Reklama

Zrozumieć covidowski matriks cz. VII - bujajcie las a nie nas, czyli jak (nie)działa zatrzymywanie transmisji wirusa

Od wielu miesięcy rządzący stosują masę obostrzeń i restrykcji. Wielu przedsiębiorców - bo nie do wszystkich pomoc dociera - wpędzonych zostało w wielkie kłopoty bytowe. Na pomoc zamkniętym wydaliśmy ogromne publiczne pieniądze. Dodatkowo, nadal ograniczamy potrzebującym dostęp do służby zdrowia. Wszystko po to, by ograniczyć przestrzenie transmisji wirusa. Bo trzeba chronić ludzkie życie - tak nam się tłumaczy.

Tylko po co te wszystkie wyrzeczenia, jak sam krajowy system nie powstrzymuje transmisji wirusa? Mało tego - jest dokładnie odwrotnie!

System działa tak, że - co trudne do uwierzenia - wirusowi tworzymy wręcz autostradę do łańcucha transmisji.

O co chodzi?! To chaos, niekompetencja, brak należytego rozpoznania czy... No właśnie, druga opcja jest taka, że „góra” wie i robi nas w przysłowiowego konia...

Która z opcji jest prawdziwa? Najgorsze jest to, że w sumie nieważne, bo każda jest zła.

Już w pierwszej części serii „Zrozumieć covidowski matriks” szeroko opisywaliśmy historię profilaktycznych (gaszenia zagrożenia potencjalnego łańcuszka zachorowań) działań rodziny - tu można się z nią zapoznać https://plonszczak.pl/artykul/zrozumiec-covidowski/1118839.

Jak na dłoni pokazała ona absurdalność działań systemu epidemiologicznego. Wówczas była to rzeczywistość „analogowa” - taka „na piechotę”, z wykorzystaniem ścieżki lekarza rodzinnego.

Teraz mamy historię - także w stu procentach sprawdzoną i zweryfikowaną - z wykorzystaniem drugiej ścieżki, mobilnej.

Historię aktualną - z ostatniego tygodnia, czyli przedstawiającą obecne działanie systemu.

Systemu zagrożone osoby nie interesują

Młoda kobieta otrzymuje informację od koleżanki, że po zarażeniach w jej rodzinie ona także ma dodatni wynik badania na obecność koronawirusa. Sprawa nie jest tylko informacją koleżeńską, ale ostrzegawczą - obie panie miały bowiem bezpośredni kontakt przez dość długi czas. Prawdopodobieństwo ryzyka zakażenia jest zatem wysokie.

Paniki nie ma, ale odpowiedzialne kroki profilaktyczne muszą zostać podjęte. Jest wieczór. Kobieta zatem informuje o tym przypadku pracodawcę oraz rodziców, którzy potencjalnie mogą znaleźć się w bezpośredniej strefie zakażenia.

Rodzice decydują zatem, by pozostać w domowej izolacji - tym bardziej, że jedno z nich następnego dnia spotkałoby się z wieloma uczniami. Z jedynie słuszną w tej sytuacji decyzją zgadza się dyrekcja jednej z tych osób, zalecając oczywiście wykonanie badania.

Młoda kobieta (ta po bezpośrednim kontakcie z zakażoną), z powodu wieczornej pory, postanawia nie czekać na kontakt z lekarzem rodzinnym następnego dnia i korzysta z mobilnej możliwości epidemiologicznego kontaktu. Tym bardziej, że ma indywidualny profil zaufania. Zgłasza internetowo problem.

Tu miłe - niestety, pierwsze i ostatnie - zaskoczenie. Bardzo szybko kontaktuje się z nią telefonicznie lekarz dyżurny. Podstawowy wywiad i zalecenia. Proszę pozostać w domu, obowiązywać będzie panią nadzór epidemiologiczny - w tej sprawie skontaktuje się sanepid. Zdrowotnie zaleca czujność i obserwację - wykonanie badania... jest na tym etapie niemożliwe. Dopiero jakby miała pani objawy - informuje lekarz.

W sumie w porządku - pomyślała kobieta. Co prawda pracodawca chciał mieć badania, bo trzeba jakoś udokumentować nieobecność w pracy, ale spokojnie - ma być kontakt sanepidu, więc pewnie formalności zostaną dokonane.

Przed problemem stają jedynie rodzice, bo brak badania córki powoduje, że oni już całkiem wypadają z epidemiologicznego systemu i nie mogą liczyć ani na badania, ani na sformalizowanie nieobecności w pracy. Na szczęście mogą zostać na tzw. mobilnym, więc „chrzanić” formalności - zdrowie najważniejsze. Pozostają w domu dla obserwacji zdrowia własnego i dla bezpieczeństwa innych. Własną, odpowiedzialną, decyzją „zrywają” ewentualny łańcuch transmisji wirusa.

