Reklama

Walczy o życie dla swojego synka i męża - jak przeczytasz tę historię nie pozostaniesz obojętny

 

Klaudia potrzebuje naszej pomocy, by móc dalej walczyć. A walczy o życie. Nie tylko dla siebie. Walczy również dla męża i, a może przede wszystkim, dla swojego małego synka. Dzień, w którym przyszedł na świat, był najpiękniejszym w jej życiu. Chce go wychowywać, patrzeć, jak rośnie i dorasta. Musimy dopisać szczęśliwe zakończenie tej historii. Aby tak mogło się stać, potrzebne są pieniądze i liczy się każda złotówka.

Klaudia Ryzińska-Wójcik  jest płońszczanką. Pod koniec 2015 r. trafiła do szpitala z bólem podbrzusza. Niestety, okazało się, że ich przyczyną jest nowotwór złośliwy jajnika. Diagnoza zmieniła wszystko…

Klaudia przeszła 2 operacje oraz 4-miesięczną chemioterapię w Centrum Onkologii - Instytucie im. Marii Skłodowskiej Curie w Warszawie. Wydawało się, że wszystko będzie już dobrze.

W 2018 roku Klaudia została mamą, przyszedł na świat jej synek Oluś. Niestety, gdy wydawało się, że nowotwór został pokonany, nastąpił nawrót choroby.

Klaudia nie zamierza się poddawać, znów podjęła kolejną nierówną walkę z chorobą, aby żyć. Aby móc wychować swojego ukochanego synka.

Obecnie jej leczenie obejmuje dożylne wlewy m.in. z kwasu salinomycyny, resveratol i kurkuminy podawanej z tlenem i laserem. Potrzebuje również stałej rehabilitacji w celu regeneracji nerwów kończyn górnych i dolnych po uszkodzeniach powstałych na skutek chemioterapii. Problem w tym, że zaproponowane przez lekarzy i na chwilę obecną jedyne skuteczne leczenie i rehabilitacja nie są finansowane z NFZ. Półroczny koszt terapii oszacowano na około 193 tys. zł, z tym, że czas leczenia może zostać wydłużony w zależności od osiągniętych wyników.

Klaudia dotychczas radziła sobie dzięki pomocy rodziny i przyjaciół, ale obecne koszty leczenia przerastają znacząco te możliwości.

Każda ofiarowana złotówka da szansę na życie Klaudii, a Olusiowi matkę.

Z listu Klaudii

Poniżej cytujemy list Klaudii, w którym opowiada swoją historię.

- „Wcześniej życie toczyło się swoim torem. Były lepsze i gorsze dni. Ot, zwyczajne życie, zwyczajnej dziewczyny.

Jednak rok 2015 spowodował, że już nic nie było takie samo...

Tego roku zaczęłam odczuwać bóle w okolicach podbrzusza. Ból nasilał się bardzo, więc zmuszona byłam udać się do lekarza. Na badaniu USG okazało się, że na narządach rodnych mam dużych rozmiarów guzy. Lekarz w miejskim szpitalu nie pozostawiał złudzeń, powiedział wprost, że niezbędne jest usunięcie wszystkich powiązanych narządów, że zostanę kaleką. Świat runął mi na głowę, w jednej chwili życie zmieniło się w piekło. Trafiłam do szpitala, czekałam z płaczem,  jak na skazanie. Pozbawiona marzeń o rodzinie, o dziecku. A przecież nie chciałam więcej, niż każda inna kobieta.

Życie napisało dla mnie jednak inny scenariusz...

Będąc w szpitalu zdobyłam od siostry numer telefonu do lekarza w Warszawie, który po rozmowie kazał mi przyjechać. Wtedy poczułam, że jest może iskierka nadziei. Na własne żądanie wypisałam się ze szpitala i udałam się do Warszawy.

Po konsultacji lekarz, który mnie badał, powiedział, że nie da mnie skrzywdzić i zrobi wszystko, aby ratować moje narządy. Ucieszyłam się, jak dziecko. Pierwsze moje słowa po operacji brzmiały: „Czy wszystko jest na miejscu?”. Lekarz z uśmiechem odpowiedział, że tak. Kamień spadł mi z serca. Potem przyszło jeszcze oczekiwanie na wyniki z laboratorium, które miały określić łagodność lub złośliwość guzów. To były 3 tygodnie pełne stresu i napięcia. Na szczęście zmiany okazały się łagodne. Powoli wracałam do siebie.

Myślałam, że będzie dobrze, jednak po 6 miesiącach na kontrolnej wizycie okazało się, że guzy wróciły. Znowu moje życie się zawaliło. Czekała mnie kolejna operacja. Tak, jak poprzednim razem, było nerwowe oczekiwanie na wynik. Jednak tym razem wynik był „pozytywny” - diagnoza brzmiała mi w uszach. NOWOTWÓR ZŁOŚLIWY. Lekarz powiedział, że jestem przypadkiem 1 na tysiąc, ponieważ ten rodzaj nowotworu nie powinien nabrać „złośliwości”.

W głowie tysiące pytań... Jednak nigdy nie  zadawalam sobie pytania: dlaczego ja? A dlaczego inni, dlaczego dzieci? Nikomu przecież nie życzyłabym, by znalazł się na moim miejscu. Po prostu.

