Reklama

Magiczna prowincja - odcinek 34: o drzewie kakaowca, żądaniu prezydenta i braku sprawców…

13/12/2017 06:56

Siedziałam w pracy jak na szpilkach. Po pierwsze, był 13 grudnia i choć to środa, nie piątek, byłam przekonana, że pech mnie i tak dopadnie. Po drugie prezydent był w nieobliczalnym nastroju i latał jak opętany po ratuszu.

Ratuszowa wieść, jak dowiedziałam się w toalecie, głosiła, że był dzień wcześniej na kolejnym przesłuchaniu w prokuraturze i śledztwo w jego sprawie nabrało ponoć rumieńców. Jakieś po trzecie i czwarte też by się znalazło.

Nie miałam co robić, bo cykl wielbiących prezydenta tekstów do propagandowego biuletynu urzędu już miałam ogarnięty, więc sobie cichutko siedziałam. Adaś na moje smsy nie odpowiadał, pewnie był zajęty w tej swojej gazecie.

 

Na myśl o Adasiu dotknęłam serduszka na swojej nowej bransoletce. Dostałam ją od niego na mikołajki. Tak, wbrew moim nadziejom, w czerwonym pudełeczku, była bransoletka, a nie zaręczynowy pierścionek…

W szufladzie miałam schowaną na czarną godzinę czekoladę. Chyba czas się wzmocnić - pomyślałam, starając się nie myśleć, że ostatnio nieco tu i ówdzie nabrałam ciała. Z drugiej strony, jak sprawę rozebrać na szczegóły, to czekolada, można tak przecież uprościć, pochodzi z drzewa kakaowego, a to roślina, więc to prawie tak, jakbym jadła sałatkę…? Taki wniosek bardzo mi się spodobał, ale uparta podświadomość nie dawała mi spokoju, podsuwając obraz, który raczej mi nie odpowiadał. Byłam na nim ja w wersji XXL, z wielkim odwłokiem i fałdami tłuszczu zamiast talii, obok stał Adaś w swojej normalnej wersji i łypał okiem na blond lafiryndę w wersji XS. To był straszny obraz! Odłożyłam więc czekoladę…

Zdążyłam pomyśleć, że zostały mi do końca pracy tylko dwie godzinki i jakoś to wytrzymam, gdy otworzyły się drzwi i wszedł prezydent. Usiadł na krześle i spojrzał w okno. Westchnął…

- Czekam cierpliwie, aż dotrzymasz słowa i sfinalizujemy sprzedaż ziemi - powiedział. - Cierpliwie czekam, choć słowa nie dotrzymujesz, bo robotę dostałaś. Dobra, ja jeszcze spokojnie poczekam. Ale nic za darmo nie ma…

Z tą cierpliwością to raczej przesadził. Rzeczywiście czekał cierpliwie… Żenujące! Gdybym go nie zbezcześciła słownie i nie postraszyła, że w końcu mu tej ziemi nie sprzedam, to do tej pory by na mnie porykiwał… Jedno było pewne, nie przylazł tu bez powodu, więc pogmerałam w torebce, niby szukając chusteczek i uruchomiłam dyktafon.

- Mogłabyś okazać się pożyteczna - ciągnął prezydent, sięgając po moją czekoladę. - Mieszkasz w tej samej wsi, co ten dziennikarz. Adam Cudny…

Przestałam prezydenta słuchać, bo zdałam sobie sprawę, że po pierwsze to nazwisko do mojego Adasia pasuje jak ulał. Po drugie, jeśli kiedyś za niego wyjdę, będę nazywać się Ewa Cudna i nasze dzieci też będą Cudne. Państwo Cudni, jak to brzmi! Cudnie po prostu…

- Długo w tej wsi jesteś. To jak? - z cudownych rozmyślań wyrwało mnie pytanie prezydenta.

- Z czym jak?

- Nie słuchasz, co do ciebie mówię! Mieszkasz niedaleko tego Adama, zorientuj się, kto do niego przyjeżdża, co się tam dzieje, co ludzie o nim mówią w sklepie…

- Ale po co?! - słabo mi się chyba zrobiło. Dlaczego nagle Adasia się czepnął?! Mam go śledzić?! A może jednak ta dziennikarka z Adasia gazety prezydentowi doniosła, że jesteśmy parą? I prezydent teraz obmyślił jakiś podstęp? - Ja od siebie wcale nie widzę jego domu. Las zasłania…

- Więc wiesz, gdzie on mieszka?

- To mała wieś. Każdy wie, gdzie kto mieszka - usprawiedliwiłam się tak na wszelki wypadek.

- Możesz chodzić na spacery albo biegać - prezydent sięgnął po ostatni kawałek mojej czekolady. Prawie całą zeżarł!. - Masz go poznać! On na pewno wie, że u mnie pracujesz, to sam będzie chciał z tobą się zaprzyjaźnić. Dziwię się, że sam jeszcze na to nie wpadł. A może wpadł?

- Nie… no nie wpadł. To znaczy mówimy sobie czasem dzień dobry. Głównie w sklepie. Nie znamy się… to znaczy znamy się tylko z widzenia. I nic nie usiłował… to znaczy poznawać mnie nie usiłował - zamilkłam, bo czułam, że za chwilę wymkną się z moich ust jakieś niepożądane informacje. Kurczę, jeśli dobrze rozumiem, to on mi proponuje, żebym została jego agentem i śledziła Adasia. Ale numer!

- To zajmij się tym. On mi strasznie działa na nerwy, a im bliżej wyborów, tym bardziej… - prezydent uderzył pięścią w moje biurko. - Nie ma sposobu na tego gnoja. Ale wcześniej czy później zrobię z nim porządek i z całą tą gazetą też!

I poszedł sobie, drzwiami trzaskając. Co to było? Czy rzeczywiście wiedział, że Adaś to mój chłopak i mnie podpuszcza, czy nie wie? Chyba nie wie. Ale jeśli nie wie, to znaczy, że cały ten jego pijar jest przereklamowany. Przecież obiektywnie rzecz biorąc to nic trudnego ustalić w takiej małej miejscowości jak moja wieś, kto z kim jest i dlaczego… Ale z drugiej strony po co miałby takie ustalenia prowadzić? Gdyby mnie sprawdzał, to dowiedziałby się w końcu, że nie jestem tylko bezrobotną panią, która dostała w spadku gospodarstwo po ciotce, ale  piszę obyczajowe powieści, a teraz piszę trzecią, tym razem o nim samym. Na faktach. Kiedyś w końcu się dowie i dopiero zrobi się dym!

Zdenerwowałam się przez tę myśl o powstającej powieści. Wydawca cisnął mnie bowiem okropnie i ciągle się domagał kolejnych partii. Żądał, bym napisała całość do czerwca. Jak mu wytłumaczyć, że tego nie da się przyspieszyć?

Twórcze rozważania przerwał mi telefon. Dzwonił Adaś.

- Śledztwo w twojej sprawie umorzyli. Z powodu niewykrycia sprawców. Dostałaś już jakieś pismo z prokuratury? - zapytał.

Nic nie dostałam. No to się naśledzili, naśledzili i guzik wykryli…

KObieta

rys.: Jacek Łukaszewski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do