Kolejne dni są już tylko absurdalnie nielogiczne. Wszyscy znajdujący się „w oku zarażeniowego cyklonu” postąpili odpowiedzialnie i racjonalnie. Odwrotnie do systemu, który zadziałał inaczej.

Kolejne dwie doby oczekiwania na kontakt sanepidu są niepokojące. Młoda kobieta (ta zagrożona po bezpośrednim kontakcie) postanawia ponownie sama działać. Lekarz z kontaktu telefonicznego zapewniał co prawda o wprowadzeniu przypadku do systemu, ale - tak na marginesie - wspomniał też, że sanepid potrafi „zwlekać” z dopełnieniem procedur. Radził, by wówczas próbować kontaktu z nimi.

No to kobieta wypełniła kolejny formularz i zgłosiła sama przypadek sanepidowi. Na ten ruch instytucja zareagowała. Pani z sanepidu wyraźnie sugerowała jednak, że ona o tym przypadku do tej pory nic nie wie (???!!!). Mało tego - z pozycji urzędniczej wyższości informuje, że lekarz nie może decydować o nadzorze czy kwarantannie, więc nie wie dlaczego tak zdecydował. „Pani sanepid” poinformowała, że nakłada kwarantannę. Spierać się i dociekać, czy to błąd lekarza czy sanepidu kobieta nie zamierzała, bo już była zależna od życzliwości pani urzędniczki. Przypomnijmy bowiem, że w domu siedziała już dwie doby wcześniej i musiała liczyć na spełnienie prośby o wpisanie faktycznej daty rozpoczęcia kwarantanny - w przeciwnym razie ryzykowała dwoma nieusprawiedliwionymi nieobecnościami w pracy. Grzeczność popłaciła - bo udało się to załatwić. Na pytanie, czy to już na pewno dopełni wszelkich formalności, pani z sanepidu poinformowała, że tak. Choć dodała, że gdyby na „koncie” pracodawcy w ZUS informacja o kwarantannie jednak się nie pojawiła, to trzeba pisać... wniosek do ZUS o uwzględnienie zaistniałej sytuacji.

O potencjalnym badaniu kobieta już nawet przestała myśleć - po pierwsze szczęśliwie nie miała żadnych objawów, a po drugie została skutecznie wprzężona w biurokratyczne procedury pracownicze.

Co tam przy tym wszystkim jakiś wirus, choroba, łańcuszek zakażeń...

A, i tak na marginesie. Kobieta oczywiście pozostawała w kontakcie z koleżanką, którą „dopadł” wirus. Po całej tej historii z kontaktami z systemem, wymienione informacje pozwalają im zrozumieć brak odnotowania przypadku w zasobach sanepidu. Sprawa jest prozaiczna - choć epidemiologiczne zatrważająca. Sanepidu absolutnie nie interesowały osoby, które miały kontakt z zakażoną! Poza domownikami, absolutnie nikt!

To wiele wyjaśnia. Druga zagadka nie została rozwiązana. Nie do rozstrzygnięcia pozostaje dlaczego rejestracja przypadku dokonana przez lekarza (a musiał jej dokonać, bo kobieta otrzymała potwierdzenie) nie była „widziana” przez sanepid. Pozostają domniemania: albo pani z sanepidu kłamstwem usprawiedliwiała brak kontaktu, albo mamy do czynienia z dwoma systemami. W „Opowieści świątecznej” był podobny przypadek, kiedy się okazało, że lekarz operował w systemie z niepełnymi danymi osobowymi (tam chodziło o brak drugiego imienia), innym niż pobierający wymaz i laboratorium. Wówczas wydawało się, że to niekompetencja lekarza. Teraz mamy podobny przypadek. To ewidentny dowód na to, że wymiana mających być w tym samym systemie danych między pionem lekarzy a sanepidem może być wadliwa. Jak jest, trudno z naszej pozycji dociec.

Wstępne wnioski

- Ciekawa historia, prawda? Jak w soczewce widać w niej bowiem w jak błędnym kole wojny z wirusem jesteśmy - pisaliśmy na wstępie wniosków płynących z „Opowieści świątecznej”.

Ta historia jest inna, ale wnioski są tak samo oczywiste i można by je tylko powtórzyć.

To że mamy groźną chorobę - w oficjalnym przekazie ciężko walczymy o życie każdego człowieka - a nie mamy diagnozy i leczenia, już wiemy.

Jest to złe, nie można tego zrozumieć, ale jest to ogólnie znane i w związku z tym, że długotrwałe to... niestety spowszedniało. Do złego - jak i do dobrego - człowiek bowiem potrafi się dostosować.

