widły wzięli, trzonek złamali i jeden trzonkiem bił, a drugi takim bijakiem od cepu, takim wielkości mojej ręki. Brata najpierw zaczęli bić. A mnie trzymali z daleka, żebym nie słyszał, co brat mówi. Jak go w końcu puścili, to tylko widziałem, że już ledwo do drzwi szedł. On się im w końcu przyznał, że sam o tych Żydach  wiedział. Mnie tylko nie wydał, żeby mnie nie zabrali. Potem mnie kolbą trzasnęli z tyłu, bo się nie chciałem położyć, tak, że musiałem się przewrócić. A wtedy mnie zaczęli bić. (…) A oni tłukli. A ja się do niczego nie przyznałem. A potem mówili, że mój brat się przyznał, że tych Żydów widział i chcieli, żebym ja też się przyznał. A ja mówię: „Ja ich nie widziałem, mnie tu nie było. I wyparłem się. Bo bałem się, że jak się przyznam, to może i matkę wydam. Ale i tak nic nie pomogło. Matki i tak nie uratowałem, bo ją zaraz razem z bratem zabrali. A mnie tak pobili, że nawet usiąść nie mogłem”.

Niemcy zabrali z gospodarstwa Trzcińskich rzeczy zostawione na przechowanie przez Żydów, zabrali Stefana i jego matkę do obozu w Pomiechówku. Jan Trzciński ocalał, ale został sam. Do wejścia Rosjan musiał się ukrywać, ponieważ Niemcy go szukali.

Gdy 21 listopada 1943 roku Stefana z Pomiechówka zabierano, jego matka tam została. Więcej już się nie zobaczyli… Stefan został powieszony w Złotopolicach, a Stanisława trafiła do transportu do Mauthausen. Nie dojechała tam jednak. Nie wiadomo, co się z nią stało, w jaki sposób zginęła.

Potem Jan dostał wiadomość od matki. Tylko tyle, że została wywieziona do Mauthausen 3 grudnia. Znajoma rodziny, która jechała tego dnia do Modlina, widziała jak w Modlinie z pociągu Niemcy zabrali kobiety, w tym Stanisławę Trzcińską. Nie wiadomo dokąd…

Stefan Trzciński - po kilkumiesięcznym pobycie w Pomiechówku - wraz z kilkoma innymi mężczyznami został powieszony przez Niemców w pobliżu Złotopolic (gm. Załuski). Było to 21 listopada 1943 roku.

Pomogli braciom z Płońska…

Razem ze Stefanem Trzcińskim w Złotopolicach został powieszony Ignacy Ambroziak i Władysław Muchowski.

Ignacy Ambroziak mieszkał z rodziną we wsi Cholewy (gm. Płońsk). W czasie okupacji niemieckiej wraz z żoną Rozalią pomagał znajomym Żydom i udzielał im schronienia. Byli to bracia Szmul, Moszek i Abram Lajzer, synowie handlarza bydłem z Płońska, który kupował zwierzęta także od Ignacego. Braciom udało się uciec z płońskiego getta, ukryli się w lesie, pomoc znaleźli na terenie gospodarstwa Ambroziaków. Przychodzili do nich nocować i otrzymywali żywność. W ciągu dnia, dla bezpieczeństwa, wracali do lasu.

Niemcom doniesiono, że Ambroziakowie pomagają Żydom. Niemcy przyjeżdżali na rewizje, podczas których Rozalia, żona Ignacego i ich syn Henryk zostali dotkliwie pobici. Żydów nie znaleźli, ale jesienią 1943 r. Ignacy Ambroziak został aresztowany i osadzony w obozie w Pomiechówku.

Razem z Ignacym Ambroziakiem i Stefanem Trzcińskim powieszono także dwóch Żydów i dwóch Polaków z Warszawy oraz Władysława Muchowskiego z Michałowa (gm. Naruszewo), który podobnie jak Trzcińscy ukrywał kilku Żydów, zbiegłych z Płońska podczas likwidacji getta.

Jan zabrał brata…

W 1945 roku Jan Trzciński mógł w końcu pochować zamordowanego w Złotopolicach brata Stefana.

