Reklama

Magiczna prowincja – odcinek 42: o poprzednim życiu, kolejnej groźbie i szaleństwie wydawcy...

- Czasami myślę sobie, że w poprzednim życiu musiałam zrobić coś strasznego… - zwierzyłam się Gabrysi, sięgając po kolejny kawałek czekoladowego tortu, wyprodukowanego przez moją rodzicielkę. Myśl, że to będzie trzeci kawałek tłustego, kalorycznego jak cholera ciasta, udało mi zepchnąć na boczny tor.

- Chyba spożyję jeszcze jeden - Gabrysia z wyraźnym poczuciem winy sięgnęła po tort i wykonała gest, jakby chciała go z powrotem odłożyć. - Chyba jednak nie powinnam… Tyłek mam już monstrualny, sama zobacz, na krześle mi się nie mieści. Ale co z tym twoim poprzednim życiem? Co mogłaś zrobić strasznego?

- A skąd ja mam wiedzieć? Nie pamięta się poprzedniego życia. Nie wiem, czasem mam wrażenie, że co najmniej zabiłam jakiegoś papieża.

- Dlaczego papieża? A może byłaś jakimś niegroźnym robaczkiem, albo średniowieczną kurtyzaną morderczynią, która pozbywała się niewypłacalnych kochanków - Gabrysia potargała śpiącą pod kuchennym stołem Tosię.

- Dzięki… To już wolę tego robaczka… - moja podświadomość podsunęła mi obraz wiotkiej mnie, odzianej w powłóczystą, czerwoną szatę, z zakrwawionym nożem w dłoni i obłędem w oczach.

- Robaczek robaczkiem, zajmijmy się ważniejszymi sprawami - Gabrysia odsunęła od siebie niedojedzony tort. - Wiadomo coś z tą twoją wybuchową drogą?

Wybuchowa droga. Gabrysi chodziło o wydarzenia z walentynkowej środy sprzed tygodnia. Gdy usłyszałam jakąś eksplozję z drogi, gdzie stało unieruchomione auto z Adasiem i Gabrysi mężem, pobiegłam tam co tchu. Okazało się, że ktoś rozsypał na drodze szkła i gwoździe, a gdy Adaś się zatrzymał, przebiwszy w aucie wszystkie koła, ten sam lub inny ktoś odpalił petardy. Zdaniem Adasia, podpalono po prostu karton z petardami i raczej nie chodziło o głupi żart, tylko o kolejną groźbę we mnie wymierzoną.

Policja jednak chyba nadal mój przypadek bagatelizowała.

- Jaka groźba? - powątpiewał jeden z policjantów, który przyjechał na miejsce. - Chuligański wybryk co najwyżej. Młodzież może chciała się rozerwać. Te petardy były odpalone spory kawałek od samochodu, nie zagrażały osobom na drodze.

- Może i nie miały zabić, ale na pewno miały przestraszyć - zżymał się Adaś. A z każdą minutą zżymał się coraz bardziej. Żądał, by policjanci zabezpieczyli ślady, a ich zdaniem nie było takiej potrzeby. Adaś wówczas, osiągnąwszy stan wrzenia, sięgnął po broń ciężkiego kalibru. Powiedział, że zadzwoni na skargę do komendanta, mało tego, napisze o tej sprawie artykuł. Policjant, można powiedzieć, poddał się i choć zębami zgrzytał to zadzwonił po ekipę. Ślady więc zabezpieczono, między innymi odciski butów. Ten, co się w tych butach kręcił, miał wielkie stopy… Gigantyczne!

Takie to właśnie miałam wybuchowe walentynki tydzień temu. A gdy w końcu po kilku godzinach wróciliśmy do domu, by przystąpić z Gabrysią i jej mężem do uroczystej kolacji, nie było już niczego konkretnego, co można byłoby na ząb wrzucić. Wujek Staszek rzeczywiście wszystko zeżarł i kolacja wypadła bardziej niż nędznie…

Walentynkowe retrospekcje przerwała mi mama, wpadając do kuchni z moją komórką.

- Telefon ci dzwoni - powiedziała. - Stacjonarny, chyba z Warszawy…

Tak, to był telefon z Warszawy. Dzwonił mój namolny wydawca. Okazało się, że wpadł na pewien świetny pomysł. Oczywiście, jego zdaniem świetny pomysł. Chciał mianowicie, by pisaną przeze mnie powieść wydać w tomach. Pierwszy byłby wydany z tego, co do tej pory stworzyłam.

- Ale to niemożliwe - wyszeptałam, czując, że zaraz zemdleję. Przecież jeśli teraz ukazałaby się powieść, pisana na podstawie faktów, to nie ma siły, prezydent się kapnie w czym rzecz. Przecież moja powieść była niczym matrioszka, taka lalka w lalce. Pisałam o dziewczynie, która dostała spadek na wsi, przeniosła się tam, poznała sąsiada dziennikarza i razem odkrywają niecne czyny rządzącego pobliskim miastem prezydenta. Poza tym Adaś mi pomagał, musiałby być współautorem. Czułam się spokojna, wiedząc, że najpierw napiszemy powieść, a potem zwolnię się z ratusza, nie oddając prezydentowi ziemi po Zuzannie…! A  tak, to wszystko spali na panewce.

- Jak niemożliwe, jak możliwe - sapnął w słuchawkę wydawca. - Teraz jest moda na cykle i serie. W pierwszym tomie rozkręca się różne wątki, kończy jakiś etap ale rozbudza ciekawość czytelnika. Teraz niech ci bohaterowie się zaręczą, a ratuszem niech zatrzęsie jakaś afera.

- Nie słyszę pana… chyba tracę zasięg. Oddzwonię - postanowiłam nie rozmawiać z nim dłużej. Muszę się zastanowić, znaleźć argumenty. Nie mogę się przecież zgodzić. Może powiem mu prawdę? Nie, chyba nie! Jeszcze się wystraszy. Lepiej nie…

- Kto cię tak zdenerwował? - zapytała Gabrysia, która widocznie pogodziła się z wielkością swojego tyłka, bo znów sięgnęła po ciasto. - Zjem sobie jeszcze, potem może już niczego nie być… Bo jak twój wujek się tu pojawi, to sama wiesz.

- Nikt ważny - odparłam, bo choć Gabrysia znała całą prawdę i zaufanie mieliśmy z Adasiem do niej bezgraniczne, to w kuchni pojawił się wspomniany wujek Staszek.

- Co tam pojadacie, dziewczynki? - zapytał, lustrując resztki tortu i otworzył lodówkę. - Przepyszny ten torcik, prawda? Jadłem już, to wiem. Nie zostało nic w lodówce? O widzę, jest jeszcze. To już sobie go zjem, bo został tylko kawałeczek. Jakaś łyżeczka jeszcze by się zdała…

Wujek zlokalizował łyżeczkę i poszedł do salonu z kawałeczkiem tortu. Tak konkretnie to z jego ćwiercią.

- To fascynujące - westchnęła Gabrysia. - Jeszcze nie spotkałam nikogo, kto by tyle mógł zjeść.

- Doszłam do wniosku, że w poprzednim życiu nie mogłam zabić papieża - podzieliłam się swoim najnowszym odkryciem. - Zabiłam co najmniej trzech…

KObieta

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do