Ale takiemu statystycznemu odbiorcy informacji o pandemicznej rzeczywistości - przedstawianych przez główne media - z pewnością wydaje się, że przynajmniej „wyłapywanie” zakażeń i neutralizację łańcuszka transmisji wirusa mamy pod kontrolą. Są codzienne statystyki, analizy i decyzje rządu z nich wynikające.

Takie rzeczy mamy pod kontrolą - myślimy. Przecież nawet zamykamy różne działy gospodarki, by neutralizować ewentualne ogniska nowych zakażeń.

Jest zupełnie inaczej. Szukamy - poprzez zamykanie gospodarki - hipotetycznym źródeł nowych zakażeń, całkowicie bagatelizując jednocześnie przypadki, które mamy. Po prostu wprost niewiarygodne! Nie do uwierzenia!

A jednak, niestety taka jest szara rzeczywistość.

Dlaczego, skoro wcześniej to robiliśmy?

Niuanse epidemiologiczne śledzę od samego początku. W pierwszych miesiącach nad sprawą pieczę miał jedynie sanepid. To on zlecał badania, decydował o losach potencjalnych pacjentów, przeprowadzał wywiad, neutralizował ogniska zakażeń itd.

I wszystko to robił. Być może, z powodów ograniczeń organizacyjnych, za wolno, ale robił. Zawsze w przypadku dodatniego wyniku badania przeprowadzał wywiad i ustalał sieć osób z bezpośredniego kontaktu. Być może w wielu przypadkach siatka kwarantannowa była nawet za duża, ale skutecznie zapobiegała dalszej transmisji wirusa.

Potem do systemu zostali włączeni lekarze rodzinni. Tak w skrócie - to lekarzom powierzono kwestię decyzji o badaniach, a sanepid zajął się epidemiologiczną logistyką i administracją. Teoretycznie zmniejszenie obciążenia sanepidu powinno wszystko usprawnić.

Wygląda jednak na to, że sprawy nie dopracowano i dwa systemy działań nie tylko nie stanowią jedności, ale wielokrotnie się rozmijają.

Dlaczego tak jest, trudno wyrokować. Być może jest to źle zorganizowane, być może nawalają ludzie, być może zapanował chaos, którego nikt nie próbuje ogarnąć. W drugim scenariuszu - system nie działa, bo... ma nie działać.

Innych opcji nie ma, a niestety obie są złe.

Wielokrotnie z oficjalnych wypowiedzi rządzących czy specjalistów słyszymy o tym, że epidemia przybiera do niebezpiecznych rozmiarów na skutek nieodpowiedzialnego zachowania ludzi.

Mnie to denerwuje strasznie. Oczywiście - jak zawsze - jest część ludzi, która zachowuje się nieodpowiedzialnie. Ale zdecydowana większość społeczeństwa postępuje rozważnie i racjonalnie. Nie zgadzam się, by nasze zachowania z góry traktować jako głupie, nieodpowiedzialne i zmuszające do „trzymania nas za mordę”.

Mam wprost odwrotne wrażenie. Ludzie zdają sobie sprawę z zagrożenia, a nie są przecież samobójcami. To, że wyśmiewają i negują wiele decyzji epidemiologicznych rządzących nie jest dowodem na społeczną nieodpowiedzialność, a jedynie racjonalną reakcją na absurdalność i niespójność tych zaleceń.

Nawet ta przedstawiona historia to potwierdza.

Przypomnijmy - to sanepid zadziałał z opóźnieniem. To sanepidu nie interesowało ustalenie siatki kontaktów zakażonej osoby. To sanepid - bądź lekarz - źle zastosował procedury, gubiąc ten przypadek w systemie.

A ludzie? Ludzie zachowali się wprost odwrotnie - bardzo racjonalnie i odpowiedzialnie. Za siebie i za innych.

Bo przecież mogło być zupełnie inaczej. Już sama zarażona nie musiała informować osób z którymi była w kontakcie. Bo przecież sanepid jej o tym nie poinformował i sam nie chciał takich osób ustalić. Tym bardziej kolejne osoby nie musiały stosować ostrożności. Objawów nie mieli, system nawet nie chciał ich poznać, a dodatkowo wymusił problemy pracownicze.

Mogli normalnie funkcjonować przez kolejne dni, w wielu miejscach - tworząc z pewnością duży łańcuszek zakażeń.

Oni swym postępowaniem go przecięli. System wprost przeciwnie - doprowadził do jego powstania.