„(…) - Jeden z mieszkańców z okolic pokazał miejsce w ziemi - wspominał wiele lat później Jan Trzciński. - Takie lekko wgłębione było… W 45 to najpierw sam zacząłem tam kopać. Z pół metra kopałem i na głowę trafiłem. No to przerwałem, zasypałem. W Płońsku załatwiłem zgodę, trumnę…

Ich było siedmiu powieszonych, ale w książce Grinberga jest napisane, że pięciu. On tam pisze, że w 1943 roku gestapowcy z Modlina zamordowali w okolicznych lasach czterech Polaków za ukrywanie Żydów i wymienia nazwiska: Ambroziak z Cholew, Muchowski z Michałowa, Stefan Trzciński ze Skwar… Pozostałe nazwiska są nieznane. Ale tam było ich siedmiu. Jak swoich zabraliśmy, to jeszcze czterech w tej mogile zostało. Nie wiadomo było, kto to jest. Oni wszyscy byli przywiezieni z Pomiechówka. Ich w Złotopolicach koło Zakroczymia powiesili. To był 21 listopada 1943 roku. Niemcy wtedy z całej gminy sołtysów spędzili, żeby patrzyli, jak ich wieszają. Z Naruszewa był tam Mikołajczyk i Czerniakowski. Pojechaliśmy po nich do Smoszewa z trumną. Tam, gdzie oni leżeli, był kiedyś cmentarz choleryczny. Powiadomiłem Ambroziaka, Muchowskiego: „Jak chcecie, to chodźcie ze mną, bo ja idę brata zabrać”.

Boso byli, bez butów…

„(…) - Oni tam w tej mogile boso byli, bez butów - wspominał Jan Trzciński. - Mojemu bratu to Czerniakowski ręce rozwiązał, jak go na wóz kładli. To było w maju 1945 roku, jak brata zabraliśmy. Półtora roku minęło, a tam w tej mogile wszystko w całości było. Brat tak leżał, że jedną rękę miał przy sobie, a drugą prosto odrzuconą i na tej ręce drugi człowiek leżał. To są okropne rzeczy. Ubranie, pamiętam, miał brat koloru brązowego. Kolory to bardzo ziemia wyciągnęła, ale każda klapa w marynarce czy zmarszczka na rękawie, to wszystko ten sam brązowy kolor miało. Tylko butów nie miał, bo mu zdjęli. W skarpetkach był. Tam wtedy jeszcze milicja ze Smoszewa przyjechała. Tłum się tam wtedy zebrał. Wszyscy ciekawi byli. Jak tę mogiłę otworzyliśmy, to wszyscy ludzie uciekli. Sami ich do trumny nosiliśmy. Potem milicjanci ze Smoszewa wapna przywieźli, wapnem to wszystko zalali, zasypali i mogiła została. Przywieźliśmy brata ze Smoszewa, pochowali niedaleko kościoła w Naruszewie, na tamtejszym cmentarzu. Ksiądz Mierzwiński tam na mojego brata czekał, mszę odprawił. To był taki ksiądz, co się niczego nie bał. A mnie się jakoś cudem przeżyć udało (…)”.

Sprawiedliwi wśród Narodów Świata

Ignacy i Rozalia Ambroziak, Władysław Muchowski, Stefan, Jan i Stanisława Trzcińscy w 1991 r. zostali odznaczeni medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”.

Przypomnijmy, że tytuł „Sprawiedliwego” za pomoc Żydom otrzymali również: Henryk Gortat z Czerwińska, Ludwika i Wilhelm Szumacher z Kroczewa oraz ich córka Zofia Szpygiel, płońszczanie: Stanisław i jego ojciec Władysław Świerczewscy, Ludomir Jagiełło i jego matka Stefania - mieszkańcy Chrościna w gm. Dzierzążnia.

Zostaną upamiętnieni

Stefan Trzciński i jego matka Stanisława, Ignacy Ambroziak i Władysław Muchowski, którzy za pomoc Żydom zapłacili własnym życiem, zostaną upamiętnieni.

Instytut Pileckiego od kilku lat w ramach programu: „Zawołani po imieniu” upamiętnia i przywołuje historie Polaków, którzy za pomoc skazanym na zagładę Żydom zostali zamordowani.

Obecnie Instytut wspólnie z samorządami prowadzi przygotowania do upamiętnienia mieszkańców naszego powiatu, którzy zostali zamordowani w Złotopolicach. Szczegóły i termin uroczystości nie są jeszcze znane.

Katarzyna Olszewska; foto: zbiory Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do