Reklama

Magiczna prowincja – odcinek 41: o nowym śledztwie, i walentynkach z niespodziankami…

Ustalenia Adasia potwierdziły się. Śledztwo w mojej sprawie, a raczej prześladowania przez nieznanego sprawcę, lub sprawców, musiało być wznowione. Tak zdecydował sąd, który po moim odwołaniu, uogólniając, doszedł do wniosku, że policja i prokuratura nie wykonały dobrze swojej roboty, na przykład nie rozpytano mieszkańców mojej wioski, a przecież ktoś mógł coś, kogoś widzieć.

Chociażby wtedy, jak podpalono mi drewutnię, albo jak kręcił się wokół domu podglądacz, który martwy odnalazł się w lesie. Chociaż raczej się nie spodziewam, że ta zagadka się rozwiąże i dowiem się, komu tak strasznie przeszkadzam, że chce mnie doprowadzić do skrajnej nerwicy. No bo jeśli ktoś podpala moją drewutnię, a potem przysyła mi w paczce zapałki, w międzyczasie dzwoni ciągle i charczy, przebija opony w aucie, to chyba raczej nie z miłości???!!! Tyle dobrego, że ostatnio te prześladowania mojej osoby jakoś przycichły. Te przycichły, ale innych nie brakuje. Wydawca powieści żąda i różnymi konsekwencjami straszy, a prezydent na mój widok dostaje wścieklizny. To znaczy, awantur mi nie robi, nawet nie pyta kiedy mu ziemię po Zuzannie sprzedam, ale ślepa nie jestem. Widzę, jak go nosi. I dobrze, nic mi zrobić nie może, za bardzo tej ziemi mu się chce.

I jeszcze ta chuda, namolna lafirynda z adasiowej redakcji! Powiedziałam co prawda Adasiowi, że po sesji polazła do gabinetu prezydenta i że prezydent pewnie już o nas wie. Adaś był zdziwiony, ale nie przejęty. Powiedział, że sprawę wizyty stażystki u prezydenta będzie wyjaśniał, ale martwić się nie powinnam, bo ona jest w porządku a gdyby prezydent wiedział, że jesteśmy parą, to już dawno by mnie wywalił z ratusza. Bo Adasia i jego gazety nienawidzi. Awersję ma nieuleczalną i nic na to nie pomoże. Nawet ziemia po ciotce Zuzannie…

- Dziś walentynki. Adaś niedługo będzie. Czas zrobić się na bóstwo! – powiedziałam sama do siebie siedząc z kubkiem kawy w łazience. W sumie to niekoniecznie do siebie, bo razem ze mną siedziała Tosia. Od momentu, gdy ciotka Katarzyna próbowała eksmitować ją z salonu na ganek, biedna psina chodziła za mną krok w krok. I tak, naprawdę piłam kawę w toalecie! Tylko w toalecie mogłam mieć chwilę spokoju. Wuj i ciotka nadal się u mnie gościli, nie mówili, kiedy zamierzają wracać do siebie i nikt nie miał odwagi o to zapytać… A co niebezpieczne, moim rodzicom ta sytuacja chyba zaczęła się podobać! Mieli towarzystwo, a wuj Staszek  tak wychwalał matki potrawy, że rozpływała się jak kulka lodów w upale… Doszło już do tego, że moja rodzicielka z ciotką  ustalały między sobą harmonogram sprzątania i planowały malowanie ganku, dochodząc do wniosku, że kolor, który wybrałam podczas remontu jest zbyt krzykliwy…

- Coś trzeba z tym zrobić - powiedziałam do Tosi, dopijając kawę. - Tak się nie da żyć. Chcieli cię z domu wyrzucić. Nie mogłabyś trochę na nich powarczeć? Albo buty pogryźć? Kiedyś żarłaś wszystko, co ci pod pysk podeszło, to teraz też byś mogła. Odwdzięczę się…

Tosia patrzyła na mnie wyczekująco. Może czeka, aż jej coś konkretnego za ten  rodzinny sabotaż obiecam? Chyba jednak nie jestem normalna? Może i nie jestem, ale teraz czas na kąpiel. W końcu się nie wyrobię, za godzinę przyjdzie Adaś i Gabrysia z mężem. Organizowaliśmy bowiem u mnie wspólną, walentynkową kolację. Zapowiedziałam rodzicom, że chcemy trochę spędzić czasu sami, więc niech zagospodarują się z wujostwem w salonie.