Trzeba było działać. Trafiłam na oddział onkologiczny. Tam na pierwszej rozmowie pani profesor sprowadziła mnie na ziemię. Powiedziała, cyt: „Klaudia, to nie będzie spacer po ogrodzie, to będzie walka z poważnym przeciwnikiem”. Powiedziała, że czeka mnie kilka kursów chemioterapii, która już na zawsze odmieni moje życie... I tak się stało.

Podczas choroby miałam na szczęście wsparcie. Cały czas był ze mną mój chłopak, obecnie mój mąż, a także mama, tata i przyjaciółka Asia.

Gdyby nie oni, nie wiem, jak bym to wszystko wytrzymała. Leczenie na onkologii było dramatem, pomijam swoje złe samopoczucie. Widok pacjentów, wykończonych przez chorobę, odbierał nadzieję. Patrzyłam na to z boku, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że przecież jestem w tej samej sytuacji. Podczas kursów chemii zaprzyjaźniłam się z dwiema dziewczynami, niestety obie zmarły, przegrały nierówną walkę. Takie wydarzenia pozostawiają ślad w psychice już na zawsze. Myśli, które kłębiły się wówczas w mojej głowie, nie jestem nawet w stanie nikomu opisać.

Chemia zostawia w organizmie spustoszenie. Zmieniałam się, słabłam, włosy wypadały garściami. Nadszedł czas ogolenia głowy. Kto tego nie przeżył, nie wie, jak traumatyczne jest to przeżycie dla kobiety. Patrzysz w lustro i jesteś przerażona. Nie poznajesz osoby w jego odbiciu. To nie ja, myślisz. Przecież ja tak nie wyglądam. Na szczęście miałam przy sobie swojego Przemka. Codziennie modliliśmy się o zdrowie i o to, by ten koszmar się już skończył.

W trakcie chemioterapii dowiedziałam się o dożylnych wlewach z witaminy C, zaczęłam stosować takie wlewy, oraz suplementację. Pamiętam, że lepiej się po nich czułam. Większość lekarzy odradzało mi to jednak, ale tonący brzytwy się chwyta, a poza tym lepiej znosiłam chemioterapię.

Zaczęłam interesować się medycyną niekonwencjonalną. Stosowałam restrykcyjną dietę. Wszystko po to, by żyć.

Niestety, takie leczenie jest bardzo drogie, tak więc z powodu braku pieniędzy powoli od tego odchodziłam. Starałam się żyć normalnie. Wzięłam ślub, a w 2018 roku urodziłam wymarzonego synka Olusia. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu. Niestety podczas cesarskiego ciecia  okazało się, że znowu pojawiły się guzy, które przy okazji cesarki usunięto. Na szczęście zmiany okazały się łagodne. Olek urodził się zdrowy. Dostał 10 punktów. To mój największy skarb, moja nagroda za wszystko, co przeszłam. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez niego.

Tak bardzo chciałam móc żyć jak inne matki, znienawidziłam tę chorobę za to, że odbiera mi tak cenne chwile z synkiem.

Teraz znowu muszę walczyć. Nie tylko dla siebie, ale także dla mojego synka. Ponownie podjęłam kosztowne leczenie.

Do tej pory, przy pomocy rodziny, jakoś sobie radziliśmy. Nie prosiłam o pomoc. Uznawałam to jako oznakę słabości.

O mojej chorobie dowiedziała się Fundacja Skarbowości, która zaoferowała mi pomoc. Nie byłam do tego przekonana. Bałam się opinii ludzi, co o mnie powiedzą. Bałam się oceniania. Przecież wokół jest tylu potrzebujących. Nie ja jedna.

Do zmiany decyzji przekonała mnie wspaniała dziewczyna, która zorganizowała na FB zbiórkę na moje leczenie. Grupa nazywa się #Licytacje dla Klaudii Ryzińskiej-Wójcik - ekipa -otwartych serc.

Grupa jest otwarta, rośnie w siłę, ponieważ wciąż przybywają nowe osoby niosące bezinteresowną pomoc. Każdy może się przyłączyć.

W tym miejscu chciałabym serdecznie podziękować, każdej bez wyjątku osobie, która z potrzeby serca poświęca swój cenny czas. Dla wielu ludzi jestem kompletnie obca, a mimo wszystko bezinteresownie pomagają. Tylko mając otwarte serce, można być skłonnym do takich zachowań. Więc myślę, że nazwa grupy jest trafiona.

DOBRO WRACA i ja w to wierzę. Czego Państwu i sobie życzę. Klaudia”.

Wszystkie ręce na pokład!

Jeśli przeczytaliście list Klaudii, wiecie, że tej historii w tym miejscu pozostawić nie można. Trzeba dopisać szczęśliwe zakończenie. Żeby tak się stało, trzeba zgromadzić pieniądze na leczenie.

Wpłat na leczenie Klaudii można dokonać za pośrednictwem linka https://klaudiaryzinska.fundacjaskarbowosci.pl/

Można je wpłacać na konto Fundacji Skarbowości:

BANK PEKAO S.A. I/O Bydgoszcz: 83 1240 1183 1111 0000 1291 2865 IBAN: PL 83 1240 1183 1111 0000 1291 2865 SWIFT: PKO PPL PW, dopisując tytułem NR. 201.Klaudia Ryzińska-Wójcik.

Pomóc Klaudii można również dołączając do grupy na FB (#licytacja dla Klaudii Ryzińskiej-Wójcik - ekipa otwartych serc).

Katarzyna Olszewska, foto: zbiory prywatne

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do