A potem wszyscy - włącznie z rządzącymi i specjalistami - zastanawiają się, dlaczego przy spadku liczby zakażeń nadal mamy dużą liczbę zgonów? Sprawa oczywiście ma wiele powodów, ale niewątpliwie jedną z nich jest systemowe „olewanie” likwidacji łańcuszków transmisji wirusa. Nie wyłapujemy zagrożonych osób, więc ich nie testujemy. Dlatego mamy spadki liczby zakażonych. A zgonów nie, bo system czeka do ostatniej chwili - wyłapuje chorych już w momencie bardzo silnych objawów, co przy utrudnionym dostępie do pomocy medycznej powoduje, co powoduje.

Nadal więc niezwykle dużo nas umiera, a rządzący... szukają prawdopodobnych, choć tylko potencjalnych, źródeł zakażeń na stokach czy w solariach...

Zakażenia faktyczne jednocześnie całkowicie lekceważąc. Kto to rozumie pozostaje pytaniem retorycznym.

Rzecz w tym jednak, że rzeczywistość jest tragiczna (zdrowotnie i ekonomicznie), a my „bawimy się dalej”.

To curwa, do kiedy jeszcze ten kyrk?

Artur Kołodziejczyk

Zrozumieć covidowski matriks

Nie wiem jak Państwo, ale ja mam już dość! Mam dość tego covidowskiego matriksa. Trzeba otrzepać się z przerażającego strachu, by załączyć rozsądek. Tak, miejmy obawy, działajmy ostrożnie, ale czas najwyższy na chłodną ocenę i rozsądne działanie.

Bo jak na razie to idealnie do tej sytuacji pasuje cytat ze Stefana Kisielewskiego: „To, że jesteśmy w dupie to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać”.

Skończył się ten niezwykle nienormalny 2020 rok. Wojna z zaraźliwym i przyczyniającym się do śmierci wielu ludzi wirusem, paraliż ochrony zdrowia skutkujący brakiem leczenia pozostałych chorób i przerażającym wzrostem zgonów, szereg obostrzeń (racjonalnych i absurdalnych niestety też), załamanie drobnej przedsiębiorczości i wolnego biznesu, obawy o nieuchronnie czekający nas kryzys gospodarczy.

Taki w skrócie był ten ostatni rok. Dodatkowo rok, kiedy królował przerażający strach, który w nadmiarze z zasady wyłącza logikę, rozsądek i racjonalne myślenie.

A z kryzysowych sytuacji nie wychodzi się mając tzw. „gorącą głowę”, a raczej myśląc na chłodno.

Na razie nie wygląda na to, żebyśmy dążyli do takiego stanu - wręcz przeciwnie. Dlatego nowy 2021 rok, moim zdaniem - mówiąc delikatnie i przesadnie nie strasząc - nie będzie lepszy.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że analiza jakiegoś lokalnego dziennikarza nie ma, i nie będzie miała, dużego znaczenia. Ale chociażby dla poprawy własnego samopoczucia, bo już długo „gryzie” mnie ten stan bezczynności w walce o włączenie rozsądku - swoje spostrzeżenia poczyniłem i będę upubliczniał.

Zdaję sobie też sprawę, że będzie wiele osób, które się z moimi analizami nie zgodzi, wielu też mocno skrytykuje. Ale ja z sobą będę się czuł dobrze, na klatę przyjmując nawet mocny hejt.

Jednocześnie dziękuję wszystkim tym, którzy - mając różne zdania - zechcą się z tymi spostrzeżeniami zapoznać.

A i jeszcze dwa zastrzeżenia, żeby nie było wątpliwości. Uważam, że koronawirus istnieje i stanowi zdrowotne zagrożenie. Po drugie zaś - nie jestem politycznie zaangażowany po żadnej ze stron naszej polsko-polskiej wojenki.

Całość analizy jest długa, więc publikacje są w częściach. Ukazało się już pięć - linki do nich poniżej.

cz. I - „OPOWIEŚĆ ŚWIĄTECZNA, czyli nieogłoszony lockdown podstawowej opieki zdrowotnej” - https://plonszczak.pl/artykul/zrozumiec-covidowski/1118839

cz. II - „Za sprawę amantadyny powinny polecieć głowy!” - https://plonszczak.pl/artykul/zrozumiec-covidowski/1119520

cz. III - „A kto umarł ten nie żyje, czyli dość barbarzyństwa!” - https://plonszczak.pl/artykul/zrozumiec-covidowski/1122930

cz. IV - „Jedni walczą, inni pacjentów opuścili, czyli bardzo gorzkie żale do medyków” - https://plonszczak.pl/artykul/zrozumiec-covidowski/1125539

cz. V - „Hipokryzja rządzących, czyli klasy I-III wracają a biznesy nadal zamknięte!” - https://plonszczak.pl/artykul/zrozumiec-covidowski/1126008

cz. VI - „#szczepimy się, czyli jestem za, a nawet przeciw” - https://plonszczak.pl/artykul/zrozumiec-covidowski/1131746

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo plonszczak.pl




Reklama
Wróć do