Kąpiel nastroiła mnie optymistycznie, makijaż wyszedł mi naprawdę nieźle, włosy też były wyjątkowo posłuszne, w kupionej wczoraj kiecce czułam się dobrze, mogłam więc opuścić już toaletę i zająć się nakrywaniem do stołu.

- Czego tam tyle siedzisz? W dodatku z psem? - Gabrysia czekała już na mnie pod drzwiami łazienki. - Chodź wreszcie, bo nie zdążymy z tą kolacją. Przyniosłam kurczaka i zapiekankę po włosku. I moje winko. Chodź, pokażę ci, co kupiłam mężowi na walentynki.

Tosia poszła z nami do kuchni i przycupnęła pod stołem. Widać ciągle prześladowała ją wizja eksmisji. Z nakryciem do stołu poszło ekspresowo. Wszystko było już gotowe.

- Winka ci nalałam - Gabrysia postawiła kieliszek na stole. - Możemy się troszkę napić przed kolacją. Zobacz, wykupiłam mojemu weekend w takim ośrodku, co hodują ryby. Mają wielki staw, domki dokoła. Wychodzisz z domu, masz pomost i łowisz sobie ryby…

Do kuchni zajrzał wujek Staszek i ogarnęło mnie przeczucie, że ta walentynkowa kolacja może się potoczyć nie tak, jak trzeba.

- O! Chciałem robić sobie kanapkę, ale widzę, że impreza się szykuje! Ale niespodzianka! A głodny jestem jak wilk! Idę po Kasię - wuj kuchnię opuścił, nawołując resztę. Co to ma być?! Prosiłam ich, uprzedzałam, to moja kolacja!

- Mogliśmy spotkać się u mnie - powiedziała Gabrysia, dolewając winka. - A teraz już trudno, nie denerwuj się, chociaż nie wiem, czy jedzenia wystarczy…

Zanim Adaś zadzwonił, że już jedzie razem z mężem Gabrysi, którego zabrał po drodze, przy stole rozgościła się ekipa, a więc i moi rodzice i ciotka z wujem. Matka wcześniej zdążyła się szeptem usprawiedliwić, że to nie jej wina, bo uprzedzała, że spotykamy się tylko we czwórkę.

Wuj Staszek nie czekał na rozpoczęcie kolacji. Przystąpił do konsumpcji sałatki i upieczonej przeze mnie własnoręcznie wędliny. A ciotka zdążyła skomentować, że młodzi ludzie nie znają czegoś takiego jak punktualność. Tosia nadal siedziała pod stołem…

Wyszłam sobie z winkiem na ganek. Adaś ten wieczór uratuje, niech już przyjedzie… Jedzie już, bo widzę światła samochodu na drodze.

- Słuchaj, tylko się nie denerwuj - wyszeptała powstrzymując śmiech Gabrysia, która przyszła za mną. - Wujek Staszek właśnie pożarł całą sałatkę. Wędlinę zresztą też.

Zadzwonił Adaś.

- Spóźnimy się - powiedział. - Ktoś na drodze rozsypał szkło i gwoździe. Przebiliśmy koła, chyba musimy samochód jakoś do ciebie dopchać.

- Idziemy wam pomóc - powiedziałam. Więcej nie zdążyłam. Niebo rozbłysło. Fajerwerki? Wybuch? Czy to auto Adasia…?

Wybiegłam z ganku…

KObieta

rys.: Jacek Łukaszewski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do